Niedługo formalnie będę obchodzić dwa lata prowadzenia działalności gospodarczej. Dwa lata pracy nad firmą w zasadzie już minęły, ponieważ pierwsze kroki poczyniłam pięć miesięcy przed oficjalnym założeniem biznesu. Generalnie – z której strony by popatrzeć – ZUS dla dorosłych się zbliża. Dziś napiszę o tym, czego nauczyło mnie założenie firmy.
(To jest wstęp. Jeśli interesuje Cię samo mięso, przewiń trochę w dół).
Te dwa lata były dla mnie najpiękniejszym okresem w życiu. Gdy teraz patrzę na wszystko z perspektywy, dostrzegam, że od zawsze wiedziałam, że skończę na swoim. Mój plan zakładał co prawda, że będę miała prywatny gabinet logopedyczny (i z tego powodu jeszcze na studiach kupiłam domenę monikakaminska.com), ale jako że „change is the only constant”, to fakt, że wyszło inaczej, przyjęłam jako szansę od losu.
Te dwa lata były dla mnie jednocześnie najgorszym okresem w życiu. Płakałam nad czymś niejeden raz. Szarpałam się z rzeczami, które powinny być proste i szybkie do wykonania. Nie umiałam, nie radziłam sobie, nie wiedziałam, od czego zacząć. Nadal bywam chodzącym kłębkiem nerwów. Wiele razy miałam naprawdę dosyć. Zawsze powtarzałam sobie, że muszę wstać, podnieść koronę i pracować dalej.
Obraz wykreowany przez hiperoptymistyczne artykuły w sieci jasno mówi, że własny biznes to tęcza, spanie do południa i szampan do śniadania. Wciąż czytam o tym, że ktoś zostawił korpo i teraz spełnia się na swoim.
Rzeczywistość jest taka, że na swoim pracuje się znacznie intensywniej niż dla kogoś. A jeśli tworzy się coś zupełnie od zera, to naturalne jest, że poświęca się temu więcej czasu. Założenie własnej firmy w wieku 26 lat, bez żadnego doświadczenia w biznesie, to tak naprawdę absurdalnie szalona i – napiszę to wprost – mało rozsądna rzecz. Dobry pomysł i pracowitość ponad normę to tylko 10%. Reszta to bezustanna lekcja. Codziennie uczysz się czegoś nowego. Już nawet nie mówię o rzeczach, o których nie mówili w szkole (ktoś pamięta zajęcia z przedsiębiorczości i ich przystosowanie do realiów?). Po prostu non stop dowiadujesz się – a raczej przekonujesz na własnej skórze – o czymś, o czym nie miałeś wcześniej pojęcia.
Ponieważ wiem, że część z Was myśli nad swoimi firmami, uznałam, że wartościowe będzie dla Was podzielenie się przeze mnie tym, czego mój biznes mnie nauczył. Kiedy czyta się to na początku swojej drogi, wszystko wydaje się jeszcze dość abstrakcyjne. Jeśli jednak faktycznie planujecie własną działalność, przeczytajcie tekst teraz i po roku jej prowadzenia. Ciekawa jestem, ile moich punktów pokryje się z Waszymi doświadczeniami. A jeśli też macie swój biznes od jakiegoś czasu – koniecznie dajcie znać, jak jest u Was.
Teraz przechodzimy do konkretów. Czego nauczyło mnie prowadzenie własnej firmy?
W biznesie nie ma sentymentów
To najboleśniejsza lekcja, którą odebrałam całkiem niedawno. Miałam kilka takich przypadków, w których współpracowałam z osobami, ponieważ je lubiłam. To nie było tak, że oni wykonywali swoją pracę bardzo źle, a ja im płaciłam wyłącznie z czystej sympatii. Wykonanie było dobre, ale ja co jakiś czas potrzebuję ulepszać rzeczy. Szukałam czegoś innego, wyższej jakości, zmiany rozwiązań. Ciągle jednak powstrzymywało mnie to, że pracowałam z osobami, z którymi się po prostu zakolegowałam. W pewnym momencie strasznie długo stałam w miejscu – to był ten czas, kiedy niestety trzeba było pozbyć się sentymentów. Niedługo później nawiązałam nowe kontakty. I udało się. Wszystko poszło w tę stronę, o którą mi chodziło.
