Dla mnie, miłośniczki czystych przestrzeni, fotografowanie Irlandii było czymś wymarzonym. Żaden człowiek nie wchodził mi w kadr! A poza tym – bez względu na to, w którą stronę się odwróciłam – mogłam nacisnąć spust migawki i w zasadzie miałam gotowe idealne zdjęcie. Z owieczką na planie głównym.
W Irlandii byłam w styczniu (tak, wiem, że szybko obrabiam zdjęcia), więc oczywiście było ciemno i lekko deszczowo, ale to wszystko idealnie pasowało mi do klimatu wyspy, dlatego jestem szczęśliwa, że udało mi się taką pogodę uchwycić na zdjęciach. Styczeń ponoć nie jest najlepszym momentem na zwiedzanie Irlandii, ponieważ zazwyczaj pogoda jest tam wtedy bardzo kapryśna, ale ja miałam ogromne szczęście i jeśli nie liczyć NAJWIĘKSZEGO WIATRU, z jakim miałam okazję spotkać się w okolicy plaży (ledwo utrzymałam aparat w ręku), to było całkiem ciepło. W dwóch swetrach i wełnianym płaszczu, oczywiście. Oraz z frytkami w brzuszku. Koniecznie z sosem vinegret.
Jeśli nie widzieliście jeszcze notki „Irlandia – pierwsze spojrzenie na wyspę”, to koniecznie do niej zajrzyjcie. A teraz zapraszam na ciąg dalszy wyprawy wzdłuż Wild Atlantic Way, na trochę hrabstwa Donegal, obłędnie pięknie klify oraz powolne zbliżanie się do cywilizacji, czyli Belfastu. Ale zanim o mieście, to patrzcie na owieczki. Piękne z nich modelki.
Pingback: Jak odpoczywać, kiedy ma się własną firmę? | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()