Tylko uważajcie, bo możecie zbankrutować na farbowaniu odrostów.
Co i tak jest lepsze niż bankructwo spowodowane wymianą wszystkich ubrań, ponieważ schudło się o 3 rozmiary. Ale nie rozmawiajmy o takich drastycznych rzeczach!
Trochę się boję tego wpisu, ponieważ czytając o siemieniu lnianym doszłam do wniosku, że zbliżamy się do jakiegoś wyższego poziomu paranoi żywieniowej. Tego nie można jeść na surowo, tamtego gotować, kolejnego znów kroić, łączyć z ogórkiem ani polewać olejem. To należy mielić i spożywać od razu po zmieleniu, nie należy gotować dłużej niż 10 minut, tamto ma zły certyfikat, a to znów siarkowane, nie wolno też …i tak za każdym razem. Wychodzi na to, że zanim cokolwiek kupimy to musimy się dowiedzieć dokładnie gdzie oraz jaki produkt kupić (bo certyfikat certyfikatowi nierówny), a potem jeszcze postudiować jak to przyrządzić (bo jeszcze rozgotujemy, przeleci nam przez żołądek, nie wchłonie się i będzie dramat!). Idąc drogą paranoi żywieniowej można nie jeść zupełnie nic, bo nikt do końca nigdy nie ustali czy to co jest napisane na opakowaniu jest w 100% prawdą oraz co tak naprawdę było w glebie, w której rosły nasze ekologiczne ziemniaki. Pisząc to najpierw zjadłam kosmosę ryżową z warzywami, a następnie nieekologiczne 3 cukierki. Mam się dobrze.
Wracając do głównego tematu, czyli do siemienia lnianego. Charakteryzuje się ono wysoką zawartością:
– błonnika
– witaminy E
– Omega 3
– witaminy B1
– witaminy B6
– żelaza
– cynku
– magnezu
Czyli wszystkie suplementy diety w tabletkach po raz kolejny mogą iść w odstawkę (przypominam, że pożegnaliśmy je w poście o spirulinie i chlorelli). Plusem jest to, że siemię lniane nie ma smaku, można połączyć je z każdym daniem i jest o niebo przyjemniejsze w spożywaniu niż spirulina.
Zastosowanie
Dla mnie siemię lniane to przede wszystkim (poza wyżej wymienionymi właściwościami) produkt nawilżający śluzówkę, który jest niezwykle pomocny przy zapaleniach gardła, krtani oraz kaszlu. Przysięgam – żaden syrop tak dobrze nie działa. Najlepiej wtedy spożywać siemię lniane razem z ziarenkami oraz z dodatkiem miodu lub soku z malin. Z cytryną już bym nie szalała – dodatkowo podrażnia śluzówkę. Idąc tym tropem siemię lniane świetnie sprawdza się też u osób, które pracują głosem. Kisiel z siemienia lnianego (przepis na dole) poza tym, że można pić, stosuję się również jako maskę na włosy albo preparat do namaczania paznokci. Oczywiście wszystko po to żeby je wzmacniać. Na koniec najbardziej oczywista informacja – zmielone siemię lniane można dodawać w zasadzie do każdego posiłku. Moim zdaniem najlepiej komponuje się z sałatkami, owsianką, kasza jaglaną i serkiem wiejskim, ale w zasadzie ogranicza Was tu tylko wyobraźnia. Nie powinno się spożywać dziennie więcej niż 2-3 łyżek. Koniecznie trzeba pamiętać o piciu dużej ilości wody, ponieważ inaczej nasz brzuch może zamienić się w balonik.
To jakie w końcu to siemię kupić i jak go używać?
Powymądrzałam się trochę na początku, ale jednak kilka faktów udało mi się ustalić. Jeżeli gdzieś doczytałam coś źle, to mnie poprawcie. Najlepiej kupić siemię w całości i zmielić w domu oraz spożywać od razu po zmieleniu. Wtedy nie traci swoich właściwości. Co jeśli nie chcemy/ nie mamy możliwości go mielić? Można zrobić kisiel.
Są na to dwa sposoby:
1) Łyżkę siemienia lnianego zalewamy szklanką wody i gotujemy 10-15 minut. Gotowe. Można odcedzić ziarenka przez sitko, ale podobno przy bólu gardła lepiej je jeść. Ten właśnie kisiel widzicie na zdjęciach. Wychodzi bardzo glutkowaty i gęsty.
2) Łyżkę siemienia lnianego zalewamy wodą i odstawiamy na noc, albo przynajmniej na godzinę. Kisiel wychodzi baaaaardzo rzadki. W zasadzie jest to gęsta woda.
I teraz temat, który interesuje Was najbardziej czyli – szybciej rosnące włosy.
W grudni dopadł mnie kaszel i problemy z gardłem. Dodatkowo uznałam, że przydałaby mi się jakaś przerwa od spiruliny. Postanowiłam więc przez miesiąc pić siemię lniane. W praktyce nie był to cały miesiąc, bo czasami zapominałam. Myślę, że spokojnie możemy policzyć trzy tygodnie jedzenia dwóch łyżek siemienia lnianego dziennie. Mniej więcej połowa to był przepis 1, a połowa 2.
W trakcie tej cudownej kuracji, poza tym, że kaszel zniknął niesamowicie szybko (a alergicy wiedzą, że czasami potrafi ciągnąć się tygodniami) to spojrzałam w lustro z przerażeniem. Otóż, równo trzy tygodnie po farbowaniu odrostu powinnam iść zrobić to znowu. Trochę dramat dla mojego portfela. Zazwyczaj wyraźny odrost zauważałam po czterech-pięciu tygodniach i na farbę zapisywałam się jakoś w szóstym. Było to optymalne rozwiązanie. Teraz niecierpliwie czekam aż nadejdzie przyszły tydzień, bo już nie mogę patrzeć na czubek swojej głowy. Badania przeprowadzone na psach wykazały, że faktycznie jakość i długość ich sierści podczas spożywania siemienia lnianego się poprawia. Efekt utrzymuje się podczas kuracji oraz miesiąc po (czyli u mnie już niedługo koniec, uff). Oczywiście, tak jak zawsze, trzeba pamiętać o robieniu sobie przerw.
Jeżeli na przykład połączycie siemię z kaszą jaglaną, która ma dużo krzemu, to Wasza skóra, włosy i paznokcie będą Was kochać. To jak, gotowe na większy odrost? Czy mamy tutaj dużo szczęściar z naturalnym kolorem?
Pingback: Siemię lniane na słodko – kisiel z truskawkami()
Pingback: Blogerzy o odżywianiu - salaterka()
Pingback: Nie jadłem mięsa przez miesiąc. Przeżyłem()