Siedzę sobie właśnie w kawiarni na Brackiej i zajadam tartę malinową.
Dlaczego malinową? Bo przecież maliny są zdrowe, heh. Dlaczego tartę? Bo wcześniej zjadłam olbrzymią wegetariańską kolację (kofta indyjska, kasza surówki, okay…barszcz ukraiński też) i nagle zachciało mi się czegoś słodkiego.
Swoją tartę popijam spokojnie czerwoną herbatą. W przeglądarce mam otwarte okno ze sklepem sprzedającym yerba mate i zastanawiam się czy smak cytrynowy na pewno będzie lepszy od pomelo?
Pewnie zadajesz sobie pytanie co to ma wspólnego z tytułem notki i dlaczego rozpisuję się o tarcie zamiast o siłowni.
Otóż wspólne są dwie rzeczy, ale o tym będę pisać kilka akapitów niżej. Teraz czas na małe przypomnienie.
Ponad rok temu kaszlnęłam mocno ostatni raz i po kilku tygodniach bez ćwiczeń (chooorboy +lenistwo) postanowiłam wrócić na siłownie.
Co miesiąc w specjalnych notkach: „podsumowanie treningów” relacjonowałam Wam w jaki sposób udało mi się poćwiczyć w ciągu poprzednich czterech tygodni.
Nie było to nic nadzwyczajnego. Ćwiczyłam z obciążeniem, z Mel. B., jeździłam na rolkach, robiłam interwały na cardio. Czasem cztery razy w tygodniu, czasem jeden. Gdybym miała generalizować to mogłabym napisać, że przez cały rok dwa razy w tygodniu 30 minut biegałam.
Trudne? Nie. Czasochłonne? Nie. Wymagające wielu nakładów finansowych? Nie. Nowej odblaskowej bluzy? Również nie.
Nie należę do grupy ludzi myślących skrajnie, dlatego wiem, że nie mogę sobie narzucić treningów z prawdziwego zdarzenia 3-4 razy w tygodniu, bo sport mnie aż na tyle nie interesuje. Jestem mistrzem środka. Raz na siłownie, raz do teatru.
Czy takie ćwiczenie ma sens? Otóż, każdy ruch ma sens.
Jeśli masz czas pobiegać dwa razy w tygodniu przez 15 minut to nie kombinuj, że to i tak nic nie da, tylko zakładaj buty. Twój tydzień jest tak zapchany, że jedynym sportem jest niedzielny spacer? Przyodziewaj dres i korzystaj z pobliskiego parku.
Nie ma sportów lepszych i gorszych. Przez ten rok przeczytałam już tyle teorii na ten temat co, jak długo i jak często powinno się ćwiczyć, że więcej to chyba tylko zjadłam pizzy w życiu.
Ja narzuciłam sobie dwa treningi w tygodniu ponieważ na to pozwala mój grafik. Wiem również, że kiedy sobie coś postanowię i jest to nazwane konkretnie, czyli „dwa treningi w tygodniu”, a nie „od kwietnia zaczynam ćwiczyć” to zawsze to zrealizuję.
Okay, teraz czas na KONKRETY.
Co mi dał ten rok, czy coś się zmieniło?
- To może zacznę od tej tarty, o której już było. W naszym życiu nic nie dzieje się samo z siebie. Wszystkie procesy i zmiany jakie zachodzą są najczęściej konsekwencją czegoś innego. Właśnie z tego powodu często osoby praktykujące jogę przestają palić i przechodzą na wegetarianizm/weganizm. Ja od zawsze starałam się odżywiać w miarę możliwości rozsądnie. Ćwiczenia nie były w moim życiu niczym nowym. Jednak narzucony reżim dwóch razy w tygodniu sprawił, że coś tam w mojej diecie się zmieniło. Przede wszystkim poznałam moc spiruliny, chlorelli i komosy ryżowej. Kilka razy w tygodniu jem kasze jaglaną. Kaszel leczę siemieniem lnianym. W tym tygodniu zdecydowałam się na drugie podejście do yerba mate i na pewno za jakiś czas będę Wam pisać co z tego wyszło.
- Poza tym nie katuję się wieczną dietą. Kiedy mam ochotę na coś tartę/pizzę to po prostu to jem, bo wiem, że wystarczy dodatkowe lub dłuższe bieganie i to spalę.
- Mam znacznie więcej energii. Do tej pory dramatycznie wspominam swój pierwszy rok studiów. Wtedy nie ćwiczyłam prawie wcale, miałam mnóstwo czasu na odpoczynek..i wiecznie chodziłam niewyspana.
- Może to przypadek, może zasługa stopniowo wprowadzanych (ale jednak coraz większych zmian w diecie), ale mam wrażenie, że (OOOOOODPUKAĆ) łagodniej przechodzę choroby. A wiadomo, że jak na hipochondryka to duże zdanie.
- Żyje mi się lepiej. Nie należę do ludzi przesadnie pokazujących swój optymizm, więc musicie uwierzyć mi na słowo. Brzmi to jak farmazony natchnionej trenerki fitness, ale uprawnianie sportu naprawdę poprawia jakość życia. Po prostu – mam więcej energii, a przy tym jestem spokojniejsza (bo co mnie wkurzy to wybiegam), a to przekłada się na milion prostych rzeczy, które robię codziennie i jest mi przyjemniej.
Dlaczego wszystkie te punkty mają numer 1? Bo są dla mnie jednakowo ważne. Pewnie zastanawiacie się gdzie punkt dotyczący wagi. Ile schudłam? Otóż ani kilograma, chociaż podobno nimi nie powinno się sprawdzać efektów ćwiczeń. Niestety nie zmierzyłam się, więc po prostu nie mam pojęcia. Przede wszystkim rok temu moim głównym założeniem było poprawienie kondycji, zdrowia i samopoczucia, a nie chudnięcie. Gdybym chciała gubić kilogramy to pewnie zabrałabym się za to wszystko inaczej, a przede wszystkim mocno zmodyfikowała dietę. Przez cały rok miałam wahania plus minus 2 kilogramy, ale wiadomo, zima, okres itp. Wydaje mi się, że wyszłam na zero. Zjadłam tyle pizzy ile chciałam, nie odmówiłam sobie ani jednego pysznego, wegetariańskiego burgera z kaszy jaglanej w cieplutkiej, świeżej bułce i nadal mieszczę się w swoje ubrania.
Co dalej?
Na początek kupuję sobie profesjonalne buty do biegania. Obiecałam sobie, ze jeśli wytrwam rok regularnych treningów to taka będzie nagroda i już w przyszłym tygodniu wybieram się do sklepu.
Jak być może zauważyliście notki z podsumowaniem treningów zostały zawieszone i w takiej formie w jakiej były na pewno nie powrócą. Myślę nad czymś nowym, więc jeżeli chcecie mi coś podpowiedzieć w komentarzach to śmiało piszcie.
I najważniejsze – koniecznie dajcie znać jak wyglądały Wasze treningi przez cały rok. Wiem, że dużo osób zaczynało razem ze mną w lutym. Wytrwaliście? A może wcale nie musieliście wytrwać bo, ćwiczycie od dawna?
Czekam na Wasze historie w komentarzach pod ta notką!
Pingback: Przebiegłam dwa maratony w miesiąc ! (okay, ponad dwa)()
Pingback: Podsumowanie miesiąca (+instagram mix i kilka informacji)()
Pingback: Czy warto kupować profesjonalne buty do biegania?()