O wystroju wnętrz wiem pięć rzeczy.
Po pierwsze wystrój wnętrz istnieje. I istnieją ludzie, którzy się nim zajmują. Po drugie podoba mi się styl francuski, po trzecie nowojorski, po czwarte prowansalski. Po piąte totalnie nie podoba mi się art deco.
Koniec.
Bardzo zainspirowana książką Paryski szyk dotyczącą ubierania się jak paryżanka postanowiłam sięgnąć po kolejną pozycje z tego cyklu czyli Paryski szyk w twoim domu. Stylowe wnętrza . Na wystroju wnętrz nie znam się totalnie, dlatego notka to rozważania totalnego laika, ale też chyba nie do znawców tematu architektury wnętrz jest ta pozycja skierowana.
Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że tak samo jak Paryski Szyk jego mieszkaniowy odpowiednik jest przepięknie wydany i wspaniale, bogato ilustrowany. To właśnie zbiór zdjęć znajdujących się w książce daje najwięcej do myślenia. Od razu widać, że urządzenie mieszkania w paryskim stylu nie będzie łatwe. Najtrudniejszą sztuką jest bowiem łączenie z pozoru niepasujących do siebie elementów tak żeby wyglądały razem idealnie. Z resztą co tu dużo pisać – moda francuska jest dokładnie tym samym. Kobieca, damska koszula przełamana męskim zegarkiem to coś co jakimś cudem może czasami uda mi się w modzie odtworzyć. Zrobienie tego samego z meblami doprowadza mnie go białej gorączki. Niby jestem wzrokowcem, ale chyba nie potrafię myśleć przestrzennie. Na małej powierzchni mogę dopasować do siebie kilka elementów (czyli postawić trzy świeczniki na komodzie), jednak im większy metraż tym bardziej się gubię. Czuję się źle w nieogarniętym pomieszczeniu i dosyć często dopadają mnie myśli w stylu „muszę coś zmienić”, które najczęściej realizuję w postaci kompulsywnego sprzątania, bo nic innego nie umiem wymyślić. Poza tym mam jakąś nerwicę. Gdybym mogła to bym wszystko schowała. Przeszkadzają mi kable od komputera, drukarkę nachętniej bym zabudowała, mam problem z patrzeniem na nierówno postawione na półce książki. To trochę obsesja wizualna, z którą nie umiem nic zrobić. Dlatego kupiłam Paryski szyk.
Książka na początku mnie bardzo rozśmieszyła. Przeczytałam ją w niecałe dwie godziny i trochę się wkurzyłam, że wydałam na nią 70 zł. Wyniosłam z lektury tyle, że potrzebuję przynajmniej 300 metrowego mieszkania żeby móc sobie urządzić wnętrze według tych porad. Przestronne jadalnie na 10 krzeseł i salon z dwoma kanapami oraz pięcioma fotelami. Takie metraże można sobie dekorować w stylu francuskim. Natomiast w wersji „młody warszawiak” zostają meble, które wybraliśmy sobie przy dużym szczęściu w liceum (przy mniejszym w gimnazjum) i jak najlepsza lokalizacja o jak najniższej cenie, czyli pokój z aneksem kuchennym na Powiślu, do którego przez przeprowadzką trzeba o połowę zredukować zawartość swojej szafy i półek z książkami. So chic!
Poza tym nie da się ukryć, że niektóre porady zawarte w książce są naprawdę mocno śmieszne:
„Papier toaletowy różowy, niebieski, we wzorki, czarny. Papier toaletowy musi być biały, koniec, kropka. Nie może być też perfumowany. Zamiast odświeżaczy powietrza używaj rozpylacza napełnionego perfumami.”
To teraz każdy idzie do łazienki sprawdzić czy jego łazienka ma paryski szyk.
Albo dziwna porada z tej strony:
Kształty ograniczne przyjmuję do wiadomości, chociaż ja akurat wolę linie proste, ale żeby kształt był ważniejszy od jakości? Coś mi się wydaje, że autorka trochę zaszalała.
Przechodząc od negatywów do pozytywów zatrzymam się jeszcze na chwilę przy poradzie, której zupełnie nie rozumiem. Jeśli mi ktoś wytłumaczy o co chodzi z tym falowaniem to zabieram go do teatru.
Byłam już bardzo bliska totalnego skrytykowania tej książki ponieważ wydawała mi się kompletnie nieprzydatna. Aż któregoś dnia nagle olśniło mnie, że dywan w moim pokoju powinien być granatowy. Wielki i granatowy. Nie wiem dlaczego wcześniej na to nie wpadłam. Mam drugi z kolei jasny dywan i to jest dramat pod względem utrzymania czystości. Do tej pory wydawało mi się, że żaden inny kolor nie będzie się u mnie dobrze prezentował. Teraz mam dokładną wizję obejmującą nawet długość włosia tego dywanu oraz oczywiście jeden, jedyny odcień granatu w głowie i nie spocznę zanim go nie znajdę. Wiem też, że zrobiłam największy błąd w życiu nie kupując kiedyś tego biurka. Niestety miesiąc wcześniej wymieniłam stary blat swojego biurka na nowy „prawie identyczny jak ten stary”, który wygląda tragicznie i zupełnie nie komponuje się z meblami ani z samym biurkiem. Zakup z którym totalnie nie wiadomo co zrobić. Nie da się tego sprzedać, nie da się w inny sposób naprawić, a pieniądze zostały wydane, więc szkoda wyrzucać.
Po tych wszystkich przemyśleniach uświadomiłam sobie, że książka zadziałała na mnie trochę z opóźnieniem i na pewno będę do niej jeszcze nie jeden raz wracać. Pomimo kilku śmiesznych porad zawiera jednak dość dużo cennych wskazówek tłumaczących jak łączyć ze sobą elementy wystroju wnętrz i na co zwracać uwagę podczas kupowania nowych rzeczy.
Książka podzielona jest na osiem rozdziałów, każdy z nich dotyczy innego etapu dekorowania mieszkania. I tak przechodzimy od wyboru odcieni bieli na ścianach przez ustawienie mebli aż do łączenia wzorów i kolorów. Dla mniej najciekawsze okazały się strony tłumaczące jak nie popełnić błędu w dobieraniu kolorów, czyli żeby na przykład kupować kanapę i siedzenia w zdecydowanym, żywym kolorze, a stoły i komody w neutralnym. Ciekawe rozwiązanie walczące z wszechobecną bielą połączoną z bielą. Nowością były dla mnie informacje dotyczące tego w jakich proporcjach łączyć we wnętrzu damskie elementy z męskimi i ze zdziwieniem stwierdzam, że w informacji, iż połączenie mebli w stosunku 7:3 (np. 7 elementów kobiecych i 3 męskie) wypada całkiem nieźle. Bardzo identyfikuję się też z poradą mówiącą, że „odrobina kiczu” jest niezbędna, dlatego te lampki na pewno zostaną u mnie na cały rok, bo dzięki nim mam lepiej oświetlony parapet do zdjęć.
Ostatnia część książki to przewodnik dla osób podróżujących po całym świecie. Zbiór adresów związanych z wystrojem wnętrz w najważniejszych miastach. I oczywiście blogi. Jak można nie lubić kogoś kto poleca blogi?