Beata Szydło vs Ewa Kopacz – pojedynek garsonek

Październik 14, 2015

Polityka nie jest tematem tego bloga, dlatego chcę, żeby ten wpis został odebrany jako totalnie apolityczny – i z tego powodu zaznaczam to w pierwszym zdaniu.

Jednak mam w swoim wykształceniu dość duży epizod związany z PR-em politycznym, a obecnie moje zainteresowania i praca skręciły bardzo w stronę klasycznej mody damskiej. Dlatego nie mogę przegapić takiej okazji i muszę przyjrzeć się bliżej garderobom kandydatek na premiera wystawionych przez dwie największe partie w Polsce. Oraz temu, jak ich wygląd wpływa na wyborców.

Dodam również na samym początku, że nie jest to omówienie według zasad protokołu dyplomatycznego, który częściowo łamany jest chyba przez wszystkich polityków w krajach, gdzie nie obowiązuje monarchia. Nie do końca chcę się też zajmować tym, czy dana stylizacja pogrubia, czy odchudza. Bardziej interesuje mnie ogólne wrażenie i wizerunek, jaki dzięki strojom tworzą obydwie panie, niż to, czy ubrane są według zasad z podręcznika, których i tak większość osób nie zna, albo czy ich sylwetka zbliża się do klepsydry. To pozostawiam specjalistom od protokołu dyplomatycznego oraz stylistom. Sama zabieram się za czysty wizerunek.

Ale po kolei.

Jak powinna ubierać się kobieta na najwyższym stanowisku w Polsce?

Odpowiedź jest prosta: odwrotnie niż Magdalena Ogórek za czasów kandydowania na prezydenta.

Niestety – czy tego chcemy, czy nie, zasady w polityce są proste. Kobieta, która pragnie rządzić, nie może zabiegać o głosy poprzez nadmierne podkreślanie swojej kobiecości. Przykro mi, to nie moja wina, ale kobieta w polityce na starcie wzbudza mniejsze społeczne zaufanie niż mężczyzna. Dzieje się tak najprawdopodobniej dlatego, że od wieków z polityką naturalnie kojarzeni byli mężczyźni. Prawdę mówiąc, nie ma nad czym dyskutować, historii nie zmienimy. Trzeba po prostu wiedzieć, jak sobie z tym poradzić. Widzieliście kiedyś Angelę Merkel w miniówce? Albo z rozwianym włosem, który wpada do oka co minutę podczas oficjalnego wystąpienia? Lub też ze sztucznymi paznokciami, doczepionymi rzęsami albo błyszczykiem na ustach? Nie. Między innymi z tego powodu Angela rządzi. Nadal mi nie wierzycie? To spójrzcie, jak wygląda oraz w co się ubiera Hilary Clinton. Polityka to naprawdę nie jest rewia mody.

Tutaj obowiązują dość sztywne reguły, które po prostu się sprawdzają. Spódnice do kolan, zabudowane ramiona, neutralne kolory (wszystkie odcienie niebieskiego, biały, szary, kremowy, ciemna zieleń i stonowana czerwień), zakryte dekolty, klasyczna biżuteria, delikatny makijaż, stabilne buty itp.

W sumie jak to wyliczyłam, to spojrzałam na swoją szafę i uznałam, że mogę kandydować, ale lepiej wrócę do tematu.

Kolejną rzeczą, z którą wielu wyborców się nie zgadza albo przynajmniej głośno krzyczy, że się nie zgadza, chociaż i tak ulega tej zasadzie, jest fakt, że znaczna część osób nie ocenia programów wyborczych, tylko obrazki wyborcze. Zdjęcia, urywki w telewizji, pierwsze strony gazet, które zobaczy w kiosku (a nie kupi) – czyli naprawdę w ogromnej mierze to, jak polityk wygląda. Jeśli idziecie na ważny egzamin na studiach, to jak się ubieracie? W kusą sukienkę, bo w końcu bycie sobą to najważniejsza rzecz, czy też może w elegancką białą bluzkę i ołówkową spódnicę, żeby zrobić dobre wrażenie na egzaminującym? Jestem pewna, że w 100% obowiązuje ta druga opcja. Dlatego nie ma się co oburzać. Człowieka, który wygląda schudnie, skromnie i elegancko, zawsze ocenimy wyżej niż takiego, który nie wiadomo, czy właśnie wraca z imprezy, czy na nią poszedł. Wszyscy oceniamy pod kątem wyglądu. Każdego. Polityków też.

