O związkach teatrów z blogami

Październik 31, 2013

Emocje po debacie w Teatrze Polskim w Warszawie już opadły.

Na samym początku chciałam jeszcze raz podziękować Dawidowi Mlekickiemu za zaproszenie i pomysł debaty oraz  Teatrowi Polskiemu w Warszawie za odwagę zorganizowania jej. Dziękuję również wszystkim znajomym i czytelnikom, którzy przyszli na debatę lub oglądani ją online. Wasze wsparcie i wszystkie przemiłe słowa, które usłyszałam po wtorkowym wieczorze były niesamowicie motywujące do działania!

Całe nagranie z debaty, w której miałam przyjemność wziąć udział możecie zobaczyć na stronie teatru. Nie będę tutaj tego streszczać.

Mam za to kilka wniosków, które padły już w teatrze albo pojawiły się później i chciałabym podkreślić ich wagę, więc je zapiszę. Dużo rzeczy, które tutaj napiszę jest dla większości znanych mi blogerówb bardzo oczywista, więc niektórzy mogą ziewnąć. Jednak ze względu na swoja miłość do teatru zdecydowałam się je zapisać. Może komuś się przydadzą. Reszta niech mnie nie bije ;)

Miałam ogromną nadzieję, że uda nam się w trakcie debaty podjąć temat promowania teatru w Internecie, a przede wszystkim na blogach. Prawdę mówiąc spodziewałam się ze strony blogerów teatralnych podejrzliwości oraz krytyki reklamy  na blogach. Każdy przez ten etap przechodzi zanim nie odkryje jakie fascynujące możliwości dają działania wizerunkowe i marketingowe w sieci prowadzone przez osoby z krwi i kości, a nie przez kartkę w gazecie. Z niecierpliwością czekam na moment, w którym teatry zagoszczą w blogosferze, bo będę miał chyba najbardziej dopasowane reklamy w życiu ;) A tak całkiem serio to możliwości promowania kultury w ogóle jak i również stricte samych teatrów Internecie są ogromne. Podczas debaty pojawiła się wątpliwość dotycząca tego, że dzieło teatralne jest do końca niespodzianką i trudno inwestować w coś, co nie wiadomo jak się skończy. W takim wypadku można również nie rozwieszać plakatów. Najlepiej ukryć sztukę do premiery i poinformować o niej dopiero kiedy wyjdzie z niej coś na 5+.

Rozumiem te obawy. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że promowanie czegoś miesiąc po premierze nie będzie obciachem. Dwa lata później również nie. Teatry mają o tyle fajnie, że co roku do kolejnych spektakli zaczynają dorastać nowi widzowie. Poza tym nie trzeba reklamować każdej sztuki. Można wybrać jedną – sprawdzoną i dobrą. Zrobić dookoła niej szum, sprowadzić widza do teatru, zadbać o to żeby dostał repertuar do ręki, a na następną przyjdzie już sam.

Jak się za to zabrać? Pomysłów jest mnóstwo. Pierwszy lepszy przykład. Kto z Was ogląda HBO? Pewnie tyle samo osób ile chodzi do teatru (wbrew pozorom aktualna frekwencja w teatrach jest wysoka). HBO mogło zaproponować blogerom żeby napisali o tym jaki ich serial jest świetny (bo jest). Jednak poszli o krok dalej i powstała kampania z której jestem niezwykle dumna |klik|.

Jeżeli wszystko dobrze pójdzie to w listopadzie na moim blogu pojawią się jeszcze dwa wpisy promujące kulturę. Niestety nie będzie to teatr, ale bez problemu umiałabym je na teatr przełożyć. Można bawić się scenariuszem, kulisami, aktorami itp. Cokolwiek nam przyjdzie do głowy jest do zrobienia w blogosferze teatralnej, bo jeszcze w tym temacie poza czystymi recenzjami nic się nie działo. Nawet sam Instagram pozwala nieźle zwrócić uwagę na spektakle. Czasem wrzucam tam zdjęcia biletów i zawsze spotykają się z odzewem. Tak jamo jak moje meldowanie się w teatrach na Facebooku. A na przykład Teatr Polski w Warszawie zaczyna sprytnie korzystać z Twittera. Social media nie gryzą. Gryzą za to informacje suche informacje prasowe o spektaklach. Wczoraj dostałam dwie. Na stary adres e-mail, który automatycznie wysyła odpowiedź, że już z niego nie korzystam oraz podaje aktualny adres. Tak, dobrze zgadliście. Nikt nie przesłał informacji na nowy adres. Ale nie tyczy się do tylko teatrów – codziennie dostaje mnóstwo takich maili na stary adres. Tylko 10% osób przesyła je na nowy.

Jeśli chodzi o recenzje – uważam, że są niezwykle potrzebne dla rozwoju środowiska teatralnego i spektakli. Podziwiam i szanuję każdego kto potrafi napisać pełną, rzetelną recenzję. Do tego typu tekstów trzeba mieć naprawdę ogromną wiedzę. Problem polega jednak na tym, że taka recenzja nie zachęci przeciętnego widza do zobaczenia spektaklu,bo do niego nie dotrze. A jeśli dotrze to widz bardzo często przez nią nie przebrnie. I nie ma w tym nic złego. Jeszcze się żaden doktorat z literaturoznawstwa do wzrostu czytelnictwa w Polsce nie przysłużył. Tak samo mało kto czyta długie informacje prasowe dotyczące kosmetyków. Czytelnik chce czegoś innego.

