Krem do rąk z The Body Shop

Marzec 6, 2012

Nie kupujcie tego!Uzależnia.

Pamiętacie jak pisałam o tym jak ułatwić sobie życie? Okazało się, że szmatka muślinowa ma jednak jeden minus. Ciągłe moczenie jej ( a wraz z nią rąk) pod bardzo gorącą wodą powoduje straszne wysuszenie dłoni. Zwłaszcza jeżeli tak jak ja, ciągle zapomina się założyć rękawiczek.

W ostatni weekend niewiele myśląc wpakowałam się prawie do samolotu bez kremu do rak. Prawie, bo już po oddaniu bagażu okazało się, że mam tak wyschnięta skórę, że natychmiastowo potrzebuję kremu. Kojarzycie pewnie to dziwne uczucie, kiedy po umyciu rak, Wasza skóra daje Wam dziwne znaki, że natychmiast musicie ją natłuścić.

Dużego wyboru nie miałam. Wiemy jakie marki głównie są na lotniskach. Myślałam, że Inglot nadal produkuje taki żółty krem w czarnym opakowaniu, ale niestety pomyliłam się. Wtedy przypomniałam sobie, że kiedyś na potrzebujące nawilżenia usta, Pani w The Body Shop poleciła mi pomadkę z …wyciągiem z konopii. No dobrze, to przypomniałam sobie później. Tak naprawdę skusiłam się, bo jeszcze nie miałam kremu w metalowym opakowaniu, a kojarzą mi się z lepszymi kosmetykami (ach, ta siła manipulacji opakowaniem). Krem kosztował ok 30 zł, czyli o 20 zł za dużo jak na kremy do rak, które wybieram, ale nie miałam wyjścia. Innego nie było, a ja zaraz wchodziłam do samolotu.

Z tego co pamiętam, pomadka poradziła sobie z moimi ustami, ale wolę już takie o zapachu Coca-Coli już konopii. W kremie do rąk ten zapach nie przeszkadza mi w ogóle. Żeby było zabawniej – w tej przypadkowo kupionym mazidle zakochałam się już po pierwszym użyciu. Faktycznie – krem idealnie radzi sobie z suchą skórą. Najgorsze jest jednak to, że uzależnia. Używanie go jest o wiele przyjemniejsze niż używanie przypadkowego kremu do rąk. Połączenie tubki, zapachu i własciwosci nawilżających jest idealne.

W ten sposób, tak jak nigdy nie interesowałam się za bardzo kosmetykami The Body Shop, to właśnie zaczęłam.

Macie jakieś swoje ulubione?