I ostatnia, równie ważna, ale najmniej oczywista rzecz. Otóż polityk powinien wyglądać trochę lepiej od swoich wyborców. Wszystko oczywiście zależy od tego, gdzie się z tymi wyborcami spotyka. Studio ogólnopolskiej telewizji oraz wiejskie zebranie pasjonatów grzybów (tak, politycy bywają wszędzie) wymagają zupełnie innego wyglądu, ale za każdym razem trzeba pamiętać o tym, żeby ubrać się trochę lepiej, niż prawdopodobnie ubierze się reszta osób uczestniczących w spotkaniu. Podkreślam specjalnie słowo „trochę”, żeby ktoś nie pomyślał, że występ w TV wymaga królewskich szat. Nie żyjemy w Wielkiej Brytanii. A jeśli chodzi o spotkanie z grzybiarkami, to raczej nie polecam garsonki i szpilek. Trochę lepiej w tym przypadku oznacza na przykład spodnie, buty na dwucentymetrowym, szerokim obcasie i wełniany sweter.

Znając te wszystkie zasady, można spokojnie spróbować wzbudzić zaufanie wśród wyborców. Zobaczmy, jak udało się to Beacie Szydło oraz Ewie Kopacz.

Beata Szydło

W tej garsonce możemy zobaczyć Beatę Szydło najczęściej i jest to rewelacyjny wybór na oficjalne wystąpienia. Długość i krój są adekwatne do stanowiska, o które się ubiega. Jej odcień, tzw. królewski niebieski , wzbudza zaufanie i kojarzy się ze spokojem. Dzięki temu, że jest jaśniejszy niż na przykład granatowy, symbolizuje jednocześnie energię osoby, która w tym kolorze przemawia. Zaufanie, spokój i energia – genialne połączenie dla polityka. Chyba nikogo więc już nie zdziwi, że to właśnie kolor najchętniej wybierany przez osoby obejmujące/chcące obejmować wysokie stanowiska państwowe. Chociaż niejeden kandydat na sołtysa też już w niebieskim chodzi. I słusznie.

A co jeśli nie królewski niebieski?

Beata Szydło stawia równie chętnie na granatowy żakiet i pasującą do niego spódnicę oraz białą koszulę. Uwagę zwraca całkowity brak biżuterii. Niestety rękawy są trochę za krótkie, nie wystają spod żakietu. Gdyby były widoczne, kandydatka Prawa i Sprawiedliwości wyglądałaby schludniej. Ale równocześnie zapewne bardzo szkolnie. Gdyby nie poszetka. Ten właśnie element męskiej garderoby przemyciła Szydło w swoim ubiorze. I całkiem słusznie! Dzięki temu zyskała nie tylko kolejny po koszuli jasny akcent blisko twarzy, który delikatnie rozświetla cerę, ale również zbliżyła się wyglądem do mężczyzn w polityce. Zresztą Beata Szydło szczególnie upodobała sobie poszetki i nosi je dość często. Ciekawy pomysł na znak rozpoznawczy. Wydaje mi się nawet, że gdzieś ją widziałam w fularze.

Wracając do garsonek. Jedyny problem, jaki pojawił się w związku z tym elementem garderoby Beaty Szydło, to fakt, że nie udało mi się znaleźć żadnej logiki w doborze tego, co ma się znajdować pod garsonką. Teoretycznie podczas ważniejszych uroczystości powinna mieć na sobie koszulę, a podczas mniej istotnych – bluzkę lub gładki, najczęściej biały podkoszulek. Niestety u kandydatki Prawa i Sprawiedliwości nie jest to reguła. Widzę tutaj trochę przypadku, więc jest to element do poprawy, ponieważ generuje po prostu lekki wizerunkowy chaos.

Tyle na temat garsonek. A co jeśli zrobi się chłodniej? Tutaj widzimy Beatę Szydło podczas konferencji prasowej na Dworcu Zachodnim w Warszawie. Mogłaby mieć na sobie płaszcz. Ale nie ma. I słusznie, bo warunki konferencji były dość polowe (zerknijcie tutaj), więc w trenczu wyglądałaby trochę jak stróż w Boże Ciało. Granatowa pikowana kurtka dobrze się łączy z ciemnymi jeansami, a szalik, poza rozjaśnieniem twarzy, gra też swoim czerwonym kolorem i dodaje kandydatce na premiera siły i stanowczości. Oraz trochę agresywności, ale takie trochę w polityce się przydaje (zresztą kandydaci na prezydentów z tego samego powodu kochają czerwone krawaty). Wracając do kurtki – co prawda nierówno podwinięte rękawy wskazują na to, że zima znowu zaskoczyła kierowców doradców, ale przynajmniej mają pewność, że szefowa im nie zmarznie. Bo ewidentnie lubi warunki polowe.

