Kiedy przekraczanie własnych granic okazuje się koszmarnym błędem?

Sierpień 22, 2016

Pierwszy dzień pobytu na Malcie spędziłam w autobusie dla turystów. Ten środek lokomocji w ciągu jednego dnia objeżdża całą wyspę i – w przeciwieństwie do komunikacji miejskiej – kursuje zgodnie z rozkładem jazdy. Chociaż zazwyczaj nie korzystam z tego rodzaju atrakcji, to tym razem się skusiłam. Jednak po całym dniu poczułam, że mam dość miasta i muszę porobić coś związanego z wodą. Jakiś rejsik, motorówka lub coś w stylu. Powiedziałam to na głos, pomysł się spodobał, więc towarzysze mojej podróży zaczęli szukać wodnej rozrywki na kolejny dzień. Ja w tym czasie dodawałam zdjęcia na Instagram, więc tylko potakiwałam, a oni coś tam wybierali.

Rano dowiedziałam się, że popłynę szybkimi motorówkami na Blue Lagoon. Niebieska woda, plaża, leżenie. Spoczko. Dobrze, że motorówki będą szybkie, to na miejscu będziemy za niecałą godzinę. Miałam nadzieję, że zrobię dużo ciekawych zdjęć, więc wybrałam miejsce z przodu oraz z brzegu, żeby nikt mi nie wpychał łokcia przed aparat. Powinnam się zdziwić, kiedy poinformowano nas, żeby zdjąć okulary, ponieważ w trakcie rejsu można je zgubić, ale ustawiałam aparat, więc za bardzo się nad tym nie zastanowiłam. Motorówka zaczęła płynąć, podniosłam czas naświetlania na wyższy, żeby wychodziły mi statyczne zdjęcia w ruchu. Jest nieźle, pomyślałam, i uznałam, że zapoluję na panoramę wybrzeża. Za dziesięć minut powinniśmy dopłynąć w dobre miejsce.

Byliśmy tam za minutę. Po drodze zmówiłam pacierz więcej razy, niż w życiu jadłam pizzę. Właśnie odkryłam, czym tak naprawdę są szybkie motorówki.

Po wypłynięciu z zatoki nagle tempo płynięcia wzrosło dziesięć razy. Fajny dowcip, ciekawe, ile tak pociągną. Niestety, okazało się, że w tym tempie mamy płynąć aż do celu. Ponieważ droga była prosta, to nasza łajba co jakiś czas robiła sobie dla zabawy ostre zakręty. Takie, które mają udawać, że zaraz wszyscy wypadniemy.

Nie wierzyłam w to, w co się wpakowałam. Przecież ja P A N I C Z N I E boję się prędkości i wody. Owszem, umiem pływać, ale nie oddalam się od brzegu. A samochodem najchętniej jeździłabym nie więcej niż 40 km/h. A tutaj miałam rozpędzony na prawie 100 km/h „pojazd” na środku morza. Bez kamizelek ratunkowych, bo to Malta, za to z pośladkami obijającymi się od ciągłego podskakiwania na falach. Jestem pewna, że gdybym była pięć kilogramów lżejsza (w tym momencie doceniłam, że jem dużo węglowodanów zapiekanych z serem), tobym po prostu z tej motorówki wypadła, ponieważ utrzymanie się w pozycji siedząco-skaczącej wymagało ode mnie zapierania się rękami o barierkę aż do granicy bólu.

Jedyne, czego pragnęłam, to napić się wódki. To znaczące, bo po skończeniu pełnoletności piłam ją tylko dwa razy i uznałam, że czegoś bardziej obrzydliwego nigdy nie miałam w ustach. Teraz przezroczysty alkoholowy płyn jawił mi się jako jedyny sposób na zapomnienie tego, w co się wpakowałam. Powiedzieć, że byłam ekstremalnie przerażona, to nie powiedzieć nic.

Po dopłynięciu na miejsce myślałam, że zemdleję i zakończę swoje życie na brzegu. W międzyczasie na Blue Lagoon zaczęła się pierwsza od dziesięciu lat (nie żartuję!) ulewa, a po chwili burza. Wszyscy Maltańczycy robili sobie selfie z chmurami (!!!), ponieważ nikt z nich nigdy nie widział tak ciemnego nieba. Zapewnili nas jednak, że nie mamy się czego obawiać, bo nawet jeśli w trakcie powrotu zacznie padać, to łódka jest bezpieczna. Yhm. Na pewno to wiedzą, skoro za ich kadencji nigdy tu nie padało. Zapytałam, gdzie jest najbezpieczniejsze miejsce do siedzenia. Wskazano mi ostatni rząd. Ruszyliśmy. Pierwsze kilka minut było wolniejsze, bo zwiedzaliśmy okoliczne skałki. Wiecie, czym się różni siedzenie z przodu motorówki od siedzenia z tyłu? Niczym – poza tym, że z tyłu jeszcze chlapie na ciebie woda. Zrobiłam strasznie krzywą minę, więc dostałam płaszcz przeciwdeszczowy. A raczej kawałek worka foliowego, który miał ten płaszcz udawać. Za nic w świecie nie mogłam tego na siebie włożyć, a kiedy w końcu się udało, to przyśpieszyliśmy. Jednocześnie łódka pędziła, ja podskakiwałam do góry, woda z boku na mnie chlapała, znów zaczął padać deszcz (!!!), a ja zaplątałam się w ten płaszcz przeciwdeszczowy, zastanawiając się, czy najpierw wpadnę do wody, czy jednak uduszę się od tego worka, który omotał mi się dookoła szyi.

Nie było innego wyjścia. Rozpłakałam się. Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie wpadnę na tak idiotyczny pomysł jak ekstremalnie szybkie motorówki. W myślach napisałam wpis na bloga, w którym streszczam Wam całą historię i pointuję zdaniem, że przełamywanie własnych barier jest przereklamowane. Musiałam wyglądać strasznie, bo mężczyźni, który prowadzili łódkę, co chwila oglądali się i próbowali do mnie krzyczeć, że mam się nie martwić. PRZED SIEBIE NIECH PATRZĄ, A NIE NA MNIE!!! Chyba wystarczająco dużo jest tu zagrożenia, żeby oni jeszcze płynęli, patrząc do tyłu.

Dopłynęłam cudem. A wiecie, co było najlepsze? Wyszłam z tej motorówki i zadałam sobie sama pytanie, czy weszłabym na nią ponownie. Spodziewałam się, że odpowiem, iż nigdy w życiu. A nie wiem. Może i bym weszła. Chyba tak.

***

Blue Lagoon jest faktycznie warta dopłynięcia tam, nawet w wolniejszym tempie. Ale! Nie idźcie na plażę tam, gdzie większość turystów. Wykąpcie się raz i zmieńcie lokalizację. Chociaż wygląda to na naciąganie naiwnych, to traficie na busa, który zawiezie Was na drugi koniec Comino. Zapłaćcie i pojedźcie na Maria Bay. Woda nie jest tam niebieska, ale nie ma tam prawie nikogo, wiec można poczuć się jak na bezludnej wyspie.

Okay, było story, czas na photo. Zobaczcie, jak to wszystko wyglądało!


PS. Kategoria ostatnie sztuki w moim sklepie trochę powiększyła. Zapraszam na zakupy!

PRZEJDŹ DO SKLEPU


_DSF0547

_DSF0342

_DSF0361

_DSF0371

_DSF0364

_DSF0380

_DSF0387

_DSF0415

_DSF0457-horz

_DSF0495

_DSF0523

_DSF0505

_DSF0535
_DSF0420