Złota metoda na odpoczywanie

Luty 21, 2013

Odpoczywanie czasami bywa trudne.

Dzwoni do mnie Sąsiadka:

-Kiedy robimy Franz Ferdinand party w kuchni?*

-No nie wiem, nie mam czasu, a kiedy Ci pasuje?

-Wiesz…teraz wracam ze stajni i może byśmy się jakiegoś piwa napiły, ale jednego bo ja muszę iść o 22 spać.

Yhm, moja Sąsiadka jest tą osobą dla której pojęcie „jedno piwo” istnieje. Tak, dobrze czytacie – istnieje. Ona je pije i idzie spać. Bo wstaje o 5.45 rano żeby o 7.30 być już w pracy. Musi być w niej tak wcześnie, bo potem ma mało czasu żeby zdążyć wrócić do domu, przebrać się i jechać na trening do stajni. I tak codziennie. No…poza weekendami, kiedy robi studia podyplomowe.

A potem przychodzi i mówi:

-Jestem zmęczooona, to chyba przesilenie wiosenne.

-Nie ma jeszcze wiosny.

-Jestem taka zmęczooooona, na nic nie mam siły.

-Kiedy byłaś ostatnio na urlopie?

-W wakacje….

-O urlop pytam, a nie o kilka dni wolnych po to żeby popracować z koniem i ogarnąć dom.

-No mówię, że w wakacje. Dwa lata temu.

A gdzie czas na odpoczywanie?

Akurat dziwię się, że ja to piszę i mam pewne obawy, że kiedy moja Mama przeczyta tę notkę, to stwierdzi, że ktoś mi się włamał na blogaska i napisał notkę za mnie. Ale trudno, lecimy.

Trzeba umieć nic nie robić i przy okazji się nie nudzić.

Zawsze byłam osobą, która robiła milion różnych dziwnych rzeczy jednocześnie. Studiowałam dwa kierunki, pracowałam, jeździłam jak szalona po konferencjach w całej Polsce, w międzyczasie odwiedzałam teatry w Krakowie i koncerty we Wrocławiu, a wakacje spędzałam sprawdzając w przewodniku czy na pewno zobaczyłam już wszystkie najważniejsze kościoły w Rzymie. Do tej pory nawet relaksuję się biegając. Jednak po absolutnie szalonych kilku ostatnich latach postanowiłam dać sobie rok spokojniejszego czasu i zobaczyć co z tego wyniknie. Oczywiście moja miłość do porannego wstawania w weekendy kazała mi się zapisać na kolejną podyplomówkę, ale cóż, od dziwnej pasji do nauki nie ucieknę ;)

O co mi chodzi?

Na studiach robiłam wszystkie możliwe kursy z wszystkich możliwych zbliżonych do zawodu dziedzin. I tak pewnego roku w sierpniu zamiast imprezować w Sopocie, wylądowałam w Kątach Rybackich na tygodniowym kursie Techniki Aleksandra (jeżeli kiedyś będziecie mieli okazję to polecam).  Kąty Rybackie – świetna miejscowość. Jest tam mniej więcej pięć barów z jedzeniem. W każdym z nich wegetarianie mogą zjeść do wyru pizzę/zapiekankę/pierogi i tak cały tydzień. Poza tym w okolicy znajduje się dancing przeniesiony prosto z lat siedemdziesiątych oraz dyskoteka – karaoke dla gimnazjalistów. I to by było na tyle z rozrywek. Problemy? W niektórych miejscach nie było gofrów.

Codziennie rano wstawałam więc, szłam na dwie godziny zajęć, a potem spacerkiem przez las udawałam się na plażę. Leżałam sobie na niej czytając wszystko, co wpadło mi w ręce (i nie były to podręczniki akademickie, prędzej naukowa analiza porównawcza Cosmo i Urody). Następnie wybierałam czy dziś jem pizzę czy może pizzę. Wracałam do pokoju, przebierałam się, szłam pobiegać, potem znowu coś zjeść, następnie wieczorem spacerkiem na plażę (nocna plaża!), piłam to jedno piwo i szłam spać. Tak przez tydzień.

zamek

Poza tym budowałam najbrzydsze zamki na świecie.

zółw

I robiłam sobie tatuaże z henny.

Wróciłam wypoczęta jak nigdy!

I nauczyłam się jednej mądrzej rzeczy o własnym organizmie. Odpoczywanie w ruchu jest świetne. Zwiedzanie jak szalony japoński turysta jest cudowne, spędzanie wolnych wieczorów na siłowni jest rewelacyjne. O ile od czasu do czasu umiesz zamknąć się w domu na weekend i nic nie robić. Jeść tosty, czytać książki i nadrabiać Suits. Albo leżeć na kanapie i kartkować wszystkie najgłupsze gazety świata. Lub grać na komputerze od świtu do nocy z przerwami na telefon do pizzeri.

To nie jest marnowanie czasu. To jest odpoczywanie.

Bo każdy nawet najbardziej wyćwiczony i wytrwały organizm ma prawo w pewnym momencie do spadku energii. I taki spadek energii trzeba przesiedzieć pod kocykiem, przeleżeć na plaży i najzwyczajniej w świecie dać sobie możliwość żeby nic nie robić. A nie sprzątać dom mając po raz kolejny z tyłu głowy co powinno się zrobić w poniedziałek w pracy. Tak wiem, że to jest trudne. Pięć sekund po usłyszeniu mojej teorii Sąsiadka rozpoczęła już wygłaszanie kontrargumentów: „Ale w weekend to się nie da, musiałabym wziąć urlop na piątek i gdzieś wyjechać, a urlop już rozplanowałam, że wezmę na wiosnę, jak będzie można więcej treningów na koniach zrobić…”.

Nie, nie, nie. W weekend też można odpocząć. Jak zaczniecie w piątek wieczorem, to do poniedziałku dacie radę.

Trzeba tylko sobie ustalić, że o ile nie macie alergii na roztocza to przeżyjecie kolejny tydzień bez odkurzania. Kilogram więcej po zjedzeniu przekąsek przed telewizorem to nie koniec świata. I naprawdę nie trzeba kupować dwutygodniowych wczasów na końcu świata żeby się zregenerować pod koniec zimy. Całą energię trzeba po prostu włożyć w to, żeby nie robić niczego konstruktywnego. Tyle. Albo aż tyle ;)

|*tajemna nazwa imprezy dla zapracowanych. Kiedy nie masz czasu ani siły iść wyjść na miasto, dzwonisz do sąsiadki, kupujesz butelkę wina i tańczycie w kuchni. Nikt was nie widzi i nie musicie się malować. Perfekcyjne party. Franz Ferdinand przybliża wam złote czasy lenistwa w liceum. I to jest takie trochę żenujące, że lubimy to robić ;)|