Nie słuchaj tego, co ludzie mówią
Pozostając w temacie pracowników. „Będzie pani zadowolona” – dziesiątki razy ktoś mnie omotał. Dosłownie. Kiedyś jedna z podwykonawczyń, oddając mi całkowicie źle wykonaną pracę, przez piętnaście minut komplementowała mój kok, wymuszając na mnie, żebym nauczyła ją go robić, a tym samym próbując odciągnąć moją uwagę od tego, co mi oddaje. Ludzie naprawdę obiecywali mi gruszki na wierzbie, a wychodziły z tego muchomory. Nigdy nie lubiłam spotkań, omawiania projektów i długich debat przy kawie. Parę razy dałam się na to złapać i zawsze, po prostu zawsze tego żałowałam. Podczas takich pogawędek o realizacji zadania podwykonawcy potrafią powiedzieć dosłownie WSZYSTKO. Niestety jeśli ktoś dużo mówi, to zwykle mało robi. Można takich osób posłuchać, pokiwać głową, zlecić prostą rzecz do zrobienia i powiedzieć, że śpieszymy się na następne spotkanie. Decyzje o współpracy polecam podejmować dopiero na bazie konkretnych wykonanych zadań.
Ucz się od innych
Tytuł tego podpunktu może brzmieć trochę jak zaprzeczenie poprzedniego, ale nie w tym sens. Chodzi o to, żeby mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Trzy lata temu o krawiectwie nie wiedziałam nic. Najczęściej powtarzanym przeze mnie zdaniem było: „Nie rozumiem tego, czy możecie mi to wyjaśnić krok po kroku?”. Nieskromnie powiem, że obecnie mam gigantyczną wiedzę dotyczącą produkcji ubrań. To dlatego, że każdy mój podwykonawca na moją prośbę pokazywał mi, co oraz dlaczego robi. Wszystko konsultowałam ze specjalistami w danej dziedzinie. Mnóstwo o tkaninach nauczył mnie Szarmant, a o szyciu – krawcowe, z którymi współpracuję. Generalnie nie ustępowałam, zanim nie zrozumiałam, co i dlaczego wygląda tak, jak wygląda.
Owszem, trzeba ufać innym i dać im wykonywać ich pracę. Jeśli grafik robi mi grafikę, to mnie nie interesuje, jak ona powstaje, ponieważ nie to jest głównym polem mojego działania. Mnóstwo jest za to teraz na rynku „projektantów”, którzy nie mają pojęcia, jak wygląda ich ubranie po lewej stronie – a to jest już dziwne.
Naprawdę warto od podszewki (sic!) znać się na tym, co się robi. Słuchajcie innych, inspirujcie się, nie bójcie się pytać. Wiedzy nikt Wam nie zabierze i nigdy nie będziecie mieć jej za dużo.
Finanse są ważniejsze, niż myślisz
Przeważnie osoby, które otwierają swój biznes, są tak tym podekscytowane, że nie mają biznesplanu ani nawet roboczego planu, co będą robić za rok. Idę o zakład, że gro ludzi nie ogarnia finansów swojej marki. Dlatego jeśli nie stać Was (tak jak mnie) na zatrudnienie dyrektora finansowego, to warto zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, poprosić kogoś o pomoc w analizie budżetowania waszej marki. Niech ktoś bardziej doświadczony zerknie na to, ile kosztuje Was wytworzenie produktu (konstrukcje, tkaniny, przeszycia, modele próbne itp.), wynajęcie lokalu, magazynu, zatrudnienie pracowników, ZUS, VAT, podatek dochodowy i cała reszta kosztów, które składają się na to, że Wasza firma istnieje. Taka osoba może Wam doradzić, za ile powinniście sprzedawać swój produkt, żeby do niego nie dokładać. Prowadzenie firmy to są tak gigantyczne koszta, o których przed jej założeniem się nie wie.
A poza tym warto poszukać księgowej, która w każdej chwili będzie mogła Wam wytłumaczyć, co i za ile będziecie musieli zapłacić. Ja swoją pierwszą księgową męczyłam strasznie długo, zanim zrozumiałam, na jakiej zasadzie będzie działać moja firma. Moje obecna księgowa przyjeżdża do mnie za każdym razem, kiedy mam jakieś większe wątpliwości. Sama bym tego nie ogarnęła. Dlatego tutaj przechodzimy do kolejnego punktu.
Ale najważniejszy jest klient
Dość dużo firm powstaje po to, żeby spełniać marzenia swoich właścicieli. Gdzieś tam w trakcie gonienia za swoim szczęściem można zgubić fakt, że to klient jest najważniejszy. Mam niesamowite szczęście, że mnóstwo swoich klientek poznaję osobiście. Wiem, jakie mają potrzeby, gdzie pracują, w jakich innych miejscach kupują ubrania, co jeszcze chciałyby mieć w swojej szafie. Gratuluję im ślubów, przeprowadzek i zmiany pracy. Życzę udanych urlopów, zapraszam na oglądanie tkanin do sklepu, nawet jeśli nie planują nic kupić, a nawet bywa, że szyję dla nich na miarę na odległość (czym doprowadzam swoją krawcową do zawału, ale jest cudowna, więc daje radę).
