Tu hamburger, tam imprezka?
Jakiś czas temu na Facebooku karierę robił wpis: „17 sytuacji zrozumiałych tylko dla typowego warszawiaka”. Otworzyłam, obejrzałam, w sumie to się z nim zgodziłam, bo mam drżączkę za każdym razem kiedy widzę, że ktoś blokuję mi lewą stronę schodów w metrze. Cała reszta też mniej więcej prawidłowo związana jest z odczuciami jakie można mieć kiedy wsiada się rano do tramwaju, albo nagle remontują sam środek miasta. Z tymi taksówkarzami niestety również autor ma 100% racji, a blokowanie kolejek w kawiarni poprzez zadawanie setki dziwnych pytań, a na końcu branie espresso to norma. Tylko, że co z tego?
Moi znajomi linkowali te obrazki, a w komentarzach toczyła się walka o PRAWDZIWEGO WARSZAWIAKA. Którego jeśli jesteś z Krakowa i masz czas na dyskusje na Facebooku to koniecznie musisz obśmiać, że wszędzie się śpieszy i tratuje ludzi żeby zdążyć na metro, nawet jeśli następne przyjeżdża za dwie minuty. Otóż, tratowałam ludzi niejedne raz z tego powodu. Czasami po prostu wystarczy 10 sekund podbiec i ma się potem luźne 2-3 minuty czasu oraz pewność, że zdąży się przesiąść w autobus. Kocham Kraków (kiedyś chciałam tam studiować), ale proszę o trochę więcej zrozumienia. Czy to, że ktoś biegnie na metro jest naprawdę aż tak wartą zapamiętania sytuacją? To robią tylko źli warszawiacy. A fuj! I źli warszawiacy płacą też za burgery na mieście, chociaż można je sobie zrobić w domu! Źli warszawiacy wydają strasznie dużo pieniędzy na jabłkowe piwo w klubie i nazywają przyjezdnych słoikami. A słoikiem jesteś jeśli nie pamiętasz jak rozbierali kino Moskwa. Obowiązkiem słoika jest obrona przed tym agresywnym słownym atakiem. Bo praktycznie słoiki są z Jędrzejowa, ale teoretycznie, tak mentalnie i tak w głowie to już od trzech lat mieszkają w Warszawie i nie kradną wózka z Biedronki żeby podjechać zakupami pod blok, więc w sumie to są warszawiakami.
O dramacie…o komedio…
Dla mnie Warszawa to przede wszystkim miejsca, które kojarzą się z pewnymi ludźmi oraz sytuacjami i dzięki temu zostaną w mojej głowie na całe życie. Pamiętam z dzieciństwa wycieczki z Mamą do Smyka. Potem swoje pierwsze nastoletnie wyprawy w to miejsce w celu kupienia różowych zeszytów i ołówków Nici (ktoś pamięta?). Aż w końcu poszłam jeszcze przed zamknięciem kupić tam grzechotkę dla syna koleżanki. Pięć lat studiów na kampusie głównym przy Krakowskim Przedmieściu to też nie przelewki. Dookoła tyle pokus, a tu trzeba iść na wykład. Spacery do Biblioteki Uniwersyteckiej, nocne siedzenie nad Wisłą, zdjęcia na Marienszatacie, zajęcia teatralne na Starówce. Okay, najbardziej pamiętam wszystkie ciepłe, letnie noce w trakcie których powroty do domu zajmowały znacznie więcej czasu niż powinny. Takie wieczory w trakcie których chodzi się pięć centymetrów nad ziemią i śpiewa piosenki na głos. Idąc środkiem Placu Trzech Krzyży, bo czemu nie?
I właśnie taką zamgloną, poranną Warszawe chciałabym Wam pokazać poprzez zespół Nocny Supersam. To młody zespół, który stara się te ulotne chwile naszej stolicy zatrzymać w piosenkach i bardzo dobrze im to wychodzi. Niedługo będą kręcić pierwszy teledysk (na bieżąco możecie ich śledzić na Facebooku), a tymczasem mam dla Was trochę warszawskich opowieści prosto spod pióra Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej, czyli autorski tekstów Nocnego Supersamu. Jak Natalia widzi Warszawę?
Warszawa kojarzy mi się z blokowiskiem na Stegnach, na którym spędziłam pierwsze siedem lat życia. To raczej ponure skojarzenie, szaro, kilka osiedlowych sklepów, mięsny z pustymi półkami i wszystkim na kartki, trzepak. Pomiędzy blokami plac zabaw, na którym bawią się dzieci, często same – nie tak, jak dziś – z rodzicami siedzącymi na ławeczce…
Moja ‚dorosła’ Warszawa, to już Warszawa dużo pozytywniejsza, nie skazująca na taką samotność, Warszawa, w której jest oddech, wybór – wybór miejsc, stylów, sposobów życia. Lubię Powiśle, okolice Uniwersytetu, Nowy Świat – to takie kawałki Warszawy, które są jakoś prawdziwe, nie skażone tak bardzo PRL-em, a też nie zniszczone dzisiejszym reklamowym szałem i nowoczesnością…
Za energię, tempo, pasję, zawadiackość, nawet za pewien rodzaj nonszalancji… Ale przede wszystkim za wiarę, że można, że się uda, za niepoprawną wiarę we własną kreatywność, we własne siły i możliwości. To chyba jedna z cech, które umożliwiły Powstanie Warszawskie. Odnajduję ją również w wielu działaniach współczesnych Warszawiaków.
Lubię patrzeć na… warszawskie mosty…:-) W ciągu dnia Wisła przedstawia raczej smutny widok, zawsze przywodzi mi na myśl tych Powstańców, którzy próbowali przepłynąć na drugi brzeg… Po za tym jest zaniedbana, szara, brudna. Ale w nocy te kolorowe mosty pozwalają ją ‚odczarować’. Myślę, że to bardzo teatralny widok – lubię patrzeć na nocną Wisłę, jej przestrzeń i perspektywa są dla mnie jakoś inspirujące…
To jak, lubicie chociaż trochę Warszawę?