Skoro już jesteśmy przy dodatkach, to warto również zwrócić uwagę, że ulubioną biżuterią Beaty Szydło jest broszka.

Ciekawy i współcześnie nieoczywisty wybór, ale celujący w konkretną grupę wyborców – starszych i przywiązanych do tradycji.Szydło szczególnie upodobała sobie również różnego rodzaju chusty i apaszki. To dość dobry sposób na bardzo delikatne podkreślenie swojej kobiecej, łagodnej strony.

Schody zaczynają się, kiedy trzeba ubrać się mniej formalnie. Tutaj widzimy połączenie koszuli we wzorki ze sportową kamizelką, jeansami i szpilkami. Generalnie strój jest całkiem nieźle dobrany do okazji (zwiedzanie fabryki), ale niestety widać tu przynajmniej o jedną rzecz za dużo. Koszula powinna być gładka albo buty płaskie. A najlepiej jedno i drugie. Ale to już naprawdę czepianie się szczegółów. Dobrze, że nie poszła w garsonce.

Jeśli miałabym wskazać najgorszy strój Beaty Szydło, to zdecydowanie wygrałby ten. Za duże spodnie, niezbyt ładna koszula w kwiatki i trampki to naprawdę fatalne połączenie. Stojący z tyłu traktor wskazuje na to, że pójście w możliwie najbardziej codzienny strój było dobrym pomysłem, ale jeśli już kandydatka na premiera musiała pokazać się światu w trampkach, to przede wszystkim powinna dobrać do nich gładką koszulę lub bluzkę. Zalecałabym również zwężenie tych spodni. Natomiast w komentarzach pod zdjęciem widać, że głosy były raczej podzielone. Część osób uznała ten strój za nieadekwatny i po prostu mało schludny, a część zachwycała się wyluzowaną Beatą. Jak widać, do pewnej grupy docelowej udało się trafić. Po raz kolejny – stylizacyjny chaos nie wpływa dobrze na wizerunek polityka i zaufanie, jakie powinien wzbudzać wśród wyborców.

Natomiast jeśli chodzi o najlepszy strój Beaty Szydło, to poza niebieską i granatową garsonką zdecydowanie wskazałabym bordową. Po pierwsze, jest bardzo twarzowa. Po drugie, kolor nie jest agresywny, ale mocny – przyciąga wzrok i zwraca uwagę na silną kobietę. W jakimś stopniu daje taki komunikat: „Ja tu teraz rządzę, nikt mną nie steruje”. Broszka, poza delikatnym podkreśleniem kobiecości, wskazuje też, tak jak pisałam wcześniej, na przywiązanie do tradycji, które wiąże się z pewną stabilnością. Brak innej biżuterii oraz delikatny makijaż podkreślają profesjonalizm kandydatki na premiera.

Podsumowując: poza drobnymi wpadkami przy stylizacjach mniej formalnych jest naprawdę nieźle. Pewnie niektórzy będą marudzić, że Szydło ma nudny i wystudiowany styl, ale ja uważam, że pewna zachowawczość to ogromny plus. Jeśli miałabym wskazać, co jest do poprawki, to głównie wyeliminowanie zgrzytów stylistycznych podczas mniej formalnych uroczystości. Natomiast prawda jest taka, że to co nam, mieszkającym w miastach, się nie podoba, na wsiach czasem się sprawdza, więc patrząc na całokształt ubioru Beaty Szydło, mogę wnosić, że doradcy wiedzą, co robią. Trochę popracowałabym też nad butami. Obcas zwężający się ku dołowi to fatalne rozwiązanie, nawet jeśli jest niski. Po prostu wygląda się w nim mało stabilnie, a to nie służy wizerunkowi kobiety w polityce. Celowałabym raczej w delikatne słupki lub szerokie, niskie obcasy, ale to już naprawdę wisienka na torcie, bo kandydatka Prawa i Sprawiedliwości prezentuje się zazwyczaj adekwatnie do sytuacji, a przede wszystkim widać, że czuje się w tych ubraniach dobrze. A to również ma korzystny wpływ na odbiór jej osoby.

Ewa Kopacz

A jak sprawa wygląda u bardziej doświadczonej w pełnieniu ważnych funkcji państwowych Ewy Kopacz?

