To nie jest żaden poradnik. To płacz osoby kochającej ciepełko.
Zdecydowanie urodziłam się w złym kraju. Pomijam już nawet moją miłość do węglowodanów zapiekanych z serem i pomidorem, z której wprost wynika, w jakim miejscu powinnam mieszkać. Zwyczajnie potrzebuję szerokości geograficznej, na której jest ciepło. Przez cały rok.
Kiedy w trakcie upałów wszyscy zaczynają narzekać, że jest #zagoronco, ja czuję się jak ryba w wodzie. Dziko wysokie temperatury mi nie przeszkadzają, wręcz mobilizują mnie do działania. Za to od początku października do końca marca w zasadzie nie funkcjonuję. Śpię, robię to, co muszę, i wrzucam w siebie chore ilości jedzenia, które raczej nie jest sałatką ani kaszą jaglaną.
Nigdy nie biegałam ani jesienią, ani zimą. Zazwyczaj zaczynałam w marcu/kwietniu, a kończyłam we wrześniu.
W tym roku postanowiłam to zmienić. Dlaczego?
1. Przede wszystkim szkoda mi tego, że przez ostatnie pół roku dużo (jak na mnie) schudłam. Połowa mojej garderoby nadaje się do wymiany. Muszę kupować nowe rzeczy albo oddawać do zwężenia. Jeżeli je zwężę, a potem przytyję, to chyba walnę się w głowę sto razy pięciokilogramowym opakowaniem parmezanu.
2. Po drugie (a może nawet po pierwsze), jestem już uzależniona od biegania. Dosłownie i fizycznie. Tak jak palacz od papierosa na rozładowanie emocji. Bywają takie dni, kiedy wracam do domu i wiem, że jeśli w ciągu 30 minut nie pójdę biegać, wybuchnie mi głowa. A nie chcę zbierać swojego mózgu z dywanu. Bieganie jest mi w tym momencie potrzebne jak tlen.
3. Poza tym zamierzam sprawdzić, czy faktycznie bieganie zimą podnosi odporność. Bezustannie męczę się z jakimiś infekcjami górnych dróg oddechowych (buzi dla wszystkich alergików). Skończył mi się już repertuar leków, więc spróbuję inaczej.
Październik i listopad
Miałam w tym roku naprawdę dużo szczęścia. Pogoda dopisywała, więc zimno zaczęło mi być dopiero około dziesięciu dni temu, kiedy temperatura niebezpiecznie zaczęła zbliżać się do zera. Wyszło jednak na to, że strach ma wielkie oczy, bo cierpiałam tylko przez pierwszy kilometr. Zupełnie nie mogłam oddychać, zatkał mi się nos i czułam, że zaraz się uduszę. Po 1000 metrach wszystko minęło, zrobiło mi się ciepło (nawet za ciepło) i na luzie dobiłam do 10 km. Jednak pomimo że był to wyczyn godny co najmniej postawienia mi pomnika, to 1 stopień był nadal temperaturą na plusie.
Trzy dni temu pierwszy raz w życiu w życiu biegałam w temperaturze poniżej zera. Minus 2 stopnie Celsjusza oraz wiatr to był dla mnie totalny hardcore. Wymyśliłam sobie bardzo mądrze, że skoro jest tak zimno, to czas na pierwsze w życiu podbiegi. Bieganie pod górę męczy bardziej, więc powinno być mi cieplej. Oczywiście blond to stan umysłu, bo w całym tym kombinowaniu nie wpadłam na to, że im wyżej, tym bardziej wieje. Ale dałam radę i po zrobieniu pięciu kilometrów aż podskoczyłam z radości, a następnie szybko pobiegłam do domu kupić sobie chustę do zakrywania twarzy – ta część ciała zmarzła mi najbardziej.
Dzisiaj zrobiłam 10 km w temperaturze -8 stopni. Sama w to nie wierzę. Bardzo pomógł mi fakt, że to było moje pierwsze wyjście z domu (niedziela, więc nie wracałam z pracy) i trochę nie miałam świadomości, jak bardzo zimno może mi być. Okazało się jednak, że nie zamieniłam się w królową lodu. Wiało mniej niż w piątek, więc temperatura odczuwalna była okay i w sumie bardziej się zmęczyłam (było mi ciężko z 3 warstwami ubrań na sobie) niż zmarzłam.
Co mi pomogło?
Żeby w ogóle spróbować biegać w chłodniejsze dni, musiałam lekko przestawić swój plan dnia. W ruch poszedł termos. Pilnuję, by zjeść ciepły obiad na 2-3 godziny przed powrotem do domu. Wcześniej robiłam to po powrocie, potem kładłam się na łóżku, sprawdzałam maile i już mi się nie chciało wychodzić.
Teraz wracam do domu z pełnym żołądkiem, robię sobie mieszankę z BCAA i guarany (od razu uprzedzam: kiedyś byłam wielkim hejterem przeróżnych odżywek, ale zmieniłam zdanie – napiszę o tym w innym poście), czekam 20 minut, zaczynam się ubierać, robię krótką rozgrzewkę i w ciągu pół godziny jestem znowu na zewnątrz. Dzięki temu nie mam kiedy się rozleniwić.
I czym się chwalisz, ja biegam przy -15
Piszę o tym teraz, ponieważ dla mnie to i tak gigantyczny sukces i wielki krok do przodu, a po prostu nie wiem, kiedy temperatura spadnie o ten jeden stopień za bardzo i zwyczajnie nie dam rady. Wiem, że ludzie biegają w chłodniejsze dni. Wiem, że jeszcze kolejne wyzwania przede mną, ale jestem zdania, że trzeba cieszyć się z każdego kroku do przodu, więc się chwalę swoim -8.
A ubrania?
Czekam niecierpliwie w komentarzach pod postem na Wasze wrażenia z biegania w chłodne dni. Wiem, że są tu osoby, które czekały na niskie temperatury, bo nie lubią biegać latem. Śmiało polecajcie też wszystkie dobre ubrania, czapki, kominiarki – cokolwiek sprawdza się podczas jesiennego i zimowego sezonu. Ja na razie biegam w zestawie Oxylne z Decathlonu oraz w zestawie z Lidla o którym pisałam tutaj. Kupienie czegoś taniego przed pierwszym sezonem biegania w chłodniejsze dni było strzałem w dziesiątkę. Zestaw z Decathlonu wyraźnie różni się od tego z Lidla komfortem noszenia (jest lżejszy), ale nie narzekam, bo na bardziej pro rzeczy przyjdzie jeszcze czas. Na razie czekam, aż kurier przywiezie mi to oraz to. I zobaczymy co dalej. Oby do przodu. Trzymajcie kciuki!
ps. A poza tym mocno trzymam się tego, że na mrozie spala się więcej kalorii.
Pingback: Kwadratowy styczeń – szalony miesiąc()