O podróżowaniu samemu, czyli nie taki diabeł straszny

Marzec 6, 2014

Ogarniasz swoje życie jeżeli potrafisz wyjechać na samotne wakacje.

Tą tezą posługuję się od lat i ona wraca do mnie jak bumerang.

Tydzień sam na sam ze sobą. W obcym mieście, z pustym krzesłem przy podwójnym stoliku. Z podwójnym pokojem do pojedynczego wykorzystania. Z setką zdjęć krajobrazów, bo ciebie na tle zagranicznych krzaków nie ma kto fotografować.

Ogarniasz swoje życie jeśli jesteś w stanie samemu w obcym mieście pójść na obiad i nie spędzić go wpatrzonym w ekran telefonu. Nie wstydzić się tego, że wyjechało się bez kogoś. Delektować się posiłkiem.

Kilka lat temu kiedy powiedziałam jakiejś kosmetyczce, u której akurat byłam przed wyjazdem, że wybieram się sama do Włoch, to usłyszałam przerażenie w jej głosie:

-Co się stało???!!?#%!

A coś musiało? Czy naprawdę trzeba współczuć ludziom, którzy sami chodzą do kina, teatru i jeżdżą na wakacje? Czy do tych czynności potrzeba czterech rąk albo nóg?

Byłam sama w Rzymie, Mediolanie, Oslo, Paryżu, Genewie, Kątach Rybackich…

Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam nic przeciwko wspólnym wyjazdom, ale…

SAM. Bez Facebooka, przy pustym stoliku, w pokoju w którym nikogo nie ma.

Przerażające. I przerażająco trudne. Jednocześnie smutne i wspaniałe. To nie jest tak, że na tych wyjazdach bardzo się za kimś tęskni, albo szaleje do woli i zapomina o całym świecie. To wszystko jest gdzieś pośrodku i właśnie dla tego pośrodku takie wyjazdy mają sens.

Wtedy nie da się uciec od żadnej myśli ani niczego zagłuszyć. Jedni mają coacha, drudzy jeżdżą sami na wakacje.

Ale zacznijmy od początku.

Skąd w ogóle taki pomysł?

Wiecie, kiedy jest się gimnazjalistką zakochaną w poezji śpiewanej i teatrze, to delikatnie mówiąc ma się problem. Nie chcę z siebie robić teraz jakiegoś społecznego odludka, w okresie gimbazjalnym też robiłam ze znajomymi te wszystkie niedozwolone dla czternastek rzeczy. Jednak od III klasy coraz bardziej kręciło mnie chodzenie do teatru. Sama (nie ciągnąc ze sobą koleżanki z klasy) zapisałam się do kółka teatralnego i sama zaczęłam do tego teatru chodzić, bo po prostu nie wpadłam na to, że można inaczej. Nie miałam aż tak rozwiniętej analizy społecznej żeby się zastanawiać czy coś jest z tym nie tak. Oczywiście kontynuowałam to w liceum oraz powoli zaczynałam wyjeżdżąć sama do innych miast, bo kto normalny jedzie na drugi koniec Polski posłuchać jak aktor śpiewa wiersze do mikrofonu (np. na Festiwal Piosenki Studenckiej). Za to w kinie sama byłam pierwszy raz dopiero na I roku studiów i faktycznie zapamiętałam ten moment, ale myślę, że głownie dlatego, iż kino nie jest nigdy pierwszym wyborem w moim życiu.

Oczywiście nie było tak, że wiecznie siedziałam w teatrze/ na koncercie koncercie/na festiwalu sama. Często chodziłam z klasą, ze znajomymi albo przypadkiem spotykałam tam kogoś z kim się nie umawiałam, a po prostu on miał ten sam pomysł co ja. Nigdy natomiast nie zrezygnowałam z żadnego wyjścia tylko dlatego, że koleżance w ostatniej chwili się odwidziało, a ja bałam się, że będę dziwnie wyglądać sama.

Jeżeli chciałam coś zobaczyć, to po prostu szłam to zobaczyć.

Jeżeli chciałam się przejechać na Przegląd Piosenki Aktorskiej do Wrocławia, to po prostu jechałam.