Ewa Kopacz była kiedyś stylizacyjnym geniuszem na miarę Marka Zuckerberga. Założyciel Facebooka w jednym z wywiadów powiedział, że codziennie ubiera się tak samo, ponieważ w ciągu dnia musi podejmować tyle decyzji, że chociaż tej jednej, czyli „w co się ubrać”, chciałby nie podejmować, bo woli się skupić na rzeczach ważniejszych.

Kopacz wybrała niebieską marynarkę w odcieniu niebieski królewski i nosiła ją w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek, piątek, sobotę i niedzielę. I to był strzał w dziesiątkę.

Doczekała się nawet fanpage’a.

Piękna nazwa i naprawdę totalnie przegrany pomysł na promocję kandydatki w social mediach. Ktoś powinien się tym zainteresować i postarać się tak to ograć, jak ograne zostały podczas poprzednich wyborów samorządowych Hozmówki z Hanną. A Ewa Kopacz powinna może nie codziennie, ale dość często chodzić w tej marynarce. Ewentualnie doszyć sobie ciemnogranatową i beżową (bardzo jej ten kolor służy) oraz zmieniać koszule. Mówię całkiem poważnie. Z wizerunkowego punktu widzenia byłby to strzał w dziesiątkę i komunikat do wyborcy: „Zajmuję się rządzeniem, a nie ubieraniem, posłuchaj tego, co mam do powiedzenia, bo wyglądam i tak zawsze podobnie”. Niestety, ktoś postanowił kandydatkę Platformy Obywatelskiej przebrać. I zrobił to bardzo źle…

Nie wiem, kto jej doradza – czytałam w jakimś artykule, którego niestety nie mogę znaleźć, że za jej ubiór odpowiada córka. Okay, nie wiem, kim z wykształcenia jest córka, dużo córek pomaga mamom w ubiorze, ja też (ale moja mama się czasem nie słucha). Niestety tutaj nie był to najlepszy wybór, ponieważ zamiast klasycznej, skupionej na pracy premier Kopacz, widzimy premier Kopacz z odświeżoną garderobą, skierowaną do elektoratu zamieszkującego wsie. Być może taki przez chwilę był pomysł doradców PO na zyskanie nowych głosów. Piszę „przez chwilę”, bo Kopacz już wróciła do klasycznych strojów, jednak co się działo w wakacje… pozostanie w internecie na zawsze.

Wszyscy pamiętamy jej żółte spódnice, turkusowe marynarki z rękawem, morskie spodnie, koszule w niebieską kratę i powyciągane bluzki. I ten zwrot w kierunku elektoratu spoza dużych miast byłby nawet sensowny. Pewnie starsze panie na wsiach zachwycałyby się tym, „jaka to nasza Ewa ładna i kolorowa”. I nie piszę tutaj tego złośliwie. Każdemu ma prawo podobać się co innego i naprawdę nie każdego i nie w każdej sytuacji da się oczarować subtelną granatową marynarką. Niestety to wszystko nie było logiczne, bo w pewnym momencie ktoś założył pani premier na nogi trampki Michaela Korsa, przez co pokazał, że ta próba zbliżenia do wyborców kandydatki Platformy Obywatelskiej to tylko przebranie. Te zdjęcia bez problemu znajdziecie w wyszukiwarce, natomiast ja chcę pokazać stylizację Ewy Kopacz z okazji 1 września.

Miało być wesoło i w sam raz na spotkanie z dziećmi. Dzieciom się pewnie podobało, niektórym rodzicom pewnie też. Pytanie jednak, czy mając w pamięci wcześniejsze stylistyczne wpadki Kopacz, ja mogę jej darować te paski na spódnicy? Obawiam się, że jednak nie. 1 września to uroczystość, podczas której wymagamy od dzieci granatowo-białych mundurków. Myślę, że byłoby więc bardziej na miejscu, gdyby pani premier również założyła coś stonowanego i zdecydowała się na jeden akcent kolorystyczny – albo spódnicę, albo żakiet. Dwie rzeczy to za dużo.

Zobaczmy, jak kandydatka Platformy prezentowała się podczas innych uroczystości.

Ewa Kopacz korzysta ze zdecydowanie szerszej gamy kolorów niż Beata Szydło. To zdjęcie zostało zrobione 21 sierpnia 2015 r., czyli – jeśli mnie pamięć nie myli – wtedy, kiedy mieliśmy gigantyczne upały w całym kraju, co wyjaśniałoby bardzo jasny odcień spódnicy i żakietu. Spódnica i żakiet są w innym kolorze, co trochę odbiera formalności ubiorowi. I dobrze, bo jak widać, wydarzenie nie było bardzo formalne.

