Gdybym miała opisać Erice trzema słowami, to byłyby to: cisza, (niesmaczne) ciastka oraz wysokość.
To właśnie miasto, chociaż nie jest główną atrakcją Sycylii, stało się moim pierwszym na niej celem. Zaprowadziła mnie tam chęć doświadczenia tej podobno niespotykanej na wyspie ciszy. Erice słynie bowiem z tego, że ponoć czasami nikogo tam nie ma.
Jak się w ciągu tygodnia okazało – w środku dnia w żadnym mieście na Sycylii nie ma nikogo poza turystami, bo wszyscy mieszkańcy chowają się przed palącym słońcem i czekają, aż przyjdzie wieczór. To w zasadzie cud, że udało mi się uchwycić na zdjęciu panów spędzających czas w typowo włoskim stylu (siedzimy i plotkujemy na ulicy), bo była mniej więcej godzina 14.00, czyli początek sjesty.
Mimo wszystko Erice urzekło mnie krętą drogą w górę, która do tego miasta prowadzi, malutkimi uliczkami i stosunkowo niewielką liczbą turystów.
Niestety miasto rozczarowało mnie też totalnie swoimi słodyczami, z których słynie. To w zasadzie były najgorsze ciastka, jakie jadłam podczas całego wyjazdu. A warto wiedzieć, że chociaż wolę smaki pikantne i słone, to Włosi są w stanie przekonać mnie do ciasta na śniadanie. I jeszcze proszę o dokładkę.
W każdym razie – niżej znajdziecie nazwę cukierni, której nie polecam. A już w szczególności nie zamawiajcie tego paskudnego, zielonego czegoś z lewej strony. Nadal mnie mdli, jak o tym myślę.
Okay, pomarudziłam, jednak samo Erice polecam. Samochodem z Trapani jedzie się tam około 25 minut, więc jeśli macie czas na zwiedzanie mniej typowych miejscowości, to na pewno warto spędzić tam około 2 godzin, leniwie spacerując, zwiedzając (m.in. zamek Wenus i bramę Trapani) oraz powoli szykując się na to, co Sycylia ma do zaoferowania.
Podobają Ci się zdjęcia? Kliknij Udostępnij i pokaż je znajomym! Dzięki!