Moja wycieczka na Sycylię miała trzy podstawowe cele.
1. Zjeść dużo makaronu.
2. Zobaczyć Etnę.
3. Popłynąć na Wyspy Liparyjskie.
Wszystkie trzy szczęśliwie udało mi się zrealizować. Chociaż część osób nie bardzo mogła zrozumieć, po co najpierw lecę na wyspę, żeby następnie pojechać samochodem na jej drugi koniec w celu… popłynięcia na inną wyspę.
Cóż, kiedy pierwszy raz przeczytałam o Wyspach Liparyjskich, wiedziałam, że prędzej czy później je zobaczę. Udało się prędzej.
Pierwszy dzień swojej wyprawy na Sycylię zakończyłam w Milazzo, ponieważ to właśnie stamtąd odpływa najwięcej rejsów na wszystkie wyspy archipelagu. Znalezienie rejsu nie jest trudne, bo punktów sprzedających bilety jest mnóstwo (wszystkie bilety są w podobnej cenie). Ja zdecydowałam się na firmę Tarnav i szczerze polecam. Poza słabą kolacją na statku (ale szybko o tym zapomniałam, bo wypiłam wino) było idealnie.
Wyspy Liparyjskie (dawniej Wyspy Eolskie) to grupa siedemnastu wysp pochodzenia wulkanicznego. Znajdują się one na Morzu Tyrreńskim, na północ od Sycylii. Niestety nie da się zobaczyć wszystkich jednego dnia. Długo zastanawiałam się pomiędzy najpopularniejszą wycieczką na Lipari i wyprawą na Vulcano. Te dwie wyspy znajdują się bliżej Milazzo i wykupienie rejsu na nie jest trochę tańsze (około 40 euro bez względu na to, którego przewoźnika wybierzecie). Coś mnie jednak podkusiło, a była to włoska babcia, od której wynajmowałam pokój, i zdecydowałam się na mniej oczywisty kierunek – wyspy Panarea oraz Stromboli (około 50 euro). Babcia zachwycała się głównie Stromboli, poza tym mówiła (pokazywała na migi), że na Vulcano śmierdzi. Obydwie wyspy to czynne wulkany, ale Stromboli jest dalej, a wiadomo, że im dalej i bardziej dzikie, tym lepsze.
Uwaga! Rejs, którym płynęłam, jak też wiele innych, jest reklamowany głównie tym, że podczas nocnego powrotu można zobaczyć erupcję wulkanu. Czekaliśmy na nią 30 minut, ale poza bujaniem statku i dużą ilością dymu nic się nie wydarzyło (chociaż to i tak było niesamowite!). Na Instagramie kogoś, kto tego dnia również czekał na erupcję, znalazłam później zdjęcie pokazujące, że taka minierupcja miała miejsce kilkadziesiąt minut po tym, jak nasz statek odpłynął. A więc fajerwerków się nie spodziewajcie, ale i tak jest super.
Okay, tyle wstępu.
Płyniemy?
Panarea
Najmniejsza (3,4 km² powierzchni) z siedmiu głównych wysp. Na stałe zamieszkana przez 300 osób.
Mój statek zatrzymał się tam na 2,5 godziny. To był czas wolny.
Jakieś 3 euro kosztuje taka jak na zdjęciu taksówka, która w 5-7 minut zawiezie Was na plażę. Można iść na piechotę (podobno około 30 minut), ale w 37-stopniowym upale polecam opcję na lenia i więcej czasu na plaży. Zwłaszcza że woda ma tam temperaturę idealnie ciepłej zupy pomidorowej. Raj!
Wcześniej warto kupić sobie w sklepie na wyspie jakiś prowiant na plażę. Polecam pomidory – zjadłam chyba ze 30 tych małych i 6 dużych.
Płyniemy dalej!
Stromboli
Nieco większa wyspa (12,4 km² powierzchni), zamieszkana przez 600 osób.
Słynie z czarnego piasku na plaży oraz oczywiście z tego, że jest w dalszym ciągu czynnym wulkanem.
Postój na tej wyspie trwa około 1,5 godziny. Tym razem wybrałam się na spacer wzdłuż brzegu oraz w jedno piękne i ciekawe miejsce.
Włoska babcia miała rację.
Stromboli jest przepiękne.
Zanim zacumował, nasz statek opłynął dokładnie całą wyspę, żebyśmy mogli podziwiać ją z każdej strony.
Mała wyspa z latarnią morską obok Stromboli.
Tym to dobrze…
Dopływamy.
Czarna plaża, inaczej black dresses.
Zbliżamy się do pięknego i ciekawego miejsca.
Badum tsss.
Uroczo, prawda?
Zwłaszcza w dzień, bo w nocy to miejsce zamienia się w… Mega Disco. Przy czym Mega Disco to, jak wskazują wielkie litery, nazwa własna. Tańcowalibyście?
Niestety, to już prawie koniec…
Na koniec dymiące Stromboli i piękny zachód słońca podczas powrotu do Milazzo.
To zdecydowanie była jedna z najlepszych wycieczek w moim życiu. Wyspy mają w sobie coś tak uroczego, że ciągnie mnie, by zobaczyć wszystkie na świecie. Myślicie, że się uda?
Pingback: Taormina, Castelmola i pyszny makaron! | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()
Pingback: Piazza Armerina i okolice, czyli moje urodziny na Sycylii! | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()