Zawsze, kiedy słyszę to pytanie, wpadam w panikę.
Nigdy nie potrafiłam udzielić na nie konkretnej odpowiedzi, przez co zwykle wydawało mi się, że jestem jakaś do granic możliwości niezdecydowana. Zresztą nie dotyczy to u mnie tylko i wyłącznie wyboru pomiędzy miastem a wsią. Pamiętam nawet, jak pewnego razu na warsztatach z psychologii pełna wstydu przyznałam się, że nie potrafię zdecydować, czy wolę spędzić szalony weekend w środku miasta, czy przespać go w domu. W weekendy parzyste chciałabym być szalona, a w nieparzyste spokojna. Wydawało mi się, że to świadczy o jakichś zaburzeniach osobowości.
Jak gdyby istniały dwie, totalnie odmienne Moniki. One cały czas ze sobą walczą. Jedna mówi: „No wyjdź, wyjdź z domu, wyjdź, przecież nie będziesz tu siedzieć w piątek wieczorem”. A druga próbuje ją przekrzyczeć: „Chyba oszalałaś, idź spać, śpij, przykryj się kocykiem”.
I tak non stop.
Kocham Mazury. I kocham Warszawę.
Uwielbiam gwar, ludzi oraz plan dnia, który nie mieści mi się w dobie. Setki zadań, nowe wyzwania, próby bycia w dwóch miejscach jednocześnie. Dobrze się czuję w akcji. Muszę działać, ciągle robić coś nowego i gnać do przodu.
Kocham też obudzić się w domu na Mazurach. Słyszeć tylko ptaki. Zjeść śniadanie na tarasie. Czytać książkę, bujać się w hamaku i spacerować po lesie.
Nie mam pojęcia, czy wolę wieś, czy miasto.
Kto w ogóle wymyślił takie dziwne pytanie?
To zupełnie jakby odpowiadać, czy wolę pizzę, czy truskawki.
Przepraszam, tego też nie wiem.
Po tym krótkim wstępie ujawniającym moją podwójną naturę zostawiam Was z pierwszymi w tym roku zdjęciami z Mazur. Jeszcze było zimno, jeszcze było mało ludzi. Jak zwykle po drodze wstąpiłam na chwilę na targ ze starociami. A potem już tylko drzewa, jezioro i cisza. Dopiero pierwsze osoby przyjeżdżają na Mazury. Nad ranem w środku lasu jest bardzo zimno. Nawet łódki i pomost jeszcze pamiętają zimę. Kraina Tysiąca Jezior powoli budzi się do letniego życia.
Podoba Ci się ten wpis? Udostępnij go znajomym!