Dzień lenia, czyli zakupy w Porto

Sierpień 6, 2014

O ile się nie mylę to poprzednio prawie cały czas (plus spanie, jedzenie, obrabianie zdjęć i pianie notki) na zakupach spędziłam chyba 5 lat temu. W Porto całkiem świadomie zafundowałam sobie powtórkę z rozrywki, bo Andrzej i Karolina, którzy spędzili w tym mieście pół roku bardzo zachwalali przeceny na jakie można tutaj trafić.

Mój plan był jasny – kupować tylko to o czym pomyślę „muszę to mieć”.

„Muszę to mieć” zdarza się w moim życiu raz na pół roku. 99% ubrań, które przymierzam przestaje mi się podobać kiedy zobaczę je na sobie. Tu mi się coś ciągnie, tam źle układa i wszystko wraca na półkę. Od kiedy przeszłam na system zakupowy – kupuję tylko wtedy kiedy coś bardzo, bardzo, bardzo mi się podoba, to wydaję o wiele mniej pieniędzy. Rok szukałam idealnej skórzanej kurtki i po prostu nie kupowałam żadnej, o której mogłabym powiedzieć tylko „fajna”. Jakiś czas temu w outlecie Mango dorwałam taką o której powiedziałam „obłędna” i wzięłam ją bez zastanowienia (załapała się tutaj na zdjęcia).

To nie jest dobry plan jeśli masz 17 lat, ale im bliżej 30 tym wydaje się lepszy. Nie chodzę teraz do sklepów przed ważnymi okazjami – weselami, imprezami, spektaklami i nie szukam kreacji na najbliższy piątek, w efekcie decydując się na coś co ewentualnie mi się podoba, ale bez przesady. Do sklepów wybieram się raz na kwartał i biorę to co pasuje mi w 100%, a potem zakładam to na te okazję i nie panikuję, że nie mam się w co ubrać.

Zaraz zobaczycie co musiałam mieć z Porto.

_MG_9413-horz

1. Pierwszy raz w życiu byłam w Primarku – wróciłam z 20 parami skarpet. Najlepszy biznes? 7 par skarpetek za 3 euro. Jestę biznesłumen.

2. Spodnie z wysokim staniem – kocham tegoroczną modę. Kocham! Całe życie noszę tylko i wyłącznie spodnie z wysokim staniem i nigdy nie mogłam ich kupić. Zawsze miałam do wyboru jedną parę, na dodatek najczęściej z szerokimi nogawkami. W tym roku w Polsce bez problemu można dostać taki model w prawie każdym sklepie, ale do Porto chyba ten trend nie dotrał. Przymierzyłam wcześniej 10 innych par, zanim w siedzibie wroga – Massimo Dutti – nie trafiłam na parę „aaaa, żadne spodnie nie leżały na mnie tak dobrze”. Szczerze wierzę w to, że się nie rozlecą jak ubrania z Zary. Najdroższy zakup – 46 euro.

3. Argan Oil HASK – wszystkie szampony i olejki, które zabrałam ze sobą na wakacje okazały się delikatnie mówiąc słabe. Po tygodniu zastanawiania się czy to Portugalskie powietrze tak mi plącze włosy, wywaliłam to co przywiozłam do kosza na śmieci, poszłam do sklepu po coś czego już używałam wcześniej i problem minął. W Primarku przy kasie dorwałam jeszcze ten olejek. Jest bardzo dobry, włosy przestały się plątać i są wygładzone.

4. W Polsce raczej nie kupuję w The Body Shop, bo drażni mnie to, że w innych krajach ich produkty można kupić znacznie taniej. Tutaj dorwałam żel pod prysznic za 2,50 euro. Myje dobrze, jestem czysta. Wygląda też na całkiem wydajny.

5. Bransoletki ze sklepu vintage za 1 euro sztuka. Będę miała do kolekcji, którą pokażę Wam przy okazji postu o pamiątkach z podróży.

6. Rituals – marka kosmetyczna, której zupełnie nie znam, ale mieli dobre przeceny, więc kupiłam kilka rzeczy do zrecenzowania na blogu. Na zdjęciu widzicie peeling do ciała za 5 euro.

_MG_9424

Tego chyba nie muszę tłumaczyć.

Obłędnie dobre! I Bezcenne.

Więcej zdjęć na Instagramie: http://instagram.com/blackdressesblog