Pielęgnacja – teoria vs rzeczywistość (Scholl Velvet Smooth Elektroniczny pilnik do stóp)

Kwiecień 10, 2014

W teorii każda kobieta doskonale wie jak często powinna pielęgnować każdą część ciała. Ja mam nawet wszystko podzielone na miesiące tygodnie i dni.

Co 5-6 tygodni idę ufarbować włosy do fryzjera, a od razu po wyjściu z salonu udaję się do kosmetyczki na hennę brwi i rzęs. Raz w tygodniu robię peeling, maseczkę i manicure. Codziennie wieczorem wklepuję krem pod oczy. Nie zapominam również o olejowaniu włosów i zrobieniu pedicuru przed latem.

Tak właśnie dzieje się w moim śnie.

W praktyce mając 6 tygodniowy odrost spanikowana wydzwaniam do fryzjera i błagam o jak najszybszy termin. Wtedy zawsze trzeba czekać przynajmniej tydzień. Jeśli już uda mi się wepchnąć na farbę, to nigdy, po prostu nigdy, nie jest możliwe w bliskim terminie umówić na hennę. Podobnie jest z olejowaniem. Robię to jakimiś zrywami. W jednym miesiącu nakładam olej za często, a w drugim prawie wcale.

Bez peelingu i maseczki żyje mi się czasem świetnie nawet przez miesiąc. Potem budzę się z letargu i odkrywam zatkane pory oraz pojawiające się jedna po drugiej krostki. Wtedy zaczynam nakładać na siebie wszystko co się da i oczywiście tylko pogarszam sprawę.

Co do kremu pod oczy – już kiedyś pisałam, że mam problem z testowaniem tego typu produktów, bo…są jakieś takie małe i ciągle gdzieś się gubią, a zawsze za bardzo chce mi się spać i nie chce mi się szukać.

Manicure to mój najgorszy punkt. Mam dwie lewe ręce i po prostu za nic w świecie nie potrafię wyciąć równo skórek ani zmusić się do odsuwania ich i zapomnieniu o ciążkach. Nie mówiąc już o tym jak „wspaniale” wygląda samodzielnie wykonany przeze mnie kolorowy manicure. Poza tym dbam o nawilżenie rąk i paznokci, ale częste używanie płynów antybakteryjnych robi swoje i niestety wystarczy jeden tydzień bez olejków, a wyglądam jak po wykopaniu stu kilogramów ziemniaków rękoma.

Ostatnio siedząc u kosmetyczki myślałam, że zostałam kozakiem sezonu, bowiem na początku marca oznajmiłam:

Następnym razem muszę się zapisać też na pedicure. Koniecznie, trzeba to w tym roku ogarnąć przed latem. Myślę, że ze dwa razy będę musiała przyjść żeby potem mieć święty spokój. Tak, tak, muszę się zapisać w tym roku wcześniej, bo zawsze na ostatnią chwilę i nagle słońce wychodzi, zakładam sandałki, a nogi wyglądają jak po zimie stulecia.

Yhm. Uważajcie bo się zapisałam. Nagadałam się, nagadałam i tyle.

Wiadomo, że mocno demonizuję w tym poście i odkrywam przed Wami swoje najsłabsze punkty, których nie umiem dopilnować. Jest oczywiście mnóstwo rzeczy, o których nigdy nie zapominam (na przykład codzienny dokładny demakijaż albo regularne nawilżanie) i dzięki nim wyglądam trochę lepiej niż kobieta z epoki kamienia łupanego. Całej reszty nadal muszę się nauczyć.

Jednak moje niedopatrzenie w zapisach na pedicure w tym roku nie będzie tragiczne w skutkach. Pierwsze upały mnie nie zaskoczą. W ramach współpracy z marką Scholl testowałam ostatnio ich nowy produkt, czyli Scholl Velvet Smooth elektroniczny pilnik do stóp.

Być może czytałyście już o pilniku na innych blogach, albo widziałyście go w sklepach, jeżeli jednak nie, to krótko przybliżę o co chodzi.

Co to?

Elektroniczny pilnik do stóp Scholl służy do pozbycia się zrogowaciałego naskórka ze stóp. Dzięki mikrogranulkom znajdującym się na obrotowej głowicy uzyskujemy efekt zbliżony do tego, jaki może zagwarantować nam profesjonalny pedicure w salonie kosmetycznym.

Cena pilnika to około 160 zł. Urządzenie ma wymienną głowicę, każda z nich starcza na około 12 użyć, czyli krótki mówiąc pedicure za mniej niż 15 zł.

_MG_0123-3

Jakie są efekty?

Moje stopy po zimie nie wyglądają nigdy tak tragicznie jak po lecie. Ponieważ uwielbiam pokonywać dziesiątki kilometrów na piechotę, to pod koniec sierpnia mam na piętach i palcach totalną katastrofę. Po tegorocznym zwiedzaniu Genewy jestem w połowie drogi do tego wyglądu. Pomimo, że zabrałam ze sobą buty, w których chodziłam już wcześniej, drastycznie zwiększona ilość kilometrów przebytych na nogach sprawiła, że dorobiłam się kilku odcisków. Skóra w okolicy pięt i palców jest również zgrubiała.

Bardzo chętnie zabrałam się więc do testowania pilnika. Zrobiłam to w trzech krokach:

1) Na początku namoczyłam swoje stopy w ciepłej wodzie z cytryną i olejkiem kokosowym. Dzięki temu przede wszystkim dałam im trochę odetchnąć i nawilżyć się, ale również przygotować do dalszego złuszczania.

2) Następnie osuszyłam stopy i zaczęłam testować pilnik. Cały zabieg trwał u mnie około 10 -15 minut (jego długość zależy od stanu waszych stóp).  Po pierwszych kilku minutach porównałam swoją stopę po użyciu pilnika z drugą, która czekała w kolejce. Wtedy poczułam bardzo dużą różnicę. Stopa potraktowana pilnikiem była znacznie gładsza od drugiej. Zachęcona tym efektem dokończyłam zabieg na drugiej stopie. Następnie umyłam głowicę.

3) Na koniec wmasowałam w obydwie stopy odrobinę olejku kokosowego i zgodnie ze swoim ulubionym rytuałem (nawet latem, heh) założyłam skarpetki i poszłam spać. Rano miałam pięty idealne.

_MG_0120-1

Pilnik jest banalny w użyciu. W zasadzie można bez problemu oglądać serial i pielęgnować sobie stopy. Jest bardzo wygodny w trzymaniu, bez problemu dociera w każde miejsce stopy i ogarnia nawet najmniejsze palce.

Zdecydowanie jest to rewolucja w domowej pielęgnacji stóp. Efekt, który do tej pory uzyskiwałam pumeksem albo tarką nie jest nawet w połowie podobny do tego, co robi pilnik. Byłby idealny gdyby jeszcze umiał pomalować za mnie paznokcie. Scholl, stawiam Wam wyzwanie, niech powstanie takie urządzenie, które za nas będzie malować paznokcie, bo jak ja to robię i używam koloru czerwonego, to wyglądam jakbym sobie zrobiła na stopie dużą ranę.

_MG_0108-1

A jak Wy pielęgnujecie swoje stopy po zimie? Macie jakieś niezawodne sposoby?