Nie wyobrażam sobie, jak miałabym prowadzić sklep, w którym nie wiedziałabym nic o swoich klientkach. To jest najważniejszy element całej układanki, a utrzymanie obsługi klienta na najwyższym poziomie nie tylko jest moim priorytetem, lecz także sprawia mi ogromną przyjemność.
Zlecaj zadania
Na początku istnienia działalności oczywiście warto wszystko robić samemu, bo tak jest najtaniej. Ale bycie Zosią Samosią na dłuższą metę spowoduje, że Twój biznes stanie w miejscu.
Wiem, ja też sama wszystko robię najlepiej. Ale to jest naprawdę najprostszy sposób na zatrzymanie swojej firmy na wczesnym etapie rozwoju. Warto się zastanowić, co zajmuje nam najwięcej czasu, czy faktycznie musimy robić to sami oraz ile kosztowałoby zatrudnienie kogoś do tego zadania. W ten sposób możemy zyskać sporo wolnych godzin, w trakcie których jesteśmy w stanie pracować nad rozwojem firmy, co ostatecznie wygeneruje znacznie większe zyski, niż kosztowało zlecenie tego zadania.
Intuicja to złoto
Żeby była jasność: jestem człowiekiem tabelką, linijką, notatnikiem i taskiem na Asanie. Muszę mieć wszystko zaplanowane, rozpisane i przemyślane. Na szczęście nie przeszkadza mi to czasem posłuchać intuicji.
Trochę śmieszne jest to, że intuicja „odwiedza” mnie najczęściej w nocy. W związku z tym potrafię się obudzić o czwartej nad ranem z myślą: „Nie produkuj tej sukienki, dopracuj jeszcze konstrukcję ramienia, ramię leży źle, pokaż to komuś jutro, nie produkuj tej sukienki”. I po przebudzeniu faktycznie okazuje się, że mam rację.
Największy hit sprzedażowy w moim sklepie, czyli niebieską sukienkę z cool wool, zamówiłam dosłownie w ostatniej chwili. Na początku wydawało mi się, że skoro mam już w sklepie granatową, to niebieska się nie sprzeda. Ale coś mnie jednak tknęło i – naprawdę mocno ryzykując – zamówiłam niebieską wełnę. Co się okazało? Obie sukienki przez dwa lata sprzedały się w ogromnych ilościach.
Otaczaj się ludźmi, którzy też mają swoje firmy
To było dla mnie dość trudne do zrealizowania, ponieważ większość moich znajomych to ludzie pracujący na etatach albo będący blogerami. Oczywiście blogowanie to również w niektórych przypadkach działalność gospodarcza, jednak znacznie różni się od biznesu, w którym trzeba inwestować, zatowarować się, zlecać produkcję i zatrudniać ludzi. Dlatego korzystam w zasadzie z każdej możliwej okazji networkingu z osobami, które są na swoim. Czasami są to konferencje branżowe, ale równie dobrze może to być wieczorny event, na którym spotyka się osoby na różny sposób związane z biznesem. Cenna jest dla mnie twarda i konkretna wiedza, ale również słuchanie opinii osób, które mają własne marki nie od dwóch, ale od dwudziestu lat. Bywa, że z takich luźnych rozmów można wyłapać więcej wiedzy i inspiracji niż z niejednej prelekcji. Jednak najważniejsze to być otwartym na nowe znajomości oraz otaczać się ludźmi, którzy robią podobne rzeczy.
Jeśli ktoś nie chce czegoś poprawić – nie pracuj z nim
Ten punkt jest dość wąski, bo dotyczy tylko i wyłącznie firm, które zajmują się wytwarzaniem czegoś. Obecnie jest to bardzo duży problem w branży mody, ponieważ dosłownie każdy ma markę odzieżową. Wszyscy coś szyją, więc kolejki do szwalni w Polsce są gigantyczne. Można iść do hurtowni, kupić tkaninę, zrobić konstrukcję, odszyć i sprzedawać. Niska jakość jest bardzo prosta i szybka do wytworzenia. Szwalnie uwielbiają szyć rzeczy byle jak, bo nie muszą się przepracowywać. Wymagasz lepszej jakości? Nie podoba się? Że niby my źle odszyliśmy? A idź pani gdzieś indziej! True story. Moje bluzki z wiskozy nie powstały do tej pory, ponieważ cztery razy dostałam paskudnie odszyty prototypy. Już dosłownie ręce mi opadły od tłumaczenia szwalni, jak chciałabym, żeby to było zszyte.
