Przebiegłam dwa maratony w miesiąc ! (okay, ponad dwa)

Czerwiec 1, 2014

Badum tsssss. Ogłaszam, że na od 18 kwietnia do 18 maja 2014 r. pokonałam biegiem łączny dystans 87 km. Biegiem <3 To znaczy, że żadnych spacerów i rolek nie wliczam, chociaż razem z tym byłoby pewnie ponad 100 km. Ale spokojnie, nic na siłę. Kiedyś się uda.

Na razie staram się cieszyć swoim początkującym kilometrażem, ale…nie za bardzo. Już się trochę naczytałam o kontuzjach spowodowanych tym, że biegacze jak szaleni liczą sobie tygodniowy dystans.

Ja się totalnie zakochałam w metodzie Gallowaya i po pierwszym dwutygodniowym szaleństwie (wow, ja biegam więcej niż 5 km!) przeszłam na system dwóch spokojnych, wolnych, krótkich biegów w tygodniu i jednego równie spokojnego, ale długiego biegu w weekend. Całą książkę zrecenzuję Wam już niedługo.

Okay, okay, ale czas na konkrety. Oto one.

Jakoś w marcu kupiłam sobie w nagrodę za rok regularnych ćwiczeń profesjonalne buty do biegania. Przebiegłam się w nich ze dwa razy po 3 km i tyle. Stały sobie. Aż w końcu słynnego dnia 18 kwietnia wkurzyłam się, wstałam i powiedziałam sobie: „albo 5 km, albo zmarnowałaś dużo pieniędzy”. 37 minut później wróciłam do domu ledwo żywa. 3 tygodnie później bez żadnego problemu przebiegłam 10 km.

Jak to wyglądało w praktyce?

18 kwietnia  – 5 km

21 kwietnia – 5 km

25 kwietnia – 6 km (szalałam z radości)

27 kwietnia – 5 km

29 kwietnia – 5 km

1 maja – 6 km

4 maja – 8 km

6 maja – 7 km (powinno być 5, ale się zgubiłam po drodze… i szybciej było wrócić biegnąć)

8 maja – 5 km

11 maja – 10 km (z wrażenia napisałam notkę)

13 maja –  4 km

16 maja – 4 km (bieżnia – ciągle padało)

18 maja – 11 km (potem zachciało mi się lodów, więc powiedziałam sobie, że idę po nie na nogach, stąd kolejne 7 km spaceru, które widzicie na zdjęciu głównym).



Generalnie kiedy zaczynałam biegać przeszło mi przez myśl żeby po miesiącu zrobić takie podsumowanie, ale wydawało mi się, że dobicie do maksymalnie 50 km w ciągu miesiąca będzie gigantycznym wyczynem. Nasze ciało może znacaaaaacznie więcej niż myślimy.

Pewnie zastanawiacie się ile schudłam. Mniej więcej pól rozmiaru. Z wagi zgubiłam tylko 2 kg i to w ciągu pierwszego tygodnia, a nawet chyba trochę wcześniej (zasługa wywalenia dużej ilości pieczywa z jadłospisu), ale waga ciągle wahała mi się o te 2 kg i w zasadzie nie miało to żadnego znaczenia. Dopiero faktycznie po 11 maja zobaczyłam, że schudłam te pół rozmiaru w obwodzie, bo musiałam zacząć nosić pasek do spodni, a nie pamiętam takiej sytuacji przez ostatnie kilka lat w swoim życiu. Ciekawe jak długo to się utrzyma, hahahaha.

Poza bieganiem, spacerami i rolkami wplotłam w swój tygodniowy plan skakankę i ćwiczenia z obciążeniem własnego ciała, ewentualnie z lekkimi ciężarkami oraz delikatne rozciąganie.

Co dalej?

Zobaczymy. Nie chcę tutaj wypisywać żadnych cudów, że zaraz przebiegnę maraton albo chociaż pół maraton. Jeśli tak się stanie to na pewno zostaniecie o tym poinformowani jako pierwsi. Na razie znam jednak swoje plusy i minusy, muszę uważać na kręgosłup (fizjoterapeuta wita) i nie wpaść ze skrajności w skrajność. Natomiast niesamowicie się cieszę, że udało mi się wyjść z mojej strefy komfortu, w której ćwiczyłam 30 minut 2 razy w tygodniu. To zawsze jest świetne uczucie zrobić noś nowego!

Dajcie znać w komentarzach pod tekstem, co nowego Wy dla siebie ostatnio zrobiliście.

Nie przegap kolejnego konkursu ani notki! Zapisz się na newsletter.