Jeżeli chciałam zobaczyć Rzym, to zwyczajnie kupowałam bilet i leciałam.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mi po prostu nigdy w życiu nie przyszło do głowy, że w podróżowaniu samemu może być coś dziwnego.

Nie zwiedzam oczywiście tylko i wyłącznie sama. Byłam z kimś dwa razy w Londynie, w Budapeszcie, Berlinie, Wrocławiu…(acha, śmieszne było tylko z Kątami Rybackimi, okay).

 

 

Czy to jest bezpieczne?

Równie niebezpieczne jest jeżdżenie nocnym autobusem w Warszawie. Umówmy się – nie podróżuję po niebezpiecznych krajach i raczej staram się nie wracać do hotelu w środku nocy. Naprawdę ludzie podróżują duuuuuużo dalej niż ja. I robią to sami. Kobiety również. Jeżeli mielibyśmy robić tylko rzeczy bezpieczne, to w ogóle nie powinniśmy wychodzić z domu, chociaż i w domu może nam się coś złego przytrafić (ja na przykład kiedyś spadłam ze schodów i twarzą wylądowałam w…choince).

Oczywiście trzeba zadbać o podstawowe rzeczy. Ja przede wszystkim może trochę na wyrost, ale dbam o to, żeby za bardzo nie rzucać się w oczy. Czysta oszczędność czasu, żadnych loków rozwianych przez wiatr, czerwonych szminek itp. Staram się wyglądać jak człowiek, ale na tym kończę. Wiadomo, że trudno nie zwracać na siebie uwagi, kiedy jest się w lipcu we Włoszech i naprawdę ma się ochotę iść zwiedzać miasto tylko w kostiumie kąpielowym, ale na szczęście wtedy jest tam dużo takich osób, więc konkurencja rośnie.

Okay, żarty żartami. Patenty mam dwa – nigdy nie przyznaję się, że jestem sama. Zawsze ściemniam, że jetem z grupą znajomych/bratem/chłopakiem, którzy akurat poszli na zakupy, a ja wolę pozwiedzać. Albo odwrotnie.

W nocy nigdy nie sprawdzam niczego na mapie. Wolę przepłacić za internet zagranicą. Tygodniowy koszt używania GPS w roamingu zamyka się w 200 zł, więc dramatu nie ma (okay, wchodzi też w to chwila na Fejsie i wrzucenie kilku fotek na Instagram). Dobrą opcją jest też kupienie sobie karty z numerem telefonu kraju w którym się znajdujemy. Czasem można wtedy mieć neta za grosze przez cały wyjazd.

Pytacie po co taka ściema. Heh.

 

Czy Tobie się tam nie nudzi?

Jeżeli nie wyglądasz jak Yeti i jesteś kobietą w obcym mieście w aparatem na szyi, to czy tego chcesz czy nie, mężczyźni będą do Ciebie zagadywać. Różni. Starzy, młodzi, natrętni, inteligentni – do wyboru do koloru. Będą też pomagać Ci zwykli ludzie na ulicy, kiedy zakręcisz się z mapą. Na początku mi się to podobało. W Rzymie byłam zafascynowana tym ile osób poznałam (swoją drogą większość rodzeństw, obojga płci). Podczas ostatniej podróży do Genewy miałam już szczerze dosyć. Jak tylko ktoś się próbował do mnie zbliżyć to udawałam nieeeeeeeeeeeeesamowicie zajętą robieniem zdjęcia. Boję się trochę tych ludzi spławiać, bo mam jakieś takie dziwne myśli, że może jest im akurat na rękę, że ja (udaję, że) nie znam angielskiego, francuskiego ani w ogóle żadnego języka świata, bo łatwiej mnie wtedy okraść itp. Zawsze coś tam odpowiadam, po czym mówię, że sorry, ale idę szukać brata i po prostu odchodzę.

Nie nudzi mi się. Nigdy jeszcze nie było tak żebym zdążyła zwiedzić wszystko to co chciałam. Zawsze jest za mało czasu, ciągle trzeba się przemieszczać, układać trasę, szukać, robić zdjęcia. Posiłki jem oczywiście szybciej niż kiedy podróżuję z kimś i biegnę do muzeum. Nie ma chwili czasu na nudę.

 

Czy nikt Cię nie lubi skoro jedziesz sama na wakacje?

