Upierdliwe zachowania sprzedawców w sklepach

Marzec 24, 2013

Mam taki jeden malutki problem w życiu – do szału doprowadza mnie każda zmarnowana przede mnie sekunda.

Jestem bardzo niecierpliwa i strasznie nie lubię na coś czekać. Nie lubię ludzi, którzy się spóźniają na spotkania, opóźniają moje wyjście z domu (bo jeszcze muszą sobie akurat w mojej łazience podmalować oko), którzy nie wchodzą do knajpy kiedy ja już jestem głodna, bo muszą dopalić papieroska i trzeba z nimi „jeszcze tylko minutkę, zaraz spalę, nie wchodź beze mnie” postać na zewnątrz, a akurat zawsze dodatkowo wieje.

Na szczęście jestem w miarę normalna i nauczyłam się już nie reagować. Po prostu włączam sobie fejsa w telefonie i czekam. Zdaję sobie sprawę z tego, że każdy ma jakieś swoje nawyki i skoro ja nie lubię czekać, to może ktoś inny lubi wszystko robić na ostatnią chwilę. Okay, nie ma sprawy.

Ale nie w sklepie!

Mój dzień zazwyczaj wygląda tak, że przemieszam się z miejsca na miejsce (przy czym miejsca zazwyczaj są oddalone o siebie o 30 minut drogi, a ja mam na teleportację 5 minut) i naprawdę limity cierpliwości wyczerpuje moja siłownia, która każe zostawiać mi depozyt za ręcznik (a potem czekać aż ktoś ten depozyt znajdzie wśród 200 innych depozytów, yeah).

A więc kiedy idę sobie zaraz po siłowni do Calzedonii kupić rajstopki i słyszę coś takiego, to mam ochotę walnąć się pięścią (swoją własną) w twarz (również w swoją, bo w sklepie nie mam po co tego tłumaczyć)’

Ja: Poproszę jedną parę szarych rajstop, najgrubszych jakie państwo mają, trójki.

Pani w sklepie: O proszę, tutaj są. A, czy wie pani, ze kiedy kupi pani cztery pary to piąta będzie gratis?

J: Nie, dziękuję.

P: Naprawdę polecam, to bardzo tanio wychodzi wtedy za parę.

J: Nie, dziękuję. Mam wystarczającą ilość rajstop, poproszę tę jedną parę.

P: A może pani weźmie dla mamy albo dla koleżanki?

I tak w nieskończoność. A jak nie rajstopki to może skarpetki? Niepotrzebne pani skarpetki? Ojej to może skarpetki stópki? Albo takie tutaj mamy fajne własnie przyszły podkolanówki w różnych kolorach? Może się przydadzą? Takie wesołe na wiosnę w sam raz. Nie? Nie chce pani? Szkoda. To jeszcze pozwolę sobie zaproponować tutaj mamy taką ofertę na…

Przysięgam. Calzedonia w Złotych Tarasach osiąga mistrzostwo świata we wciskaniu kolejnych produktów klientom. Ale jak tylko uda mi się stamtąd wyjść, to wcale nie jest lepiej. Niedaleko stoi najbardziej upierdliwe na świecie stoisko z jakimiś morskimi mydłami/kosmetykami (zawsze zapomnę jak to się nazywa) i z tego stoiska wypełzają na środek korytarza ludzie, którzy po angielsku (bo w końcu nikt u nas po polsku nie mówi) zaczepiają każdą zbliżającą się osobę mówiąc, że mają dla niej prezent, chcą jej coś pokazać, albo machają jej tym mydłem przed nosem. Litości!

Nawet Discover Poland (kiosk na Dworcu Centralnym), który notorycznie kiedy kupuję gazetę próbuje wcisnąć mi „coś do picia albo coś słodkiego”, a  kiedy kupuję wodę „coś do poczytania albo coś słodkiego” wypada przy nich blado. Chociaż  czuję, że niedługo może dogonić ich drogeria Hebe, która przy każdym zakupie proponuje założyć kartę stałego klienta, a jeśli odmówisz to „pozwala sobie poinformować, że kartę stałego klienta można zamówić również przez Internet, bla, bla, bla”

Zdaję sobie sprawę z tego, że może to brzmi dziwnie, ale wyobraźcie sobie teraz taką sytuację. Wychodzę z siłowni, idę kupić rajstopki, następnie mijam te morskie kosmetyki, lecę do Discover po gazetkę i do Hebe po krem (to wcale nie jest takie wymyślone, często pokonuję tę trasę). I za każdym razem coś próbują mi wcisnąć, co tylko wydłuża czas stania w kolejce (bo wciskają to również każdej osobie stojącej przede mną) i moich zakupów.

A najlepsze jest to, że kiedy opowiedziałam o tym wszystkim koleżance, która pracuje w kawiarni  i poinformowałam ją żeby za żadne skarby nie próbowała mi wciskać dodatkowego espresso, syropu, ciasteczka albo bitej śmietany, kiedy przyjdę ją odwiedzić to powiedziała mi, że w większości to męczenie klientów działa. Taki pracownik ma odpowiedni procent od sprzedanych do kawy dodatków, więc pyta do upadłego, bo podobno przy trzeciej propozycji większość klientów wysiada i dla świętego spokoju się zgadza.

Koleżanka popsuła mi tym samym pointe, bo miałam zamiar zaapelować żeby ktoś wreszcie wymyślił jakiś mniej natrętny sposób namawiania do zakupów (o ile to jest w ogóle możliwe), bo ten nie działa.

No, ale skoro jednak działa?!?!?

Błagam, napiszcie że na Was też nie działa :D Może jednak ktoś pójdzie po rozum do głowy i wpadnie na to, że klient w większości przypadków jednak wie, co chce kupić. I takie natrętne sklepy może zacząć omijać…