Napój mistrzów od którego kiedyś robiło mi się słabo, a dziś pozwala mi przeżyć najcięższe dni. Historia, jak to zwykle u mnie bywa, nie jest prosta jak francuska bagietka.
Na I roku studiów przed sesją letnią koleżanka oznajmiła mi:
„Nie zdam sesji bez yerba mate.”
A chwilę później dodała:
„Na allegro sprzedają po 2 zestawy z rabatem, kupujemy na spółkę”?
Zgodziłam się, nie do końca wiedząc w co się pakuję, ale Internet mówił, że yerba mate pobudza, ożywia itp. Pomyślałam, że to faktycznie dobra opcja przed sesją, zwłaszcza że wtedy byłam w jakimś takim dziwnym okresie spania po 16 godzin na dobę.
Zamówiłyśmy sobie naczynka (moje jest z tykwy), bombille (rurki) oraz yerba mate. Przeszperałyśmy cały Internet czytając jak należy taką yerbę przygotować i zrobiłyśmy wszystko co należy (tak mi się przynajmniej wydawało). Moja koleżanka była zachwycona, ja prawie mdlałam (sesję na szczęście obydwie zdałyśmy). Dosłownie omdlewałam. Po wypiciu yerby robiło mi się za każdym razem bardzo słabo. Pilnowałam temperatury, próbowałam innego suszu, kombinowałam w każda możliwą stronę, ale było tylko co raz gorzej.
Susz oddalam kuzynowi, tykwę zamknęłam głęboko w szafce i zapomniałam o yerbie na 5 lat. Znalazłam naczynko dwa miesiące temu i uznałam, że spróbuję jeszcze raz, a jak się nie uda to po prostu komuś oddam, bo tylko zajmuje miejsce. Od razu przypomniało mi się, że przecież Andrzej pije yerbę, więc napisałam do niego z prośbą o pomoc. Polecił mi sklep fajowo.eu. Napisałam do nich e-mial, że chciałabym spróbować yerby jeszcze raz, ale się boję, bo kiedyś było mi słabo. Poprosili żebym wysłała im zdjęcia tego z czego piłam i ocenili, że być może powodem była bombilla wykonana ze stali niklowanej, która może uczulać i powodować osłabienie. Na hasło „uczulać” byłam już w domu. Kupiłam sobie bobmillę ze stali nierdzewnej, nową yerbę i z duszą na ramieniu spróbowałam kolejny raz.
Czekałam aż zrobi mi się słabo, czekałam, czekałam…i nic takiego się nie stało. W zasadzie przez całe dwa miesiące, więc chyba można uznać, że albo to była prawda z nikowaną bombillą albo po prostu miałam wtedy ogólnie mocno słaby moment w życiu (jadłam głównie bułki z serem i majonezem, co może wyjaśniać moja senność).
W każdym razie – na pewno zastanawiacie się co daje picie yerba mate? Ewentualnie co to w ogóle jest.
Yerba mate to bardzo popularny napój w Ameryce Południowej. Robi się go ze zmielonych liści ostrokrzewu paragwajskiego, czyli takiej zielonej roślinki z dużymi liśćmi. W skrócie – yerba jest po prostu w Ameryce Południowej tym czym u nas herbata.
Jeżeli jeszcze nigdy nie piliście yerby to pamiętajcie żeby przed pierwszym razem zrobić curado. W ogóle za pierwszym razem to Wam pewnie nie będzie smakować, za drugim średnio, a za trzecim polubicie. Najważniejsze jest to żeby zalewać yerbę wodą o odpowiedniej temperaturze czyli około 80 stopni. Nie polecam do tego termometrów do wody, są strasznie dokładne (albo ja miałam pecha). Najlepiej sprawdzają się czajniki z wbudowanym termometrem. Wszystkie szczegółowe informacje o curado i sposobach przyrządzania yerby są świetnie rozpisane na stronie fajowo.eu, więc daruje sobie przepisywanie.
Napiszę o właściwościach, bo to jest najciekawsze i z tego powodu yerbę piję.
Otóż yerba, którą ja kupiłam czyli CBSe Silutea to yerba argentyńska zawierająca znaczą część witamin z grupy B. Z założenia ma wspomagać trawienie i odchudzanie. Iii…coś w tym jest. Może nie dosłownie, ale jednak. Zauważyłam, że w dni w które piję yerbę moje łakomstwo nie przybiera aż takich strasznych form jak zazwyczaj. Nie wiem czy to wynika z tego, że cały czas coś popijam, więc jestem zajęta i nie myślę o podjadaniu przy komputerze, czy faktycznie ma ona wpływ na zmniejszenie apetytu. Kiedy mam słabsze dni to nie jest dla mnie żadnym wyczynem zjadać podwójne porcje wszystkiego. I już nawet nie o to chodzi czy jem zdrowo czy jakieś świństwa, ale po prostu kiedy jestem zmęczona, to czuję, że mój żołądek nie ma dna. Jakimś cudem yerba to dno znajduje i pijąc ją nie mam aż tak dzikiej ochoty na kolejną kanapeczkę.
Niestety ja pije yerbę średnio 1-2 razy w tygodniu, więc rozmiar XS mi nie grozi.
Drugą ważną kwestią jest też pobudzanie, czyli właściwości podobne do kawy. I tutaj różnie bywa, ponieważ każdy rodzaj yerby ma inna zawartość kofeiny. Ta, którą ja akurat miałam nie budzi mnie w ogóle. Jest dla mnie raczej relaksującym napojem, który pozwala mi dokończyć kilka spraw pod wieczór. Coś jak herbatka malinowa. Jednak dostałam też ze sklepu jakąś próbkę (niestety nie pamiętam nazwy), która prawie doprowadziła mnie do bezsenności, chociaż zwykle zasypiam od razu po położeniu się do łóżka. Wnioski są proste – nie testować nowej yerby w nocy.
Poza tym badania naukowe wykazały, że yerba mate ma właściwości obniżające cholesterol, korzystnie wpływające na układ krążenia, moczowy i nerwowy.
Niepokojące są natomiast wyniki badań dotyczące wpływu yerba mate na zwiększone ryzyko zachorowań na nowotwory. Często połączenie dużej(!) ilości gorącej yerba mate, dużej(!) ilości alkoholu oraz dużej(!) ilości tytoniu wypadało w badaniach bardzo niekorzystnie. Chociaż jak się tak zaczęłam zagłębiać w te badania to doczytałam również, że picie bardzo gorącej czarnej herbaty oraz jedzenie gorących potraw w dużej ilości ma wpływ na raka przełyku. Jeżeli ktoś z moich czytelników orientuje się w tym temacie lepiej to będę wdzięczna za informację w komentarzach jak jest naprawdę, bo przyznam się szczerze, że pierwszy raz spotkałam się z takimi informacjami dopiero przygotowując się do tej notki. Wyniki nie były bardzo jasne, ciągle podkreślano działanie wielu innych czynników i spożywanie wszystkiego w naprawdę dzikich ilościach. Trochę mnie to przeraziło i zbiło z tropu, chociaż oczywiście wiadomo, że aktualnie to wszystko na nas ma zły wpływ i należałoby tylko przykryć się gazetą i czekać na śmierć. Albo nie robić badań związanych z rakiem w rejonach gdzie pali się częściej niż odzywa.
Warto podchodzić z rozsądkiem. Do wszystkiego.
Dlatego wczoraj pod wieczór była yerba, dziś będzie zielona herbata, a jutro koktajl warzywny. Co polecacie wypić czwartego dnia?
Chyba wybiorę colę.
Równowaga. Zen. I te sprawy.