Czas na nowości makijażowe! Tutaj u mnie bardzo dużo zmian i całkiem nowa marka, którą absolutnie uwielbiam.
Kiedy malują mnie profesjonalne makijażystki, zawsze korzystam z okazji i wypytuję, jakie kosmetyki polecają. W ten sposób poznałam ostatnio kolorówkę marki Burberry i teraz zupełnie nie wyobrażam sobie bez niej codziennego makijażu. Zobaczcie dlaczego.
Będzie tutaj głównie o kosmetykach Burberry. Korzystam ostatnio z ich wygładzającej bazy pod makijaż Fresh Glow No.01. Ma rewelacyjną lekką konsystencję, świetnie przygotowuje skórę do nałożenia podkładu oraz delikatnie ją rozświetla. Twarz po użyciu tej bazy wygląda świeżo i promiennie.
Kolejną rzeczą tej marki, w której się zakochałam, jest bronzer Light Glow No.07. To chyba pierwszy bronzer, który nie jest dla mnie za ciemny. Ma delikatny chłodny odcień i nawet takie totalnie zero w konturowaniu jak ja daje radę pomalować nim twarz, nie robiąc sobie jednocześnie plam. Poza tym… obłędnie pachnie. Serio, otwieram go po to, żeby powąchać.
W Burberry zaopatrzyłam się też w delikatnie rozświetlającą szminkę – Nude Blush numer 501. Stosuję ją na zmianę z matową szminką Avon (więcej o szminkach Avon przeczytasz we wpisie Trendy w makijażu wiosna–lato 2016). Czasami je ze sobą miksuję, ale generalnie im mniej, tym lepiej. Trend na ogromną ilość kolorów nude w makijażu bardzo mi się podoba i w zasadzie mam nadzieję, że szybko się to nie zmieni, bo to po prostu jest eleganckie i subtelne.
Ostatnią nowością od Burberry jest kredka do linii wodnej Effortless Kohl Eyeliner No.00. Powiem krótko: nie wiem, jak mogłam jej wcześniej nie używać. Kredka idealnie maskuje czerwone, podkrążone, niewyspane oczy i nadaje spojrzeniu świeżości. Jest bardzo łatwa w użyciu i obecnie zupełnie nie wyobrażam sobie bez niej swojego makijażu.
Przekonałam się też po wielu próbach do jednego z najsłynniejszych produktów Benefit, czyli żelu do brwi Gimme Brow. Miałam do niego już wcześniej kilka podejść, ale zawsze coś mi nie pasowało. Kilka tygodni temu jednak wzięłam go znów do ręki i nagle się zachwyciłam. Nie wiem, na czym to polega, ale w końcu układam brwi w 30 sekund, a nie 15 minut (#truestory).
Już jakiś czas temu kupiłam sobie w Mediolanie róż marki Wycon, o której pisałam Wam przy okazji nieśmiertelnych kredek do ust. Zdecydowałam się na kolor 101, identyczny kupiłam dla swojej mamy. Obydwie jesteśmy zachwycone. Róż jest delikatny, satynowy i ładnie rozświetla cerę. Szczególnie jestem zachwycona tym, że po nałożeniu nie wygląda jak typowy róż, tylko raczej jak połączenie bardzo delikatnego różu z jeszcze delikatniejszym rozświetlaczem. Dla takich bladziochów jak ja – cudo!
Zaopatrzyłam się również w korektor do zadań specjalnych. Bywają takie momenty w moim życiu, że wory pod oczami i zaczerwienienia dookoła nosa są większe niż ochota na pizzę. Wtedy sięgam po korektor Make Up Forever Ultra HD. Gdy nakładam go pod oczy, mieszam z bazą Burberry, bo inaczej jest za ciężki, ale na reszcie twarzy sprawdza się idealnie. Ukrywa wszystko – i to na bardzo, bardzo długo. Jego niewątpliwą zaletą jest też to, że jest dość jasny, więc znów polecam go szczególnej uwadze osobom z tak jasną karnacją jak moja lub nawet jaśniejszą, bo ja się już niestety trochę opaliłam. Boję się tylko, że jeśli temperatura jeszcze wzrośnie, będzie za ciężki – ale zobaczymy.
I ostatnia rzecz, czyli jak po wielu latach podejść i oszczędzaniu na pędzlach w końcu kupiłam sobie porządny zestaw od Real Techniques. Jeśli dołączę do tego BeautyBlender i delikatny pędzelek do różu, w zasadzie nic innego nie jest mi do szczęścia potrzebne. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego mam w domu 30 rożnych pędzli, których nie używam, skoro wystarczy pięć dobrych. Wybitnie długo zajęło mi uświadomienie sobie, że z pędzlami jest tak samo jak z na przykład ubraniami. Ale cóż, lepiej późno niż wcale!
A jakie kosmetyki do makijażu ostatnio Was zachwyciły? Jestem ciekawa Waszych typów, dajcie znać w komentarzach!