Pierwszy dzień w Genewie – kosmicznie długi spacer, rejs i nocne wędrówki

Luty 21, 2014

Udało się, wi fi działa i mogę się podzielić z Wami swoim wczorajszym dniem.

Od samego rana było tak ciepło, że zdecydowałam się schować przewodnik do torby i ruszyć przed siebie. Pierwszy raz w życiu mieszkam w ścisłym centrum miasta. Do tej pory przyzwyczajona byłam do tego, że żeby coś zobaczyć najpierw musiałam dojechać przynajmniej pół godziny komunikacją miejską. Tym razem wyszłam z hotelu, przeszłam 500 metrów i ujrzałam Jezioro Genewskie.

Wybrałam się więc na najwolniejszy na świecie spacer po prawobrzeżnej części miasta. Wyruszyłam spod Bains de Paquis, czyli ulubionego przez genewczyków kompleksu łazienno-kąpielowego. Oczywiście w środku zimy takich dobroci jak sauna czy masaż nie doświadczymy, ale  nie przeszkadza to mieszkańcom Genewy przybywać tam na długie spacery albo krótkie drzemki. Poruszając się cały czas przed siebie minęłam Park Mon-Repos oraz La Perle du Lac – dwa piękne zielone tereny, a dotarłam aż do Jardin Botanique. W tym miejscu musiałam zawrócić, ponieważ już wcześniej wykupiłam sobie rejs statkiem po jeziorze i nie chciałam się spóźnić. Oczywiście nic straconego, bo udałam się w to miejsce następnego dnia i na pewno napiszę o tym w kolejnym poście. Tymczasem chcę Wam pokazać przepiękne widoki jakie mijałam.

_MG_7403-1

_MG_7368-1

1

_MG_7392-1

_MG_7338-1

_MG_7376-1

_MG_7359-1

_MG_7355-1

Jedyny problem, który miałam podczas tego spaceru to…fakt, że idę na nie biegnę. Nawet sobie nie wyobrażacie ile mieszkańców Genewy biega (chodzi oczywiście oo uprawianie sportu, a nie gonienie autobusu)! W pewnym momencie poczułam się  nieswojo, bo jakoś mi  nie pasowało, że oni biegają w krótkich spodenkach, a ja w spaceruję w czapce (chyba jako ostatnia osoba w Genewie miałam na głowie czapkę). Na szczęście moje zimowe ubranie przydało się chwilę później, bo podczas godzinnego rejsu po jeziorze Genewskim.

_MG_7406-1

Stateczek prawie jak na Helu. Oczywiście jako znana panikara na początku się przestraszyłam, że jezioro takie wielkie, a to coś takie małe i na pewno zaraz się gibniemy i potopimy. Na szczęście było ultra spokojnie, prawie w ogóle nie wiał wiatr i bez problemu dało się cały rejs przesiedzieć na zewnątrz, chociaż bywały chłodniejsze chwile (czapka <3)

Statki odpływają z okolic Pont Du Mont Blanc sześć razy dziennie, a taka zabawa kosztuje 11 franków szwajcarskich. Rejs jest zdecydowanie wart tych pieniędzy. Widoki są oszałamiająco piękne, a na statku słychać angielskiego przewodnika, który za każdym razem tłumaczy co właśnie mijamy.

_MG_7408-1

_MG_7413-1

_MG_7466-1

_MG_7434-1

_MG_7427-1

_MG_7455-1

Po rejsie udałam się na szybki obiad. Niestety nie zjadłam niczego ciekawego i obawiam się, że tak już będzie do końca wyjazdu. Z bliżej mi nieznanych powodów w większości miejsc kuchnie są nieczynne pomiędzy godziną 14.00 a 19.00. Nie wiem co mieszkańcy Genewy wtedy robią, ale zgaduję że siedzą u fryzjera, bo w żadnym innym mieście w Europie nie widziałam tylu zakładów fryzjerskich. W każdym razie restauracje są puste. Bliżej godziny 17.00 można w nich zauważyć osoby pijące wino albo kawę, ale nadal nikt nic nie je. Ja wychodzę z hotelu około godziny 10.00 i za nic w świecie nie mogę się zmusić do zjedzenia obiadu o 13.00. Poza tym nie będę na wakacjach jadła 5 razy dziennie, bo szkoda mi czasu. Na obiad pochłaniam więc coś na szybko z jakiejś kawiarni (na przykład wegetariańską tartę) i staram się zająć zwiedzaniem żeby wytrzymać do kolacji.

W następnej kolejności udałam się więc na drugą stronę jeziora. Moim pierwszym celem był Kwietny Zegar. Muszę jednak przyznać, że nie zrobił na mnie za specjalnego wrażenia. Ładny jest, to tyle.

_MG_7465-1

Następnie nadal korzystając z przepięknej pogody udałam się na kolejny długi spacer – tym razem po Vieille Ville, czyli Starym Mieście.

_MG_7474-1

_MG_7494-1

4

Zahaczyłam o Maison Tavel, czyli Muzeum Historyczne Genewy. Niestety również nie powaliło mnie na kolana. Jedyną rzeczą na którą moim zdaniem warto zwrócić tam uwagę jest olbrzymia makieta XIX wiecznej Genewy. I nastrojowe okiennice.

_MG_7504-1

_MG_7501-1

Spacerowałam trochę dookoła muzeum, zobaczyłam między innymi najdłuższą na świecie ławkę (tak naprawdę dużo połączonych ławek).

5

Okay, koniec tego marudzenia. Jak się podniosło głowę znad tej ławki to widoki były zapierające dech w piersiach.

_MG_7515-1

_MG_7513-1

Tak mi te widoki się spodobały, że pokręciłam się trochę w okolicy Park De Bastions i nagle nie wiedzieć jakim cudem…zgubiłam się. Byłam święcie przekonana, że nie oddalam się w żadną stronę bardziej niż o 100 metrów, a szukałam jakiegoś znanego punktu orientacyjnego około 20 minut, nie mówiąc już o tym, że przez chwilę miałam dość poważny problem pod tytułem: „Gdzie jest jezioro?”.

W końcu jakimś cudem znalazłam się w okolicy Terrasse des Lavendieres i nie żałuję, bo to co zobaczyłam było przepiękne. Jednak chyba nigdy w życiu nie odkryję jakim cudem to się stało, ponieważ byłam na miliard procent przekonana, że poszłam w drugą stronę. W związku z tym postanowiłam do końca wieczoru trzymać się linii brzegu jeziora i jednak trafić do hotelu bez problemu.

Chociaż mając takie widoki przed sobą nie chce się wracać…

_MG_7579-1

_MG_7573-1

Do pokoju dotarłam nieprzytomna, ale szczęśliwa. Dziś rano obudziłam się czując każdy jeden mięsień w nogach oraz odkrywając odciski na palcach. Nie przeszkodziło mi to na szczęście w dalszym ciągu zwiedzania, ale o tym już w następnym wpisie.

Przypominam, że cały czas możecie obserwować moją podróż na Instagramie:

http://instagram.com/blackdressesblog