Wielkie piękno – tym razem prawdziwy film, który trzeba zobaczyć

Kwiecień 3, 2014

Mam nadzieję, że podobał Wam się Kill Bill 3 i nadal ufacie mi w kwestii polecania filmów, bo dzisiaj chciałam wysłać Was na coś, co faktycznie można zobaczyć na ekranach.

Wielkie piękno to film, który prawie umknął mojej uwadze. Zupełnie nie rozumiem dlaczego nie było o nim bardzo głośno. Być może siedzę nie w tym Internecie, w którym potrzeba. Przespałam nawet informację o Oskarze. Gdybym przypadkiem nie przeczytała gdzieś, że jego akcja rozgrywa się w Rzymie, to pewnie nie wybrałabym się do kina.

Ale Rzym – wiadomo. Miasto dla mnie szczególnie istotne. Nie tylko ze względu na pizzę, ale przede wszystkim na siłę jaką dało mi w pewnym momencie życia. Spędziłam tam trzy lata temu przepiękne, długie i samotne wakacje. Pełne odcisków na stopach, wina i zabytków, które wołają „jest nas więcej”.

Chcę więcej. Więcej. Słowo „więcej” jest dla mnie synonimem wiecznego miasta. W pewnej książce (niestety za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć tytułu) przeczytałam kiedyś, że Rzym zawsze da Ci to czego potrzebujesz. Trochę nie rozumiałam o co chodzi, zanim ostatniego dnia mojego pobytu nie usiadłam w jednej z małych knajpek, kilka uliczek od Watykanu i nie poczekałam. Po 10 dniach zwiedzania byłam już niesamowicie zmęczona. W głowie pomiędzy pizzą i lodami mieszały mi się miejsca, które zobaczyłam. Kotłowały się obrazy, nakładały na siebie zapachy, dźwięczały cykady. Było ciemno, kończyłam swoją pizzę i tak naprawdę nie mogło się zdarzyć już nic.

I wtedy nagle zaczęłam słyszeć muzykę. To byli uliczni grajkowie,których pełno w Rzymie (i wszyscy są wspaniali). Kiedy zbliżyli się do ogródka, w którym siedziałam, kelner przestał na chwilę obsługiwać gości i zaczął tańczyć. Musicie wiedzieć, że we włoskich knajpkach zawsze jest jeden najstarszy kelner, który ogarnia całą młodą załogę. Zazwyczaj jest to cudowny mężczyzna, który uwielbia swoją prace i jak nikt inny potrafi uprzyjemnić zwykłą czynność zamawiania pizzy. Jedynym jego odpowiednikiem w warszawie jest Pan Roman.

Wracając do kelnera – zaczął tańczyć. Nikt nie marudził, że przez chwilę nie jest obsługiwany. Minuta nikogo nie zbawi, a po tym czasie mężczyzna i tak uwinął się szybciej niż zrobiłby to niejeden jego francuski kolega. Kelner rozkręciłam tym tańcem wszystkich gości siedzących w ogródku, więc przez kolejne minuty podrygiwaliśmy już sami.

Kapela zarobiła, goście mieli fajną zabawę. Życie toczyło się dalej. Rzym był nadal upalny, noc ciemna, wino ciągle czerwone, a pizza wciąż cienka.

Wtedy zrozumiałam, że „więcej” we włoskim wydaniu oznacza więcej miłości do życia, a Rzym pokazał mi to dokładnie w tym momencie, w którym potrzebowałam zrozumieć i zapamiętać gdzie jest radość.

 

Główny bohater filmu Wielkie piękno całe swoje życie spędził w tym mieście-raju. Jego dni wypełnione były chwilami dla których my jeździmy na wakacje. Ciepłe, letnie wieczory pełne dyskusji ze znajomymi na tarasie, spacery na Tybrem, imprezy, których zazdrościłby mi sam Justin Bieber.

Tak właśnie wyglądało życie Jepa Gambardelli – pisarza i dziennikarza, który skończywszy 65 lat zaczął przyglądać się swojemu rzymskiemu życiu.

wielkie3

Wielkie piękno to coś w rodzaju strumienia świadomości Jepa. Strumienia tak dziwacznie wciągającego, niepokojącego i zaskakującego, że pomimo braku typowej narracji przez ponad dwugodzinny film nie można oderwać od niego wzroku. Dawno nie widziałam dzieła, które tak wspaniale pokazywałoby przy pomocy obrazów, to co siedzi w środku bohatera. To bliższe niż tysiące słów, które próbują opisać nastrój. W fotografii istnieje pojęcie„decydującego momentu”. To ta sekunda, w trakcie której przypadkowi ludzie, rzeczy, przyroda wyglądają tak, że można zrobić zdjęcie idealnie. Jeżeli przegapi się ten moment, najczęściej dwie sekundy później, nie uda się już tego ustawienia powtórzyć i chociaż z pozoru wszystko będzie wyglądało podobnie, to jedyne co można zrobić to zwykłe zdjęcie. Świat jest pełen zwykłych zdjęć i nic nie znaczących momentów. Wielkie piękno pokazuje nam głównie te chwile, w trakcie których nasza szczęka zaczyna przypominać Anję Rubik. Klap i do dołu. Zero nudy, sama esencja. Teledyskowa forma trochę kojarzyła mi się z Kobietą z zapałkami z Teatru Narodowego, a sam Jap chociaż to być może skojarzenie totalnie abstrakcyjne – miał w sobie coś z bohaterów Między słowami.

wielkie4

Problem polega jednak na tym, że Jep nie był tak zachwycony Rzymem jak ja. Wygląda na to, że z jednej strony kochał to miasto, w którym jedziesz drogą i nagle widzisz Koloseum, z drugiej jednak go nienawidził. W pewnym momencie filmu mówi o tym, że w wiecznym mieście nie da się nic zrobić, bo życie przecieka tu przez palce. Gdzieś się je gubi pomiędzy pustymi rozmowami, wiecznymi imprezami i wybitnie mocno świecącym słońcem. Coś gdzieś ucieka.

Wielkie piękno to zdecydowanie jeden z najlepszych filmów jakie ostatnio widziałam i na pewno jeszcze niejeden raz będę do niego wracać. Zwłaszcza, że nie mogę ciągle przestać myśleć o tym, iż niektóre kadry byłoby dla mnie perfekcyjną inspiracją do zdjęć. Niekoniecznie Rzymu, ale każdego miasta, które ma w sobie coś z tajemnicy i coś z pizzy. Czyli krótko mówiąc – uzależnia. Nie zawsze dobrze, nie zawsze źle. Daje nadzieję i wysyła z resztki sił. Trochę można się go obawiać, ale ciekawość jest silniejsza.

Chciłbym się zamienić z Jepem na życia. Nie mogę przestać myśleć o tym czym dla mnie byłoby wtedy wielkie piękno.

ps. Jeżeli wybierzecie się na ten film to koniecznie zwróćcie uwagę na scenę wejścia do tajemniczego ogrodu. To jedno z najpiękniejszych miejsc  w Rzymie – Awentyn. Przez dziurkę od klucza totalnie niepozornej bramy idealnie widać…kopułę Bazyliki św. Piotra. Byłam, widziałam na żywo – takie rzeczy tylko w Rzymie. Magia.