Powiedziałabym nawet, że ubiór był zbyt oficjalny niż powinien. Jak widać, nikt nie sprawdził, w którym miejscu pani premier będzie stała ani kto będzie stał obok niej. Obcasy i trawa to raczej mało stabilne połączenie. Ubiór osób znajdujących się obok wskazywałby na to, że gdyby Kopacz spódnicę zamieniła na jasne, luźne spodnie połączone z płaskimi butami, to na pewno wypadłaby lepiej. Patrząc na ogrodowy charakter wydarzenia (zdjęcia: 1,2), celowałabym nawet w zamianę marynarki na kardigan w stylu Michelle Obamy.

30 sierpnia, czyli ciąg dalszy gigantycznych upałów. Po pierwsze, szczerze współczuję prowadzenia kampanii w takich warunkach, bo wiadomo, że najłatwiej jest ubrać polityka, kiedy temperatura powietrza wynosi około 20 stopni. Wtedy nikt się nie gotuje w marynarkach i rajstopach, ale też nie trzeba bawić się w szaliki i płaszcze lub, co gorsze, kurtki. W każdym razie – ewidentnie widzimy, że Ewa Kopacz lubi jasne i żywe kolory. Skoro stylizuje ją córka, to nie wiem, czy ma to jakieś polityczne drugie dno, ale odczytywałabym to jako próbę pokazania nowej energii i świeżości. Czyli dość sprytny zabieg, kiedy ktoś próbuje zdobyć ponownie stanowisko, które właśnie zajmuje. Sukienka sama w sobie nie jest zła, bo pani premier wygląda w niej ładnie i niezbyt formalnie. Natomiast polityk w kolorze różowym to zawsze będzie zgrzyt. Do pociągu w szpilkach raczej też nie wsiadamy.

Koniec wakacji oznaczał również powrót do niebieskiego żakietu. Jest to trochę inny model niż ten, o którym wspominałam wyżej. I znowu: w sumie jest nieźle, ale coś do końca nie gra. A tym czymś jest brak widocznej bluzki. Rozumiem, że żakiet nie ma głębokiego dekoltu, ale stanowisko premiera również nie ma nic wspólnego z Sharon Stone w Nagim instynkcie i jednak wypadałoby, żeby ta bluzka była chociaż trochę widoczna.

Skoro już jesteśmy przy zbliżeniach, to ulubioną biżuterią Ewy Kopacz są kolczyki. To jej odpowiednik broszki Beaty Szydło. Zgrabny i prosty sposób na delikatne podkreślenie kobiecości. Czasem Kopacz nosi też gruby, delikatny pierścionek oraz grubą bransoletę. Tę drugą zamieniłabym jednak na zegarek. Też zdobi nadgarstek, a jednocześnie wskazuje na profesjonalizm. Oczywiście o ile nie byłby to bardzo drogi zegarek.

W jednym z artykułów dotyczących ubioru kandydatki PO doczytałam się sugestii, że nosi za mało biżuterii i że mogłaby założyć perły. Owszem, mogłaby. Beata Szydło też by mogła. Ale tylko wtedy, gdy jedna z tych pań wygra już wybory, a następnie będzie brała udział w jakimś bardzo – podkreślam – bardzo ważnym wydarzeniu, najlepiej o charakterze międzynarodowym. Obydwie panie w trakcie kampanii bardzo słusznie zrezygnowały z widocznych ozdób. Rolą kobiety w polityce nie jest wyglądać ślicznie, ale profesjonalnie. Poza tym perły nie zbliżą żadnej z nich do potencjalnych wyborców.

Natomiast przyznaję plusika za zmianę oprawek okularów. Kto pamięta paskudne, prostokątne szkła Kopacz z początku sprawowania funkcji premiera, ten wie, o czym mówię.

Wracając do sukienek. Ewa Kopacz nosi je zdecydowanie częściej niż Beata Szydło. Tej drugiej chyba w ogóle nie widziałam w sukience. Kopacz też o wiele bardziej eksperymentuje z kolorami i wzorami. Tutaj podczas wizyty w szpitalu pokazała się w niebiesko-czarnej sukience w graficzny wzór. Prawie dobrze, tylko połączenie kolorów jest za mocne i trochę razi, a poza tym bardziej na miejscu byłyby niższe buty.

