Dzisiaj czas na kolejną notkę o kosmetykach, w których się zakochałam, oraz o tych, które rozczarowały mnie bardziej niż czosnek na pizzy.
Wycon – konturówki
Zaczynamy od totalnego hitu. O tych konturówkach pisałam już w notce: „WYCON – szminka, która przetrwa czterodaniową, włoską kolację”, więc nie będę się powtarzać, ponieważ tam znajdziecie wszystkie potrzebne informacje. Nie mogłam się jednak nie pochwalić, że teraz jestem w posiadaniu kolejnych kolorów. Przywiozła mi je Maja, za co ooogromnie jej dziękuję! Jeśli będziecie wybierać dla siebie te konturówki, to zwracam Waszą szczególną uwagę na odcień 01 (pierwsza z lewej). Świetny, cielisty (ale nie tandetny), codzienny kolor. Mam go na przykład na ustach w notce: „Klasyczna sukienka do pracy”. Makijażu prawie nie widać, a jednak usta wyglądają ładnie i świeżo.
Golden Rose, Velvet Matte – pomadki
Ponieważ niestety wspomniane wcześniej konturówki można dostać tylko we Włoszech, to postanowiłam pokazać Wam polskie odpowiedniki w podobnej cenie. Są to pomadki Velvet Matte marki Golden Rose. Może nie trzymają się tak długo jak Wycon, ale też są trwałe, a ich kolory można fajnie ze sobą miksować, żeby stworzyć coś unikalnego i idealnego dla nas.
Tresemmé – spray termoochronny do włosów
Ponieważ ostatnio ciągle kręcę loki, to muszę szczególnie dbać o swoje włosy. Ten spray kilka razy na swoim blogu polecała Eliza, więc postanowiłam spróbować i sprawdził się całkiem nieźle. Przede wszystkim wygładza włosy oraz ułatwia rozczesywanie. Poza tym po jego użyciu loki wychodzą ładniejsze (bardziej sprężyste) niż bez niego. Spray możecie dostać na Allegro, kosztuje około 25 zł i jest bardzo wydajny.
Dior Star – podkład
Pisałam Wam ostatnio o swoich przebojach z podkładami w notce „Podkłady, których ostatnio używam”. Zastanawiałam się wtedy, czy nie wrócić do Dior Forever. Konsultantka w Sephorze doradziła mi jednak Dior Star, ponieważ ponoć lepiej wychodzi na zdjęciach (Forever jest zbyt matowy, to racja). Brzmi to śmiesznie, ale niestety muszę brać to pod uwagę, skoro robię teraz sobie tak dużo sesji na bloga.
Powiem Wam szczerze, że słyszałam o tym podkładzie mnóstwo złych opinii, jednak postanowiłam spróbować, ponieważ wiem, że moja twarz się z kosmetykami Diora po prostu lubi. Nie jest to podkład idealny, ale zawiedziona też nie jestem. Z moim odcieniem skóry stapia się wręcz idealnie. Już cienka warstwa zakrywa zmęczenie, zaczerwienienia i wyrównuje kolor skóry. Szybko się wchłania i nie zatyka porów. Niestety czasem wymaga silnego pudrowania (albo mój puder jest za słaby na zimę). Na pewno wykorzystam go do końca i wtedy zastanowię się, co dalej.
Lush, Grease Lightning – antybakteryjny żel punktowy
Czas na kit. Niestety. Dawałam temu produktowi szansę kilkadziesiąt razy i nigdy nie zadziałał. Po lecie wyskoczyło mi na twarzy kilka różnych niespodzianek. W zasadzie przewidziałam to, bo celowo wystawiałam się na sycylijskie słońce. Wiedziałam więc mniej więcej, co mnie czeka na jesieni. W związku z tym zaopatrzyłam się w czyściki od Lush i ten produkt. O ile czyściki uwielbiam totalnie, to żel antybakteryjny na moją twarz nie działa zupełnie. Nie pomógł mi zlikwidować nawet najmniejszej krostki. To pierwszy produkt Lush, na którym się zawiodłam. Trochę mi szkoda, ale cóż – często to piszę – każdej cerze pasuje co innego i trzeba się z tym pogodzić.
Tyle ode mnie. Dajcie znać w komentarzach pod notką, czy Wy trafiłyście ostatnio na jakiś kosmetyczny hit lub kit. Jestem bardzo ciekawa!