Niespodziewany koniec lata…

Październik 11, 2012

Pamiętacie jak było ciepło?

Ja właśnie sobie przypomniałam znajdując na komputerze nieopublikowane zdjęcia z maja. Jeszcze byłam wtedy w przejściowym kolorze pomiędzy czarnym (kieeedy to było?!) a docelowym blondem.

Czas mija tak szybko, że aż się sama zaczynam tego bać. Pamiętam jeszcze jak resztami sił zdawałam w czerwcu egzamin magisterski. Obiecywałam sobie wtedy codziennie, że przede mną najlepsze wakacje w życiu.

Przyjęłam jedną zasadę – robić coś. Przede wszystkim nie siedzieć w domu, bo nasiedziałam się ostatnie dwa lata wystarczająco dużo w bibliotekach. I muszę przyznać, że całkiem nieźle mi to wyszło. Zaraz po obronie byłam w Krakowie, potem Budapeszt, Paryż i niezapomniany jak zwykle Sopot. Gdzieś pomiędzy tym miliony spotkań ze znajomymi, kilka wieczorów nad Wisłą, gra w chowanego u mnie w ogródku i tego typu z pozoru nieistotne rzeczy, które pamięta się potem latami, bo składają się w całość pt: „Moje idealne wakacje”.

Pamiętam dokładnie ostatni ciepły wieczór, kiedy wybrałam się z kolegami na Pragę na koncert zespołu, którego nazwy nawet nie powtórzę. Dudniło na tym koncercie strasznie, a ja pilnowałam kolegom bluz, żeby mogli sobie poskakać przed sceną. Utwierdziłam się w przekonaniu, że w klubach na Pradze śmierci stęchlizną oraz że nie znoszę dudniącej muzyki i piosenek, które wszystkie brzmią tak samo. Żeby było zabawniej nie uważam tego za najgorszy wieczór w swoim życiu, bo wracając do centrum odkryłam, że jakoś po 23 na Krakowskim jest jeszcze otwarta francuska piekarnia. Bagietka co prawda była stara i zeschnięta, ale ja byłam niesamowicie zadowolona, że spaceruję bez celu środkiem miasta z pieczywem w ręku.

I trochę mi się tak tęskni do tej letniej spontaniczności, bo teraz to się trzeba już ubierać i w ogóle zabierać ze sobą parasolkę. Kurtka, szaliki, imbir, wizyty u laryngologa itp. Daleka jestem co prawda od jesiennego wpadania w zły nastrój, bo to średnio w moim stylu, ale tym razem chciałabym spędzić najlepszą zimę w życiu. No dobrze, drugą najlepszą, bo najlepsza spędziłam dwa lata temu w Oslo.

I tutaj jest Wasza rola – napiszcie mi jak sobie (że tak to górnolotnie nazwę) radzicie z zimą? Nie chodzi mi o pakowanie się pod koc z herbatą ani o wyjazdy do Egiptu. Tylko jakieś takie proste, codzienne sprawy, jak to moje jedzenie latem bagietek na świeżym powietrzu. Da się zimą zachować resztki spontaniczności w sobie? Pozdrawiam jeszcze letnio ;)

bluzka – Intimissimi | spódnica – Zara