Nie mam pojęcia, dlaczego tak mnie ciągnie do wulkanów. Być może dlatego, że po prostu w Warszawie ich nie ma.
W każdym razie kolejnego dnia mojej podróży po Sycylii przyszedł w końcu czas na Etnę. Niestety popełniłam mały błąd. Pierwszą (stanowczo za długą) połowę dnia spędziłam w miejscowości Savoca, w której kręcono Ojca chrzestnego. To maleńka mieścinka z dwoma barami i jednym kościołem, jednak spacerowało mi się tam wyjątkowo przyjemnie, więc dzień się jakoś rozciągnął. W okolice Etny zaczęłam się zbliżać po południu i to było za późno. Na wulkan wjechałam dosłownie w ostatniej chwili (chyba po 15.00), nie załapałam się więc nawet na kolejkę linową, ostatni wjazd był już autobusami.
Mimo wszystko nie ma różnicy, jaki sposób dotarcia na szczyt będzie dla Was możliwy (można też wejść) – na pewno warto to zrobić. Część turystów zatrzymuje się w połowie wulkanu, ponieważ wjazd na samą górę jest dość drogi (dokładnie nie pamiętam, ale około 60 euro). Na pewno jest to jednak tańsze niż wycieczka w kosmos, a wrażenia podobne. Dlatego jeśli tylko macie taką możliwość, to jedźcie na samą górę, waaaaarto!
I pamiętajcie – Etna to najwyższy wulkan Europy (i najaktywniejszy). Ma 3329 metrów, w związku z czym na górze jest po prostu zimno. Długie spodnie, zakryte buty (koniecznie) i coś z długim rękawem na pewno Wam się przydadzą. Warto wziąć też okulary, ponieważ niektórym przeszkadza latający w powietrzu piach i odłamki skalne. Niektórzy turyści mieli też maski ochronne na twarzy – moim zdaniem była to gruba przesada, ale akurat trafiłam na bardzo dobrą pogodę, więc w sumie nie wiem, jak by to wyglądało przy mocniejszym wietrze.
Okay, wiecie już chyba wszystko, co najważniejsze. Zapraszam do oglądania zdjęć – mam nadzieję, że poczujecie chociaż część tego obłędnego, kosmicznego krajobrazu, którym się tak zachwycam!
Przepiękna jest już sama droga na Etnę. Kilka razy wysiadałam z samochodu tylko po to, żeby zrobić zdjęcie.
Droga autobusem na górę. Przyznam szczerze, że ze swoim lękiem wysokości i tendencją do myśli katastroficznych byłam lekko przestraszona.
Okay, byłam bardzo przestraszona. Bardzo nie lubię jeździć krętymi, stromymi drogami, kiedy samochodem kieruje ktoś zupełnie obcy.
Dymi!
Tak jak pisałam, Etna jest jednym z najbardziej aktywnych wulkanów świata. Co kilka lat wyrzuca z siebie duże ilości lawy, nie tylko dając okazję fotografom do zrobienia obłędnych zdjęć, ale niestety również niszcząc okoliczne ośrodki narciarskie.
Jak na tak duży wulkan przystało, wszystko jest bardzo dokładnie monitorowane i w razie najmniejszych wstrząsów wycieczki na górę są natychmiast zamykane. Mimo wszystko już sam dym robi wrażenie, jeśli obserwuje się go z bliska.
Jakie małe ludziki!
I jak Wam się podobało? Podzielacie moją miłość do wulkanów?
Ciekawa notka? Udostępnij ją znajomym.
Pingback: Piazza Armerina i okolice, czyli moje urodziny na Sycylii! | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()
Pingback: Rzeczy, na które nie szkoda mi pieniędzy | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()
Pingback: Szalony Neapol – niebezpieczne uliczki, wulkan i kratka księcia Walii | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()