Jedz i biegaj, Scott Jurek – piękna książka o jedzeniu i bieganiu

Czerwiec 23, 2013

Opowieść o człowieku, który biegał ultramaratony będąc weganinem.

To notka niespodzianka z cyklu Zadbaj o nogi. Rozmawialiśmy już o peelingach i balsamach (tutaj i tutaj) oraz produktach zastępujących samoopalacze (tutaj). Teraz czas na bardziej dosłowne potraktowanie tematu (a może właśnie mniej?). W każdym razie będzie o nogach, które służą do biegania i chodzenia, a nie tylko do wyglądania.

Na książkę „Jedz i biegaj”  Scotta Jurka trafiłam przeglądając w nocy Internet (po zmroku robienie szalonych zakupów książek i biletów do teatru  przychodzi mi jakoś łatwiej). Zaintrygował mnie fakt biegania długich dystansów i braku mięsa w jadłospisie. Kiedy urodziła się moja niechęć do jedzenia wszystkiego co miało oczy, bardzo dużo osób powtarzało mi rzeczy w stylu: „Będziesz miała kiepskie oceny, bo nie jesz mięsa”, „Nie przygotujesz się odpowiednio do matury, bo nie jesz mięsa”, „Będziesz ciągle zmęczona, bo nie jesz mięsa”, „Ciągle będzie ci się chciało spać, bo nie jesz mięsa”. Jedynym argumentem jaki wtedy znałam była odpowiedź, że jedzenie mięsa wcale nie jest równoznaczne ze zdrowym odżywianiem. Większość fast foodów jest z mięsem. To, że ktoś je spożywa może oznaczać zarówno chudą szyneczkę z indyka (jest coś takiego w ogóle, bo chodzi mi po prostu o zdrowe mięso?) jak również objadanie się hot-dogami, kebabami i Makiem. Tak samo jest z wegetarianizmem. Możesz wywalić schabowego z talerza i dodać dwa razy więcej ziemniaków, albo zamienić go na kotleta z soczewicy. Twój wybór. Gdybym przeczytała książkę Scotta Jurka dziesięć lat temu miałabym o wiele więcej argumentów. I pomysłów na zdrowsze życie. Ale cóż, lepiej teraz niż w ogóle ;)

Ultramaratony

Ale zacznijmy od maratonów…Przeczytałam, że Scott Jurek biega ultramaratony. Pomyślałam sobie – mocny jest. Skoro maraton ma 42 km., to pewnie ultramaraton ma ze 100 km. Żeby coś takiego przebiec trzeba mięć moc. O, jaka naiwna byłam. Ultramaratony mają niekiedy ponad 260 km.  Przebiegnięcia czegoś takiego prawdę mówiąc nadal sobie nie wyobrażam. Bo zobacz – ty sapiesz wchodząc po schodach na 5 piętro albo podbiegając do autobusu. Scott Jurek biega 260 km w ciągu doby. Ja sapię po 6 km na bieżni. Scott Jurek biega ponad 260 km. WOW.

Nie chcę Wam szczegółowo zdradzać tego, co jest w tej książce, bo uważam, że każdy kto uprawia jakikolwiek sport, czasem lubi zjeść coś innego niż hamburgera i miewa taki dni, że wstaje z łóżka, nie dlatego że musi, ale dlatego że ma jakąś pasję, powinien ją przeczytać. Ale jakieś spoilery teraz będą, ostrzegam ;) Jest to naprawdę wyśmienita lektura do pochłonięcia w dwa-trzy dni. Opisy ultramaratonów (wielu, wielu ultramaratonów) są tak dobitne, że czasem bolało mnie coś z Jurkiem. Dosłownie krzywiłam się w pewnych momentach myśląc sobie: „Nie wiem czy on jest bardziej głupi czy dzielny, ja bym dalej nie biegła, nie wstałabym, odpuściłabym, niech on dalej nie biegnie!!!”. Bardzo podobała mi się również opisana przez niego droga treningowa, jaką przechodził przez lata, żeby biegać takie dystanse. Z jednej strony nie jest takie proste, że wstajesz i jednego dnia biegniesz 5 kilometrów, za pół roku 100, a za rok 200.  Z drugiej jednak początek jest zawsze taki sam. Wstajesz i idziesz biegać. Nie ważne jak, nie ważne gdzie, nie ważne ile czasu, nie ważne w czym. Wstań i idź pobiegać, a resztę zrobisz później. Ale o tym opowie Wam lepiej Jurek. A również wyjaśni Wam jak sobie poradzić z krytycznym momentem i lenistwem w uprawianiu sportu. Pamiętam jak kilka dni po przeczytaniu tej książki strasznie obtarłam sobie piętę i w zasadzie trudno chodziło mi się w każdych butach. Gdyby nie wizja Jurka, któremu zdarzały się o wiele gorsze rzeczy to w życiu to nie wyszłabym pobiegać zanim obtarcie by się nie wyleczyło. Czyli pewnie około tygodnia. A tak to wzięłam dużo wacików, przymocowałam mocno plastrem do nogi, założyłam grube skarpety i bez problemu wyszłam pobiegać.

Chociaż niestety muszę przyznać, że w pewnym momencie opis tego co on robił zakrawał już dla mnie na delikatny fanatyzm. Rano bieganie, potem na 8 godzin do pracy, następnie znowu bieganie, a w międzyczasie głownie gotowanie jedzenia. Po drodze oczywiście (może to zabrzmi typowo po babsku, ale to było do przewidzenia od początku książki) – rozpad małżeństwa. Naszła mnie wtedy taka refleksja, że wszystko jest dla ludzi, ale w umiarze. Bo pięknie jest przeczytać książkę o kimś kto biega ultramaratony, jest wielkim bohaterem i wszyscy go podziwiają. Ale ten sam ktoś potrafi znikać z domu na miesiąc żeby się zaklimatyzować w okolicy w której będzie biegał. Autentycznie współczułam ten kobiecie. Życie z kimś kogo ciągle nie ma jest gorsze od życia samemu.

Jedzonko

Ale żeby nie było zbyt dramatycznie pozwolę sobie jeszcze wrócić na chwilę do jedzenia. Chociaż na weganizm nigdy nie przejdę, bo nabiał mnie nie obrzydza, to porady Scotta Jurka dotyczące jedzenia polecam każdemu, nawet mięsożercom.  To dzięki niemu odkryłam jakiś czas temu komosę ryżową. On też bał się, że nic mu nie zastąpi smaku mięsa. Okazało się to nieprawdą. Oczywiście nie każę Ci teraz odstawiać ulubionych potraw, a zamiast nich wcinać trawę, ale mogę Ci dać 100% gwarancję tego, że któryś z zaproponowanych przez niego posiłków zainspiruje Cię do jakiś zmian w składnikach z których gotujesz swoje dania. Zmian na lepsze oczywiście.

 Wnioski

Wniosek jest jeden. Przestań jeść kolację przed komputerem. Tak, wiem że właśnie coś jesz. Znajdź jakikolwiek dres, jakiekolwiek buty i wyjdź z domu. Przebiegnij tyle ile zdołasz. Nie dasz rady więcej niż pięć minut? Trudno. Przebiegnij pięć, ale przebiegnij. A potem wróć i napisz jak Ci się podobało!