Jedną z rzeczy, która najbardziej fascynuje mnie w ludziach jest umiejętność podejmowania decyzji, która prowadzi do dużych zmian.
Nie jest to wybór pomiędzy jajkami a kaszą na śniadanie, a przecież nie da się ukryć, że i z tym miewam problemy.
Fascynuje mnie zostawianie studiów na przedostatnim roku, nagłe zarobkowe wyjazdy zagranicę, rozwody, decyzje o szybkich ślubach, długie samotne podróże.
Gdybym miała równoległe życie to zajęłabym się analizą przyczyn zmiany preferencji wyborczych. Serio.
Jednak trzymajmy się lepiej z daleka od polityki. Podróże są ciekawsze.
Długie samotne wyjazdy fascynują mnie szczególnie.
Poruszałam już na blogu temat podróżowania w pojedynkę. Nie jest to dla mnie nic nowego ani obcego.
Prawdopodobnie dlatego wiem, że kiedyś zdecyduję się na wyższy level niż tylko tydzień czy dwa w jakimś europejskim mieście. Pytanie tylko – jak wysoki będzie to level.
Nie przez przypadek sięgnęłam więc po książkę Cheryl Strayed „Dzika droga”.
Na tylnej okładce przeczytałam bowiem, że kiedy grzeczne dziewczynki czytały „Jedz, módł się, kocha” to Cheryl „naprawdę postanowiła coś zmienić”.
Pamiętacie jeszcze boom na „Jedz, módl się, kochaj”? Ja kilka lat temu trafiłam w Wysokich Obcasach na artykuł o tej książce, a ponieważ spodobał mi się tytuł (jedzenie – wiadomo) to od razu ją kupiłam.
Pochłonęłam ją szybciej niż niejedna pizzę i w tamtym okresie miała na mnie wpływ.
„Jedz, módl się, kochaj” to historia Elizabeht, która po serii życiowych niepowodzeń postawia wziąć urlop i wyjechać na miesiąc do Włoch, na miesiąc do Indii oraz na miesiąc do Indonezji.
Brzmi dziko i spontanicznie, prawda? Elizabeth była jednak pisarką i jej pracodawca spodziewał się dostarczenia jakiś tam tekstów z tej wyprawy (chociaż pewnie spektakularny sukces tej książki go zdziwił).
W każdym razie Elizabeth siedziała pierwszy miesiąc w Rzymie i robiła to w sposób idealny.
Otóż – jadła. Jadła, jadła, jadła, jadła. Pizze, makarony, pizze, jadła nawet najlepszą na świecie (podobno) pizzę w Neapolu, jadła, jadła, lody, jadła też wszystkie inne włoskie przysmaki. Po powrocie do Stanów przeszła na dietę, ale o tym w książce nie było oczywiście ani słowa.
Nieważne. Miałam pisać o wpływie. Nikt o tym nie wie, więc dowiecie się pierwsi – to po przeczytaniu tej książki poleciałam sama do Rzymu. Nie były to moje pierwsze jednoosobowe wakacje, nie była to też spontaniczna decyzja (w zasadzie zrobiłam to 10 miesięcy później), ale był to jeden z wyjazdów który najbardziej mnie ukształtował i zdecydowanie w tamtym czasie wzmocnił.
W Rzymie bawiłam się w Elizabeth smakując włoskich potraw, gubiąc się w rzymskich uliczkach i próbując poukładać sobie kilka rzeczy w życiu.
Ale tak, recenzentka „Dzikiej drogi” miała racje. To była zabawa dla grzecznych dziewczynek. Przy posiadaniu odpowiednich środków finansowych i dobrym dogadaniu się z szefem możliwa dla każdego z nas.
Natomiast Cheryl Strayed zrobiła coś czego jej zazdroszczę, ale na co nie wiem czy bym się odważyła.
Okay, nie odważyłabym się.
Kiedy czytałam dziką drogę i nie wiedziałam jak wygląda autorka to wyobrażałam sobie raczej brzydką kobietę. Taką wiecie – wiecznie obciętą na krótko, w bojówkach i bez makijażu.
A potem wpisałam Cheryl Strayed w Instagram…
I zobaczyłam siebie za kilkadziesiąt lat. Po prostu normalną kobietą, która sobie poszła zrobić pasemka, a nie jakąś mieszkankę dżungli. Stereotypy to jednak silna sprawa.
„Dzika droga” to zapiski z kilkumiesięcznej wyprawy Cheryl przez Pacific Crest Trial, liczący ponad 4 tysiące kilometrów szklak turystyczny w Stanach Zjednoczonych. Brzmi gładko?
Ale nie było. Kilka miesięcy spania w środku lasu pod namiotem, dźwiganie ultra ciężkiego plecaka, za małe buty, problemy z pitną wodą, mycie się raz na tydzień, przedzieranie się przez śnieg, dzikie zwierzęta.
Wyprawa Cheryl nie była banalnym spacerkiem i pewnie dlatego książkę pochłania się bardzo szybko, chociaż nie da się ukryć, że po po przeczytaniu 2/3 zaczyna lekko nudzić.
Tak samo miałam z „Jedz, módl się, kochaj”, jednak obydwie książki skończyłam bez problemu (a to nie jest takie proste).
Wracając do trudnych decyzji. Nie są się ukryć, że decyzja o wyprawie Cheryl z punktu widzenia osoby trzeciej była o wiele trudniejsza niż Elizabeth. Na myśl o wyjeździe na trzy miesiące zagranicę aż podskakuję z radości. Na myśl o braku prysznica przez tydzień robi mi się słabo. Samo wyobrażenie sobie spania w pojedynkę w środku lasu doprowadza mnie do gęsiej skórki. I nie wiem co bym zrobiła gdybym musiała zdecydować się na picie wody, którą mogłabym się zwyczajnie zatruć.
Pomijając kwestie finansowe, rodzinne itp. – zdecydowalibyście się na opcję Cheryl? Tylko szczerze.
Chciałabym napisać piękna i motywująca pointę, że za kilka lat planuję coś takiego, jednak…nie. Nie dałabym rady.
Ciekawe czy kiedyś zmienię zdanie i…co będzie miało na to wpływ.
***
ps. Szukam fajnych ebooków na urlop. Ma być lekko, miło i przyjemne. Możecie coś polecić?