Paryż – muzea, Wersal, brzydkie budynki, włoskie klimaty i dużo innych miejsc

Sierpień 14, 2012

To już ostatnia notka z Paryża. Oczywiście nie udało mi się opisać wszystkiego, ale pewne tajemnice trzeba zachować ;) Na zdjęciu głównym oglądacie wieczorne centrum zarządzania zwiedzaniem miasta.

Muzea

Nie jestem żadnym wielkim znawcą malarstwa, właściwie to w ogóle się na nim nie znam, co nie powstrzymuje mnie od zwiedzania muzeów i galerii sztuki. Wiadomo, różne można mieć powody.  Cierpię, że muzeum Picassa jest w jakimś wielkim remoncie i zamknięto je do wiosny 2013. Udało mi się jednak odwiedzić kilka innych.

Stały motyw to oczywiście Luwr. Niestety…mi się tam nie podobało. To muzeum jest milion razy za duże. I chociaż w Muzeach Watykańskich też byłam, bo niestety takie powierzchnie i takie dzikie tłumy ludzi mnie przerażają. Polecam sprawdzić sobie maksymalnie 10 obrazów, które chce się zobaczyć, dokładnie ogarnąć w jakiej kolejności przejść przez muzeum, a potem wyjść. I tak całości nie zobaczycie,a jak będziecie przechodzić obok czegoś ważnego, to tłum turystów robiący zdjęcia na pewno da Wam o tym znać. W kolejce do wejścia stoi się ok 10-15 min.

To samo tyczy się moim zdaniem Musee d’Orsay. Jest znacznie mniejsze, ale ja tam byłam tego pechowego dnia, którego założyłam balerinki i miałam totalnie dość zwiedzania.

Skoro już pomarudziłam, to przejdę do tych muzeów, do których moim zdaniem koniecznie trzeba wejść. Polecam Musee de Montmartre – jest małe, w środku jest garstka osób, a ogród dookoła jest śliczny. Przy okazji można odpocząć od turystów. Warto też przejść się do muzeum Moneta (niestety był tam zakaz robienia zdjęć), które również znajduje się w spokojnej okolicy, jest tam trochę więcej ludzi, ale można to przeżyć. Jeden z ochroniarzy miał dziewczynę z Łodzi ;) (bycie blondynką w Paryżu oznacza ciągłe pytania czy jesteś z Polski, a potem okazuje się, że każdy chce ci opowiedzieć swoją historię związaną z Polską).

Moim największym faworytem jest jednak Espace Montmartre Salvador Dali. Naprawdę przemyślane i ciekawe muzeum. Trochę przypomina mi muzeum Ibsena w Oslo. Serio, koniecznie musicie tam iść. Dali robi większe wrażenie niż Mona Lisa.

Ostatnie dwa muzea mieszczą się na Montmartre, więc spokojnie można je połączyć ze zwiedzaniem tej dzielnicy, która (co za niespodzianka!) okazała się być moją ulubioną. Tam tłumy turystów pasują, kelnerzy są mili, a uliczni artyści tworzą klimat, jakiego szukałam w całym Paryżu. Wieczorem trzeba usiąść na schodach przed Sacre Coeur i wypić wino. Jak tam pójdziecie, to nie będziecie chcieli wychodzić.

Po drodze musicie oczywiście zahaczyć o Moulin Rouge. Wcześniej proponuję posłuchać tego, chyba że macie 100 euro za zbyciu na bilet ;)

Tak jak pisałam – nie będziecie chcieli wyjść z Montmartre, chyba że wcześniej traficie na Rue Mouffetard. Byłam tam przypadkiem, stwierdzając, że czas zrobić sobie odpoczynek od rajdu po zabytkach i pospacerować bez celu po mieście. Trafiłam najlepiej! Przecudowna okolica z trochę włoskim klimatem (to pewnie wyjaśnia moją miłość do niej). Dużo małych sklepików, fajne knajpki – nie trafiłam do drugiego tak wciągającego miejsca w Paryżu. Poszłam i wessało mnie na dobre 3 godziny.

Do takich miejsc, które przypadkowo mnie zachwyciły zaliczam też budynek opery. Niby straszny przepych, ale jednak miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że otwierałam szeroko szczękę i mówiłam „wow!!!”

Focia na blogaska z ręki i krzywa focia (jakbym ja robiła proste…) zrobiona przez Niemców ;)

Wersal

Jak ja Wam dziękuję, że mnie tam wysłaliście!!! W Disneylandzie w końcu nie byłam, bo 60 euro to za dużo jak na wracanie do dzieciństwa. Wolałam pozostać w dorosłości i iść na dobry obiad i kolację. Natomiast ogrody Wersalu (w środku  nie byłam – patrz kolejka na zdjęciu z prawej strony) są PRZEPIĘKNE!!! Przejście całych zajmuje pewnie milion lat, ale mi udało się okrążyć całe jeziorko. To zajmuje 2-3 godziny (zależy od tempa i ilości skrętów w bok), ale polecam. Zielono, spokojnie, cicho. Idealnie. Tam muszę kiedyś wrócić.

Małe to jeziorko nie jest ;)

Brzydkie miejsca

Tak, tak w Paryżu są tez brzydkie miejsca.

Strasznie nie podobało mi się centrum Pompidou. Koszmarny budynek. A te wstrętne odkryte schody, w których temperatura jest wyższa niż w saunie nie są żadną atrakcją. Jedynym plusem było to, że jak już tam wjechałam, to okazało się, że na górze jest całkiem sympatyczna kawiarenka z widokiem na Paryż. Na romantycznego drinka polecam, ale na czas dojazdu na górę proponuję zawiązać partnerce oczy.

Kolejny koszmarek to podwórko obok teatru Comedie Francaise. Kto to projektował? Co te słupy mają oznaczać? A te metalowe kraty? Dlaczego ludzie wrzucają tam pieniądze? Ja tam nie chcę wracać. Może to ma jakiś głębszy sens, tylko nie udało mi się trafić na wyjaśnienie. W każdym razie w sensie architektonicznym dla mnie dramat.

I to byłoby na tyle z Paryża. Po spędzeniu ostatniego wieczoru na Montmartre trafiła mi się fajna podróż metrem do hotelu, bo dwójka tych ludzi śpiewała właśnie „Englishman in New York”. Całkiem nieźle im szło i nawet mnie tak trochę rozczulili na ten koniec wyjazdu ;)

Teraz już sobie siedzę w domu. Jutro powinnam się ogarnąć i napisać wreszcie notkę o wszystkich nowościach kosmetycznych, bo chyba mam duuuże zaległości. Chociaż na razie to jestem na tym etapie, że mogę jechać i do Radomia, byle gdzieś pojechać ;) Jeżeli jedziecie do Paryża i macie jakieś pytania to śmiało piszcie na blackdressesblog@gmail.com

ps. Nawet trochę polubiłam latanie ;)