Może kogoś urażę, ale moim zdaniem to jest myślenie na poziomie gimbazy. Jeżeli tak myślisz o wakacjach w pojedynkę to znaczy, że chyba nie lubisz…sam siebie.

 

Czy nie potrzebujesz się dzielić pięknymi chwilami z kimś innym?

Oczywiście, że potrzebuję. Często rozmawiam ze sobą na głos podczas wakacji. Na przykład do tego statku wykrzyczałam prawie: „no i czemu mi wpływasz w najładniejszy krajobraz na świecie, wypływaj mi z kadru, ale już”. A okazało się, że on wpłynął bardzo dobrze.

_MG_7995-1

A całkiem serio to nie widzę problemu. Nie cierpię z powodu tego, że nie mogę komuś na żywo powiedzieć: „Patrz jakie ładne jezioro”. Robię fotkę, opowiem po powrocie. Wspólne dzielenie zachwytów podróżami to dla mnie tylko 10% wakacji. Nawet kiedy wyjeżdżam z kimś to zdarza nam się rozdzielać, bo nie ma na świecie dwóch identycznych osób. Lubimy robić różne rzeczy. Każdy z nas interesuje się czymś innym, trudno żebym nawet z kimś bardo bliskim miała identyczne plany na wakacje.

Ja lubię dużo zwiedzać, chodzić na piechotę, czekać w jednym miejscu w nieskończoność na dobre ujęcie (szukajcie zdjęcia z dwoma nurkującymi łabędziami, będzie w ostatniej notce o Genewie) i chociaż umiem pójść na kompromis, to heh, wolałabym nie.

 

Czy są jakieś minusy?

Jeden bardzo duży – ceny hoteli. Hostele, akademiki itp. w moim przypadku odpadają kiedy wyjeżdżam sama. Ceny pokoi jednoosobowych są niestety w hotelach bardzo zbliżone do ceny pokoi dwuosobowych, ale ja na wszystko mam patent.

Na kilka tygodni przed wyjazdem szukam w internecie (najczęściej na booking.com, ale trzeba sprawdzać różne wyszukiwarki oraz bezpośrednio ceny na stronach hoteli, bo czasem znacznie się różnią) rozsądnego hotelu w sensownej cenie i dobrej lokalizacji. Robię rezerwację z możliwością bezpłatnego anulowania. Na mniej więcej 5 dni przed wyjazdem sprawdzam strony z hotelami jeszcze raz. Dwa lub trzy razy dziennie. Zwykle rezerwację można bezpłatnie odwołać do 48 godzin przed przyjazdem. W przynajmniej połowie przypadków udało mi się na 50-60 godzin przed przyjazdem znaleźć lepszy, tańszy i sensowniej położony hotel. Po prostu często rezerwacje się zwalniają i hotelom zależy żeby sprzedać pokoje za jakąkolwiek cenę (obniżki o 75% w Genewie były normą).

 

Jak się za to wszystko zabrać?

Normalnie. Kupić tani bilet i polecieć. Na początek najlepiej na kilka dni z bagażem podręcznym, bo to jednak wygodniejsze.

Ja się zawsze najbardziej boję pierwszych godzin, czyli podróży lotnisko – hotel. Za każdym razem wydaje mi się, że na pewno się zgubię, albo urwie mi się ręka od podnoszenia walizki na schodach w metrze. Po ogarnięciu tego tematu, rozeznanie się w mieście jest zawsze banalne.

Nie ma niczego dramatycznego w spędzeniu tygodnia sam na sam ze sobą. Naprawdę nie musicie się nikomu z tego tłumaczyć. Dociekliwych natrętów zbywam zawsze chłodnym: „lecę sama, bo chcę” i kończę temat. W podróżowaniu samemu nie ma ani niczego nadzwyczajnego ani dramatycznego. Wolisz podróżować z kimś? Okay. Umiesz tylko sam? Też świetnie. Czasem jedziesz z kimś, a czasem sam? Super. Demonizowanie tego tematu jest tak bezsensowne jak liczenie kalorii w kawałki pizzy. Po co to robić?

Szkoda by było nie zobaczyć wielu miejsc tylko dlatego, że koleżanka/kolega ma urlop w innym terminie albo nie lubi upałów w lipcu. Życie jest na to naprawdę za krótkie.