Codzienność

Kwiecień 24, 2014

Wstaję rano i sięgam po małą buteleczkę z kolagenem. Piję, bo Magdalena Frąckowiak też pije. Kiedyś nie podobała mi się jej twarz, ale w sumie jak się przyjrzałam, to uznałam, że jest jedną z najładniejszych kobiet na świecie. Kolagen mi twarzy nie zmieni, ale może nie będę musiała iść tej wiosny na mikrodermabrazję, zobaczymy. Chociaż w sumie co ma jedno do drugiego?

Następnie wchodzę pod prysznic i dokonuję najtrudniejszego wyboru w ciągu tej godziny – umyć włosy szamponem ekologicznym czy zwykłym? Po ekologicznym niby klapną mi włosy, ale podobno jak się przemęczę przez kilka pierwszy dni, to potem wszystko wraca do normy. Niestety dzisiaj wieczorem muszę mieć świeże włosy, wybieram więc po raz kolejny szampon dla plebsu. Trzy dni później będę się zastanawiać czy nie lepiej będzie użyć tego ekologicznego jako żelu pod prysznic. Trochę szkoda, bo był drogi, ale przynajmniej nie wywalę pieniędzy prosto do kosza. Tylko na inną część ciała.

Po wyjściu spod prysznica kolejna walka. Powinnam zjeść kaszę jaglaną, bo trochę męczy mnie katar, ale…jakoś tak ciągnie mnie w stronę jajecznicy. Z pomidorkami, szczypiorkiem…brak kataru czy dobre śniadanie? Ops, zapomniałam wypić olej z czarnuszki przed posiłkiem. Niedobrze, bo miałam go skończyć w tym tygodniu i wrócić do spiruliny. Jednak lepiej działa na alergię. Hmm, ciekawe czy można pić po posiłku? Pewnie nie, cóż, spróbuję nie zapomnieć przed kolacją.

Idę się ubrać. Założyłabym żakiet żeby wyglądać bardziej elegancko, ale w sumie to trochę wieje. Nie lubię chodzić w żakietach w chłodniejsze dni, jakoś mi w nich zimniej. Wybieram sweter – Michelle Obama też chodzi w swetrze na oficjalne uroczystości, więc można już uznać ten ubiór za elegancki. Niestety sweter jest koloru czarnego, więc szybko szukam jakiejś złotej biżuterii na szyję. Muszę nosić ciepłe kolory w okolicy twarzy żeby nie wyglądać na żywego trupa w czerni. Do tego kok na wypełniacz (dłużej się trzyma) i delikatny makijaż. Malować oko czy nie malować oka? Ostatnio czytałam, że osoby, które przychodzą do pracy zadbane (a raczej podrasowane) są postrzegane jako lepiej zorganizowane. Co za bzdura, od zawsze jestem świetnie zorganizowana, chociaż nawet zegarek noszę od święta. Rezygnuję z cieni do powiek, stawiam na sam tusz. I zalotkę przed tuszem. Otwiera oko.

W pracy jem sałatkę z lunch boxa zapakowanego w neoprenową, termoizolacyjną torbę. Halle Berry też ma taką. Przygotowałam ją (sałatkę, nie torbę) sobie rano zamiast dwóch kanapek, które zjadałam przez ostatnie pół roku równo o 12.00 Sałatka ma ciecierzyce i fasolę, bo trzeba jeść białko. Tak jest zdrowiej no i wogle nie można jeść węglowodanów tak często jak Masłowska chleba.

Po pracy gnam do domu po bo tej sałatce trochę mnie już ssie i szybko muszę coś zjeść. Okay, trudno, zjem makaron. Przecież trzeba jeść jakieś sensowne posiłki w ciągu dnia, nie można ciągle na tej zieleninie. Jak się najem o 17.00, to może nie będę dojadała przed snem.

Teraz serial albo książka. To serial czy książka? Wypadałoby coś przeczytać, bo przecież styczniowy plan kulturowy zakładał minimum dwie książki w miesiącu. Miałam czytać w komunikacji miejskiej, ale teraz w w tramwaju powtarzam słówka z angielskiego. Też czytanie, ale jako literatura się raczej nie liczy. Człowiek sam nie wie ile rzeczy może zrobić w tramwaju – nauczyć się języków, przeczytać Sienkiewicza, zjeść obiad, klepnąć biznes mailem. Miałam wrócić do jeżdżenia samochodem, ale po co. Poza tym potrzebowałabym dużego samochodu terenowego, bo innych się boję (mały samochód = wysokie ryzyko tłuczki = żelazna, kobieca logika). Poza tym trzeba mieć czas na lekcje doszkalające, a ja nie mam. Aaa no i dużym trudno się parkuje. W ogóle po co komu samochód w środku Warszawy?

Rezygnuję z serialu i książki, bo muszę. Przypominam sobie, że miałam iść dziś do teatru. Wspaniale, kolejny gnioto-marnowacz czasu, który idę zobaczyć bo dwa tygodnie temu podczas kupowania biletów wydawało mi się, że akurat mam wolniejszy tydzień. Głupstwo. Mam nadzieję, że szybko się skończy. Ja dobrze pójdzie to będę w domu o 21.00 i jeszcze pobiegam.

Biegam. Biegnę 5 km. Schudnę i zmieszczę się w sukienki sprzed 4 lat. Nie będę musiała kupować nowych, zaoszczędzę. Wolna gotówkę wydam na podróże. Jest jeszcze tyle miast we Włoszech do zwiedzenia, a ja nigdy w sumie nie byłam poza Europą. Wiocha trochę.

Spocona wchodzę pod prysznic, myję włosy. Teraz mogę organicznym. I tak będę musiała zrobić to znowu rano, bo nie wyobrażam sobie wyjść z domu bez świeżo umytych włosów.To tak jakbym nie umyła pach, albo…a zresztą nieważne. Poza tym jak umyję dwa razy włosy wraz w tygodniu to nic mi się nie stanie.   Dobrze, że jest już ciepło, nie muszę dwa razy dziennie przypalać ich suszarką. Coś tam doschną zanim pójdę spać.

Okay, to może teraz ta książka. Hmm..albo pouczę się angielskiego z Vouga…tzn. Zdjęć się pouczę. Tak, zdjęcia poogolądam. Trzeba oglądać zdjęcia, jak najwięcej inspiracji – tak mówili mi na kursie foto. O właśnie, to może Fotopolis sprawdzę…internet, internet…o Facebook.

Zjadłabym czekoladkę, chyb mogę skoro biegałam?

Ledwo żyję. Czas spać. Leki na alergię, demakijaż, krem na noc, krem pod oczy, ładowarka, ustawienie budzika, otworzenie okna, apliakcja mgiełki ułatwiającej zasypianie, nawilżanie stóp…a nie chce mi się, rano to zrobię. Krem do rak i balsam do ust stykną. O nie, jeszcze olejowanie włosów. No dobra, to zrobię, bo w sumie chciałabym ich jeszcze trochę nie podcinać, więc muszę o nie dbać.

 

Leżę, śpię, odpoczywam.

 

O nie, zapomniałam zrobić brzuszki po bieganiu.

 

 

Sprostanie wymaganiom współczesnego świata, a przede wszystkim swoim własnym, nie jest takie proste. A tyle czasu w to inwestujemy.

 

Zapisz się do newslettera i nie przegap zbliżającego się konkursu!