Ostatni (pierwszy) striptiz w życiu

Grudzień 10, 2012

Moja koleżanka organizuje dla znajomej wieczór panieński.

Mówi do mnie:

– No i muszę teraz zebrać po 150 zł od osoby.

-Ile??? 150?

– No to i tak jest tanio, striptizera mamy po kosztach.

Nawet nie chcę wiedzieć jak wygląda striptizer po kosztach. Albo striptizer po znajomości. Cokolwiek.

Zastanawia mnie jedno. Ludzie decydują się wziąć ślub. Nie chciałabym być mężczyzną podczas oświadczanie się. To prawdopodobnie najtrudniejsza decyzja w życiu. Większość do niej w ogóle nie dorasta. Widziałam kiedyś kolegę, który siedział przez kilka godzin jak na szpilkach żeby oświadczyć się równo o północy (tak, Sylwester). Kobieta ma łatwiej – może się po prostu rozpłakać ;)

W każdym razie – ludzie podejmują decyzję o wspólnym życiu…a potem zamawiają striptizera.

Jakoś mi się to nie łączy. Wiecie – wybieranie białej sukni, kwiatów, obrączek, zaproszeń, pierwszego tańca i jednocześnie wymuszanie na swojej świadkowej tortu w kształcie penisa i blondyna albo bruneta w gratisie. Lub blondynki/brunetki – kogokolwiek w samych majtkach.

Miałam raz wątpliwą przyjemność bycia na takim wieczorze kawalerskim i hmm…no ja bym chyba odwołała ślub. To było po prostu obleśne. Z tańcem na rurze to ma niewiele wspólnego.

I tak się zastanawiam – serio gdzieś w tych marzeniach o wspólnym życiu pojawia się jeszcze chęć na „a może ostatni raz się wyszaleję?”, „a pójdę ten pierwszy raz zobaczyć jak to wygląda?”. I potem to kasowanie zdjęć z aparatów albo dzwonienie rano do znajomych z prośbą: „Tylko nikomu nie mów”.

Trochę to takie…słabe.