Radzę prędko nauczyć się, jak najszybciej wyłapywać takich podwykonawców, i od razu uciekać od nich jak najdalej, ponieważ przy produkcji są zawsze problemy i non stop trzeba coś poprawiać. Dlaczego? Piszę o tym w kolejnym punkcie.
Zarządzanie marką (modową) to wieczne zarządzanie kryzysem
Byłam ostatnio na szkoleniu, które prowadziła Karolina Gadzimska. Warsztaty dotyczyły zarządzania marką modową, czyli czegoś, co znam na wylot, ale ponieważ Karolina przed założeniem własnej firmy pracowała w La Manii, bardzo chciałam podsłuchać, jak to wygląda u Joanny Przetakiewicz.
To był miód na moje uszy. Tytuł tego podpunktu jest cytatem z Karoliny. Zanotowałam dokładnie: „Zarządzanie marką modową to wieczne zarządzanie kryzysem”. Uff, czyli nie tylko u mnie jest problem na problemie. Tak mówiła Karolina i to potwierdzam ja. Sytuacja kryzysowa w firmie, która zajmuje się produkcją czegoś, co zależy od podwykonawców (czyli ktoś nam szyje sukienki, a nie my to robimy, sprzedajesz kalendarze, ale drukuje Ci je drukarnia), to norma. Nie da się upilnować wszystkich. Cały czas są błędy, opóźnienia, pomyłki. Ciągle trzeba rzucać wszystko i gasić jakiś pożar. Wiecznie trzeba kombinować, rozdwajać się, wróżyć z kart i przewidywać ewentualne problemy. To jest prostu stan permanentny. A jeśli nic się nie popsuło – nie wolno się cieszyć, bo to oznacza, że zaraz popsuje się wszystko naraz. Taka praca.
Pytaj innych o zdanie, ale decyzje podejmuj samodzielnie
Kiedy ponad dwa lata temu powiedziałam pewnej koleżance, że zamierzam sprzedawać idealne czarne sukienki, zrobiła tak krzywą minę, jakbym właśnie rozsmarowała jej czosnek na twarzy. „Co to w ogóle jest za pomysł?”, „Ale jak to, własna firma, po co?”, „Yyy, i kto to będzie kupował?”.
Gdybym wtedy posłuchała swoich znajomych, to albo bym tej firmy nie otworzyła, albo zrobiłabym to kilka lat później. Zdania były podzielone. 40% było przekonane, że to głupi pomysł. Kolejne 40% uważało, że to bez sensu i lepiej jeszcze poczekać. Tylko 20% mojego otoczenia mi kibicowało. Oczywiście byli to moi najbliżsi przyjaciele, ale nie ukrywam, że pytałam też o zdanie dalszych znajomych. Prawdę mówiąc, nie mam im tego za złe, bo lubię sobie i ludziom coś udowadniać, więc spięłam się z pracą też trochę im na złość. A mówiąc poważnie: uważam, że warto pytać ludzi o zdanie. Ale jeszcze bardziej warto słuchać ich argumentacji, bo to naprawdę w większości sprowadza się do wodolejstwa. Ostateczne decyzje trzeba podejmować samemu, bo na koniec dnia i tak właściciel zostaje ze swoją firmą sam.
To tyle ode mnie. Tak jak wpisałam we wstępie: wiem, że część z Was myśli o założeniu własnej działalności, więc mam nadzieję, że ten tekst będzie przydatny. Jeśli już macie swoją firmę, podzielcie się w komentarzach pod notką tym, jak to wyglądało u Was.
Co do notek o własnym biznesie: ciągle przede mną jest tekst, który Wam obiecałam, czyli o podejmowaniu decyzji na temat tego, czy zwolnić się z pracy na etacie i przejść na swoje. Próbuję go napisać, ale wciąż wydaje mi się, że za mało konkretnie przedstawiam ten temat. Naprawdę niedługo go dopracuję i będziecie mogli przeczytać!
PS. Dajcie znać, czy jesteście też zainteresowani tekstem o tym, co zrobić kiedy ktoś w bezczelny sposób kopiuje wasze biznesowe pomysły. Mogę opisać na przykładzie, heh.
Pingback: Pytania, na które musisz odpowiedzieć, zanim rzucisz etat i zaczniesz pracować jeszcze więcej | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()
Pingback: Moje pierwsze 7 prac - #myfirst7jobs()