Jeżeli jesteś blondynką z wiankiem na głowie, a wszyscy znają cię jako fankę poezji Agnieszki Osieckiej, to wyobraź sobie, jak zabawnie jest nagle powiedzieć komuś, że od jakiegoś czasu interesują cię głównie mroczne sprawy.
Przez wiele lat nic nie wskazywało na to, że taka tematyka zagości w moim sercu i na moim kindle’u. Lekcje historii w liceum przespałam (ale mimo wszystko pozdrawiam historyczkę, bardzo miła osoba, udawała, że nie widzi mojego ściągania!). Kiedy pierwszy raz oglądałam film „Szpieg”, to chyba wyłączyłam go po 30 minutach, a nawet zachwalany przeze mnie „Jack Strong” nie obudził we mnie chęci poznania tego tematu głębiej.
Do czasu Porto. Pisałam Wam już, że to mroczne miasto.
Było w tym więcej prawdy niż myślałam, bo inaczej pewnie podczas wylegiwania się na plaży nie przyszłaby mi do głowy myśl: „Hmm, chyba mam na kindle’u jakąś książkę sensacyjną, może warto przeczytać?”
I tak w dwa dni pochłonęłam „Klasę” Dominika W. Rettingera, a jakiś czas później jego kolejną książkę „Elita”. Obydwa tytuły to powieści sensacyjne, których akcja rozgrywa się współcześnie w Warszawie. Pieniądze, polityka, przestępcy, Wilanów – to tematyka, w której autor czuje się jak ryba w wodzie. O ile pierwsza pozycja jest napisana żwawo i ciekawie, a czyta się ją naprawdę w ekspresowym tempie, o tyle druga książka Rettingera to jakaś komedia sensacyjna, na podstawie której można by było nakręcić kolejny zły polski film z tą samą obsadą. Nie wiem, skąd takie diametralne różnice, być może autor przy drugiej książce trochę za bardzo popłynął, zwłaszcza że z zawodu jest scenarzystą. W każdym razie „Klasę” polecam, akurat z tego wyszedłby dobry film. Czekam.
Wątki przestępcze tak mi się spodobały, że postanowiłam pójść na całość i sięgnęłam po książkę „Masa: o kobietach polskiej mafii”, czyli wywiad Artura Górskiego z jednym z najbardziej znanych polskich świadków koronnych. Tematyka wiadoma – Pruszków. Niedawno wyszła druga część tych opowieści: „Masa: o pieniądzach polskiej mafii” i wszyscy się zachwycali, jakaż to ciekawa książka. No wspaniała! Takie rzeczy opisuje, że wow! Heheszki. Od razu było widać, kto nie czytał części o kobietach. Po opowieściach Masy o tym, co się robiło w mafijnym Pruszkowie z kobietami, wspomnienia dotyczące pieniędzy są tylko kołysanką do snu. Kobiety to naprawdę mocna i ostra pozycja. Radzę nie czytać przy jedzeniu. Masa w każdym kolejnym wspomnieniu pokazuje, że granice nie istniały i chociaż czasami czyta się te jego opowieści z wielkim WTF (Wierzyć Tym Faktom?) na czole, to brnie się w tę książkę dalej, i dalej. A potem się cierpi, że za szybko się skończyła.
Bogatsza o nowe doświadczenia literackie w końcu sięgnęłam po „Zawód: szpieg”, czyli wywiad z legendą polskiego wywiadu pułkownikiem Aleksandrem Makowskim. I wtedy oniemiałam. Gdyby uczono nas tego w szkołach, to byłabym prymusem z historii. Naprawdę dawno nie przeczytałam tak wciągającej książki. Opowieść Makowskiego o szkole szpiegów w Starych Kiejkutach, pracy w Stanach Zjednoczonych i ówczesnej rzeczywistości w Polsce była jedną z najciekawszych historii, jakie w życiu przeczytałam. Sztuka werbowania agentów, prowadzenia obserwacji i przygotowania do przekazania informacji – w „House of Cards” by się nie powstydzili! A najlepsze jest to, że chwilę później sięgnęłam po jeszcze lepszą pozycję. „Nazywam się Zacharski. Marian Zacharski” – to niesamowita, trzymająca w napięciu opowieść szpiega, który najpierw działał w uśpieniu w Stanach Zjednoczonych, a następnie zdobywał niezwykle dużą ilość materiałów, jakie dostarczał mu jego amerykański sąsiad, inżynier William Bell. W końcu obydwaj wpadli, ale jak to się skończyło, musicie przekonać się sami, bo nie popsuję Wam takiej zabawy. Jeśli bardzo Was zainteresuje szpiegowska tematyka, to do uzupełnienia wiedzy polecam też „Szkołę szpiegów” Piotra Pytlakowskiego, chociaż mnóstwo informacji zawartych w książce powiela to, co powiedzieli Makowski i Zacharski. Ja, ponieważ kocham Mazury, nie mogłam sobie darować pogłębienia wątku Starych Kiejkut (tak, to ta sama miejscowość, która kojarzona jest z tajnymi więzieniami CIA) i oczywiście teraz planuję tam wycieczkę. Wiadomo, że nic nie zobaczę, ale jednak wciągnęłam się i czuję, że muszę.
Oczywiście po drodze trafiłam też na książkowego bubla, bo jak się okazuje, nawet taki samograj, jakim są historie największych polskich szpiegów, można przerobić na nudną książkę. „Szpieg CIA w polskim Sztabie Generalnym” Franciszka Puchały to lek nasenny o Ryszardzie Kuklińskim. Kukliński to oczywiście znany Wam z filmu agent Jack Strong, a książka, jak to zwykle bywa, miała ujawniać całą prawdę, prawdę i tylko prawdę. Czy się udało, nie wiem, bo mając w głowie rewelacyjną narrację Zacharskiego, w ogóle nie dałam rady przez książkę Puchały przebrnąć. Poddałam się przy trzecim podejściu gdzieś w okolicy 50. strony. Może kiedyś spróbuję jeszcze raz. Na razie ostrzę sobie apetyt na „Rosyjską ruletkę” Zacharskiego i oczywiście zastanawiam się co dalej.
Taka tematyka na blogu to nowość, więc zastanawiam się, jak Wy się w niej czujecie? Możecie podrzucić jakieś dobre tytuły w tym stylu?
Ps. Obejrzałam ponownie film „Szpieg”. Musiałam być kiedyś wybitnie niezainteresowana tematem, bo to naprawdę rewelacyjna produkcja!
Spodobał Ci się ten wpis? Kliknij lubię to!
Pingback: 6 książek na jesień | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()