Nie wydaje mi się żeby rozwiązaniem problemu było prostu pisanie – krótsze, dobitniejsze i celniejsze. Szukałabym dalej. A nawet szukam cały czas –  eksperymentując z tekstami na swoim blogu. U mnie najlepiej sprawdza się opowiadanie historii, recenzje, które które są uzupełnieniem innych tematów oraz emocje. Ostatnio coraz częściej bawię się językiem i testuję formy, które na blogach są mniej oczywiste. Jedne się sprawdzają, inne mniej. Zobaczę co z tego wyjdzie. Chciałabym tylko zwrócić uwagę na to, że warto eksperymentować. Chyba, że ktoś pisze dla siebie i swoich znajomych, wtedy wszystkie te kombinacje nie są mu potrzebne. Ja jednak lubię docierać do coraz szerszego grona czytelników.

 

Kolejna sprawa, która ciągle powraca. Kwestia praw autorskich i kradzieży tekstów przez dwa portale teatralne (całość opisana tutaj). Ten temat wydaje się nie mieć końca. Jednak to co mnie dosłownie przeraziło podczas debaty to fakt, że przy całej znajomości prawa i ogromnej ilości błędów (lekko nazwane…) popełnionych przez obydwa te portale nadal są osoby, które bez problemu pracują za darmo. Jeżeli ktoś może sobie na to pozwolić, to pozostaje mi tylko zazdrościć. Dlaczego nazwałam to pracą za darmo? Bo jeśli e-teatr weźmie sobie mój tekst i skopiuje w całości na swoją stronę to nie ma realnej możliwości żeby ktokolwiek zainteresował się tym, że to napisałam go ja – Monika Kamińska, autorka bloga BLACK DRESSES. Wiedza typowego czytelnika kończy się na posiadaniu informacji, że na e-teatrze jest dużo recenzji. I koniec. Zewnętrzne portale w żaden sposób nie przekładają się na popularność i wizerunek blogera. Jeżeli mi nie wierzycie odsyłam do nowej książki Kominka – pisze dokładnie to samo.

Pozostając przy Kominku, posłużę się jego nazewnictwem. Jeżeli ktoś chce pozostać „niedzielnym blogerem” to pewnie to co wyżej napisałam nie ma dla niego żadnego znaczenia, więc ma prawo nie przejmować się tym, że jego teksty latają po sieci. Okay, rozumiem to. Jeśli jednak trafił tu ktoś kto ma ochotę zbudować sobie markę, wizerunek, rozpoznawalnego bloga i dotrzeć do szerszego grona osób to powinien wiedzieć, że musi pilnować swojej własności. I nie dać sobie wmówić, że taka kradzież to promocja, szansa, zaszczyt czy cokolwiek. Naprawdę przy odrobinie kreatywności można samemu na własnym blogu zrobić to znacznie lepiej i skuteczniej. Nie rozdrabniajmy się i nie pracujmy za darmo na (wątpliwy) sukces innych. Wszyscy mamy prawo do tego żeby nasze teksty były podpisane tak dużą czcionką jak tylko chcemy. Jeżeli ktoś to traktuje jako przejaw narcyzmu to trudno. Bywają gorsze rzeczy na świecie ;) Na przykład można zapisać się w historii świata jako Gall Anonim.

I ostatnia rzecz na którą muszę zwrócić uwagę. Kryzys. Aktualnie mamy same kryzysy. Kryzysy blogerów, blogowania, teatru, widowni, krytyków, recenzji, języka. Dramat! Tragedia! Co tu robić, co tu robić? Odpowiedź jest prosta – cokolwiek. Tylko nie dumać nad tymi kryzysami. Jak słyszę o tym, że kiedyś to była jakość, a teraz to jest coraz gorzej to aż mi bilety do teatru z kieszeni wypadają. Dzieje świata mają to do siebie, że historia lubi się powtarzać. Kiedyś to były wielkie spektakle, genialny aktorzy i świetne recenzje. A teraz – coraz gorzej, jakość dramatycznie spada, nikt już nic nie umie… Uhm. Pisał o tym niedawno Andrzej, więc nie będę się po nim powtarzać. W każdym razie od samego dumania nad tym jak to teraz jest źle jeszcze żadna fajna rzecz nie powstała. Więc może pora zapomnieć o tych wszystkich kryzysowych dysputach i zabrać się do działania?

 

Niesamowicie się cieszę, że mogłam wziąc udział w tej debacie, ale jeszcze bardziej uradowana jestem faktem, że jej przebieg zmotywował mnie samą do jeszcze większego działania. Mam mnóstwo nowych pomysłów i nie mogę się doczekać aż zacznę je wprowadzać w życie. W bogowaniu genialne jest to, że rozwój bloga i blogera nigdy się nie kończy. Zawsze coś można zrobić lepiej, inaczej, po swojemu. Pójść o krok dalej. Nie ma czegoś takiego jak najwyższy poziom blogowania. Zawsze może być jeszcze wyższy. Działajmy!

***

Polecam również notkę na ten temat u Andrzeja – świetne ujęcie zmieniającej się kultury oraz u Zwierza – podjęcie tematu pogardy i rewelacyjne argumenty.