Po absolutnie cudownym rejsie na Wyspy Liparyjskie udałam się w kierunku Taorminy.
Ale nie ona była moim głównym celem. Chodziło mi raczej o realizację mojego kolejnego marzenia, tym razem kulinarnego. Moje tajne źródła informacji w osobach amerykańskich naukowców sprawdziły, że kulinarnej rozkoszy w najlepszym tego słowa znaczeniu mogę doświadczyć w małej miejscowości niedaleko Sycylii, czyli w Castelmola, a konkretnie w lokalu, który nazywa się La Taverna dell’Etna. Głodziłam się od śniadania i już prawie z drgawkami od braku węglowodanów udałam się tam na obiad.
Było zamknięte.
#&&*^*&^%^$^%#@!!!!!111111
Po godzinie płaczu i trzech próbach wyważenia drzwi postanowiłam wrócić tam na kolację. Udało się, ale uprzedzam – im później chcecie zjeść, tym bardziej warto zadbać o rezerwację stolika. W każdym razie – La Taverna dell’Etna mnie nie zawiodła. Było już strasznie ciemno, a ja siedziałam na zewnątrz, więc nie mam zdjęć jedzenia (nie chciało mi się udawać, że po włoskim winie ręka mi nie drży na niskim czasie naświetlania). Ale koniecznie musiałam Wam o tym lokalu napisać, bo to miejsce jest nie do ominięcia, jeśli będziecie w okolicy Taorminy. Polecam obłędnie dobrą zupę minestrone oraz makarony!
Natomiast zanim dzień się skończył, to musiał się przecież jakoś zacząć. A zaczął się u mnie od odkrycia cudownego hotelu z prywatną plażą.
Atahotel Capotaormina
Spalibyście. Zjeżdżalibyście windą nad morze. Pływalibyście.
Jeśli mi nie wierzycie, to wpiszcie tę nazwę w Google i sprawdźcie, jak to wygląda z lotu ptaka.
Sama Taormina przywitała mnie gigantycznym upałem. Niespotykane jak na Sycylię w lipcu, prawda?
Nie zraziło mnie to w ogóle. Po całym roku mieszkania w Polsce z ogromną wręcz przyjemnością zamieniałam się w popcorn. Słońce mogło prażyć mnie z każdej strony. Zwiedzałam dalej. Było cudownie.
W Taorminie oczywiście najbardziej interesował mnie teatr grecki.
Polecam kupić dodatkowy bilet, dzięki któremu będziecie mogli wejść na poziom znajdujący się jeszcze wyżej niż sam teatr. Nikt tego nie kupuje, więc jest tam cicho i obłędnie przyjemnie.
Sama Taormina to, jak już wcześniej wspominałam, trochę Jurata Sycylii. Miejsce o bardzo turystycznym charakterze. Jednak nie sposób odmówić mu piękna, więc warto przejść się kilkoma uliczkami.
No photos, please.
A to już wspomniana wcześniej miejscowość Castelmola.
Miejsce, w którym w końcu zjadłam obiad, to Gallo Cendrone.
Za ten makaron z pomidorami i bakłażanem oddałabym niejedną pizzę. Przepyszny! A sama knajpka bardzo lokalna, swojska i rodzinna. Włoski klimat w najlepszym wydaniu, po 3 sekundach zapomina się o całym świecie i myśli już tylko o jedzeniu.
Z miejsc do odwiedzenia w Castelmola polecam też caffe bar Turrisi – w ciągu dnia na kawę, a wieczorem na amaro. Koniecznie na samej górze!
Ponieważ Castelmola jest chyba najlepszym na świecie miejscem do spacerowania (najpierw trzeba się zgubić między uliczkami, a potem jest już tylko piękniej!), to w ogóle nie chciałam się stamtąd ruszać.
Spacerowałam, spacerowałam, aż trafiłam na ten widok.
A potem się odwróciłam. Stałam pod drzwiami hotelu z balkonami zwróconymi w tę stronę. Zadzwoniłam. Był wolny pokój.
Gdyby ktoś szukał, to miejsce nazywa się Villa Regina i oferuje taki widok z balkonu.
Wieczorem udałam się jeszcze na Isola Bella i chociaż woda była strasznie zimna, a plaża kamienista, to spędziłam tam spokojne dwie godziny na czytaniu książki.
Panujący w XIII wieku na Sycylii król Fryderyk Hohenstauf powiedział ponoć kiedyś: „Gdyby Bóg zobaczył moje Królestwo Sycylii, nie wybrałby Palestyny”.
Cóż, słowa odważne, ale będąc na Sycylii nie sposób nie mieć ich w głowie. I się nie zgodzić.
Podobają Ci się zdjęcia? Udostępnij je znajomym. Dzięki!
Pingback: Piazza Armerina i okolice, czyli moje urodziny na Sycylii! | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()