Skoro pani premier lubi kolory, to należało się spodziewać również czegoś czerwonego. Mamy więc czerwoną (a może malinową?) marynarkę w połączeniu z czarną sukienką. Odcień – znowu – bardzo świeży i Kopacz wygląda w nim dobrze, ale… właśnie, jak zwykle ale.

Marynarka niestety nadaje się na ubiór dla eleganckiej studentki. Nawet nie wysłałabym w niej nikogo do pracy w korporacji. Lamówka jest po prostu brzydka i źle się układa, a zapięcie z, o ile dobrze widzę, wiszącym sznurkiem cofa mnie w myślach już nawet nie do czasów studiów, tylko do gimnazjum.

Nie do końca pasują mi też czarne, kryte rajstopy zakładane swego czasu przez Kopacz prawie do wszystkiego. W ogóle czarny jest trudnym kolorem dla osób na wyższych stanowiskach i powinny one go raczej unikać, decydując się raczej na ciemnoszary lub ciemnograntowy. To jest uwaga również do Beaty Szydło, którą gdzieś też całą w czerni widziałam.

Dziś będziemy w województwie łódzkim. Pierwszy przystanek: Stryków :)

Posted by Ewa Kopacz on 4 października 2015

Jeśli zaś chodzi o stroje jesienne kandydatki Platformy, to chyba ten beżowy płaszcz jest jednym z jej lepszych ubiorów. Łącząc go z kremową spódnicą i delikatną apaszką we wzorki, pani premier wygląda bardzo świeżo i elegancko. Przyczepię się jednak znowu do butów. Ja rozumiem miłość do szpilek, sama je kocham. Niestety Ewa Kopacz prawie za każdym razem nosi szpilki za wysokie, przez co wygląda niestabilnie. Tak jak pisałam wcześniej – obcas powinien być niższy oraz powinien być słupkiem, nie szpilką. Chwiejący się polityk to nie to, czego szukamy. Byli już panowie, którzy nam to zapewnili.

Zresztą pani premier w ogóle bardzo dobrze wygląda w jasnych kolorach i zdecydowanie służą jej one, ocieplając jej wizerunek. Tutaj w zasadzie zestaw idealny.

Tutaj jedno z ostatnich zdjęć, z 14 października (Dzień Nauczyciela) – przyjazny, ciepły, klasyczny zestaw. Ruch w bardzo dobrym kierunku. Podobno lepiej późno niż wcale, ale o tym przekonamy się 25 października. Widać też, że na ostatnią chwilę przed wyborami ktoś próbuje zapanować nad wyglądem kandydatki Platformy Obywatelskiej.

Wcześniej doradcy Ewy Kopacz niespecjalnie przejmowali się jej wyglądem. Można oczywiście opowiadać, że pani premier zajmuje się rządzeniem, a obecnie walką o utrzymanie stanowiska, ale żyjemy w takich czasach, w których ubiór też temu służy, więc warto nauczyć się z niego korzystać, a nie traktować go po macoszemu.

Kończąc: pojedynek na garsonki wygrywa Beata Szydło. Jej ubrania są schludniejsze, lepiej dopasowane do sytuacji i nie odwracają od niej uwagi. Ewa Kopacz ma większe doświadczenie w ubieraniu się podczas piastowania wyższych stanowisk państwowych – wydawać by się zatem mogło, że powinna bez problemu wyglądać lepiej niż jej rywalka. Niestety porusza się trochę po omacku i zamiast skupiać uwagę wyborców na swoich komunikatach, koncentruje ją na swoich butach, a to się raczej nie przekłada na głosy wyborcze. Wizerunkowo sprawia to takie wrażenie, że Beata Szydło jest poukładana i konkretna, a Ewa Kopacz trochę chaotyczna, przez co mniej wiarygodna.

Wynik w sumie nie dziwi, bo pamiętając, że Andrzej Duda był również lepiej ubrany od Bronisława Komorowskiego, wypada po prostu pogratulować Prawu i Sprawiedliwości doradców od wizerunku.

Ja natomiast mam nadzieję, że wszystkie osoby, które planują właśnie napisać komentarz o treści: „nikogo nie interesuje, jak polityk wygląda”, najpierw doczytają pierwsze akapity, w których wyjaśniam, dlaczego jednak interesuje to znaczącą część osób. A później naprawdę pójdą na wybory i zagłosują. Na to poświęćcie swoją energię! Nawet jeśli nie planowaliście napisać tego komentarza, po prostu – idźcie na wybory.


Podoba Ci się ten wpis? Udostępnij go znajomym!