Uhuhuh, udało się! Siedzę sobie właśnie w dresie na łóżku i odpoczywam. Kiedy skończę pisać ten tekst to idę podgrzać pizzę w piekarniku i mam w końcu spokój. Przebiegłam dystans półmaratonu i mogę uznać swój wiosenno – letni plan biegowy za zrealizowany. 4 miesiące walki za mną. Wygrałam!
W bieganiu niczego nie wolno planować.
18 kwietnia 2014 r. postanowiłam przestać być niedzielnym biegaczem. Po jakimś czasie wybrałam sobie plan treningowy i pracowałam mniej więcej według niego (osobna notka na ten temat jest tutaj), ale los bywa bardziej złośliwy niż kanapka spadająca zawsze masłem na podłogę.
W zasadzie co drugi raz kiedy miałam przebiec więcej kilometrów to COŚ SIĘ DZIAŁO.
Pierwszy bieg na 5 km na który się zapisałam? Ulewa i +5 stopni na termometrze.
13 km? Wyjazd do Sopotu.
16 km? Angina.
19 km? Wyjazd do Poznania.
Już nawet nie wiem jak mam napisać o tym, że DZIEŃ, dosłownie DZIEŃ przed tym kiedy miałam po raz pierwszy przebiec dystans półmaratonu, to dowiedziałam się, że mam zapalenie ucha. Pierwszy raz w życiu. W środku lata. &^%&^%&^%???????
-Mogę biegać? – zapytałam lekarza, bo poza uczuciem wbijania szpilki do ucha raz na dwie godziny nic mi nie było.
-Dookoła domu może sobie pani pobiegać – odpowiedziała znudzonym głosem lekarka.
– Hmm, ale ja muszę jutro półmaraton… – wymamrotałam.
-Hhahahah, niech pani zapomni, nie da pani rady, 5 km to maksimum – powiedziała wyraźnie rozbawiona moją fantazją.
-Dobra, dobra – wymamrotałam ponownie.
Nic mi nie było. Żadnej gorączki, żadnego osłabienia, ale postanowiłam na wszelki wypadek wyluzować i spróbować przebiec 21 km za kilka dni. Peszek chciał, że lekarka miała rację. 5 km robiłam w 45 minut i ledwo dyszałam. Nie chcecie wiedzieć jak wyglądałam kiedy uświadomiłam sobie, że jednak nic nie wyjdzie z napisania urodzinowej spektakularnej notki „Półmaraton w 3 miesiące”. Tak, pisanie o bieganiu motywuje lepiej niż wyobrażanie sobie pizzy na końcu trasy.
Lepiej mnie nie wkurzaj
Potem była Portugalia, trochę biegałam, dużo chodziłam, jakoś to szło, ale tak naprawdę od półmaratonu się oddalałam.
Do pewnej rozmowy.
-Zapisujesz się na półmaraton praski? – usłyszałam pytanie.
-Miałam się zapisywać, ale teraz to już chyba zrezygnuje, bo nie dam rady.
-Lepiej się nie zapisuj.
-Jak to???
-Będziesz się denerwować, nie lubisz takich masowych biegów.
-Nie wymądrzaj się, do tej pory przebiegłam dłuższy dystans niż ty.
– Ale w jakim tempie.
– **&^*&^*&^(*$#%$##% – odpowiedziałam w myślach.
I przyszedł mi do głowy złośliwy plan – przebiegnę 21 km przed półmaratonem praskim i pokażę kto tu rządzi.
I poszłam ledwo dyszeć 7 km, potem 8 km. Dalej nie szło.
Każdy dzień jest zły na półmaraton
Dzisiaj miałam w planach zrobić 10 km. Niestety moje życie prywatne w ciągu ostatniego tygodnia poplątało się bardziej niż niejedne słuchawki i tak naprawdę nastrój mam mocno minowy. Po 2 km coś mnie tknęło, że może bym machnęła dzisiaj ten półmaraton, to przynajmniej miałabym już to załatwione. Marzenie ściętej głowy. Około 10 km zaczęłam dokonywać głębokiej analizy tego co robię. Może dzisiaj 19 km, a za dwa tygodnie półmaraton praski? Hmm, nie wiem czy dam radę. Może jednak dziś 14-15 km, a półmaraton w połowie września? Albo za tydzień? Albo w ogóle tego nie biec, po co to komu? Co robić? Jak żyć? Tak sobie myślałam, myślałam, myślałam aż dobiegłam do 14 km. Wtedy złapała mnie ulewa, ale co ciekawe nie stanęłam pod drzewem jak to mam w zwyczaju, tylko biegłam dalej.
Około 16 km zaczęło się robić poważnie, bo opcje były już tylko dwie – albo dzisiaj półmaraton albo za 2 tygodnie (tak wychodziło mi z planu treningowego). Spojrzałam na czas i zaśmiałam się w duchu. Wiedziałam, że jeśli dobiję do 21 km to będę musiała znowu linkować do tekstu „W tym tempie to ja chodzę po bułki” . Biegłam wolniej niż zwykle, ale był to jeden z lepszych moich biegów. Czułam się wspaniale. Na 19 km zorientowałam się, że mam szansę zrobić 21 km w czasie poniżej 2:45. Była to dla mnie ważna informacja, bo tak naprawdę trenowałam według planu Półmaraton – cel: ukończyć. Następnym planem u Gallowaya był półmaraton poniżej 2:45, ale myślałam, że to nie dla mnie.
Niespodzianka. Po biegu zrobiłam sobie wspaniałe zdjęcie główne. Włosy takie rozwiane…
Co dalej?
Pizza, spanie i zimowisko. Nie wiem czy będę biegać w trakcie zimy, bo nienawidzę niskich temperatur tak samo jak smrodu czosnku. Na razie jest dla mnie dzikim sukcesem to co zrobiłam w ostatnie 4 miesiące. Wypadałoby popracować nad tempem, ale tak naprawdę to nie wiem czy mi się chcę. Jak będę miała kaprys to sobie zrobię dystans maratonu w 6 godzin dookoła Parku Skaryszewskiego i świat się nie zawali. A może zrobię sobie biceps?
Jest tyle możliwości!
Biegajcie!
***
Więcej historii mojego biegania znajduje się w dziale SPORT