– Praca powinna trwać od września do maja, a wakacje powinny być dla wszystkich. W ciepłe dni nie da się pracować – powiedziała moja koleżanka i zaczęła jeść sałatkę, jednocześnie pilnując, żeby ustawić się twarzą w stronę słońca.
Był początek maja, a my siedziałyśmy właśnie w ogródku (szumnie nazwane, tak naprawdę to był chodnik) jednej z najbardziej znanych knajpek przy Poznańskiej i udawałyśmy, że jesteśmy na ważnych spotkaniach. Wszystko po to, żeby na chwilę wyrwać się sprzed komputera i wygrzać w pierwszych, w tym roku niezwykle mocnych (NAJLEPIEJ!) promieniach słońca. Ja miałam na sobie klasyczną czarną sukienkę, Kasia żakiet i rajstopy.
– Nie jest ci za gorąco? – zapytałam.
– No w sumie jest, ale teraz to jeszcze daję radę. Gorzej, jeśli później będzie tak jak rok temu. 40°C w cieniu! Dramat, pociłam się od samego włączenia prostownicy o 7 rano, a zanim dojechałam do pracy, czułam się gorzej niż lody w piekarniku – odpowiedziała pomiędzy jednym a drugim kęsem szpinaku.
– Yhm. Chyba mam coś dla Ciebie. Co powiesz na arktyczny chłód tkaniny w środku upalnego dnia w Mordorze? – zapytałam znienacka.
– Cooo? – Chyba nic nie zrozumiała.
– Mam dla Ciebie sukienkę – powiedziałam wprost.
– Ale Ty z wełny szyjesz, to chyba nie na lato.
– Zaraz Ci zjem tę sałatkę za karę! Milion razy powtarzałam, że mam wełnę na każdą porę roku, a już w szczególności na lato. Jest ultracienka, bardzo śliska, chłodna w dotyku, lekka i przewiewna – wyjaśniłam.
– Potwórz, bo nie ogarnęłam wszystkiego naraz.
– Lekka, chłodna i przewiewna. Lżejsza od tej Twojej bluzki, którą masz teraz na sobie.
– Niemożliwe – powiedziała z ogromną pewnością siebie.
– Niemożliwe jest to, że nie zamówimy deseru. Natomiast tropical wool jak najbardziej istnieje. Jedz szybciej, to zdążymy jeszcze do mnie do sklepu, bo jeśli jeszcze raz zobaczę Cię marudzącą na upały, a ubraną w poliester, to jeść Ci więcej nie będzie dane! – podsumowałam.
Pół godziny później Kasia wyszła ode mnie ze sklepu z – jak to sama określiła – „czymś takim, że gdyby się zakładała, to przegrałaby wszystkie pieniądze, ponieważ za nic w świecie nie obstawiałaby, że jest to wełna, bo w żaden sposób nie przypomina wełny”.
A jednak! Tropical wool przywiozłam dla Was ze słonecznej Italii. To właśnie tam mężczyźni szyją z tej tkaniny swoje trzyczęściowe garnitury i noszą je w największe upały, o jakich słyszał Rzym. Włosi wiedzą, co robią. Dlatego z ich ukochanego tropiku uszyłam sukienkę, która będzie dla Waszego ciała niczym sorbet cytrynowy. Ultrachłodna i niesamowicie lekka.
Od razu zdecydowałam się uszyć ten model również z granatowej wełny całorocznej. To jeden z ulubionych kolorów wybieranych przez klientki mojego sklepu, a poza tym wełna całoroczna – jak sama nazwa wskazuje – nadaje się do noszenia przez cały rok. Współpracuje z temperaturą otoczenia i zimą grzeje, a latem chłodzi. Sukienkę z tej samej wełny (ale w modelu bez rękawów) testowałam rok temu w trakcie tych słynnych gigantycznych upałów – zdała egzamin na szóstkę.
Krój, który tutaj widzicie, został dostosowany do wymogu dress code’u, tj. zakrywa kolano oraz ramiona. Dekolt w stosunku do granatowej sukienki, którą pamiętacie z zimy, został minimalnie podniesiony. Ze względu na wygodę siedzenia (np. kilkanaście godzin dziennie przed komputerem) zdecydowałam się ją delikatnie poluzować w talii oraz nadać jej opływowy kształt. A wszystko to po to, żeby praca latem nie była koszmarem, lecz drogą do rozwoju, w której ubranie ma nam po prostu w niewidoczny i minimalistyczny sposób towarzyszyć.
Szara sukienka: Monika Kamińska
Granatowa sukienka: Monika Kamińska
Zdjęcia: Magdalena Hanik
Wizaż: Sylwia Sarosiek
Cudowna pomoc podczas tej dość trudnej sesji zdjęciowej: Kasia Gandor
PS Nie chcę umniejszać w żaden sposób właściwościom zeszłorocznych sukienek z cool wool – one są świetne na upały, zresztą znów pojawiły się w sklepie. Natomiast tropical wool jest po prostu zupełnie inną tkaniną, przede wszystkim znacznie bardziej śliską (to jest strasznie brzydkie słowo, a chodzi mi o przyjemność) w dotyku. Porównacie same!
Pingback: Dolce far niente, czyli Siena | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()
Pingback: Rzeczy trzeba robić lepiej, a nie więcej | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()