Denerwują to mało powiedziane. Niektóre dźwięki najprawdopodobniej doprowadzają Cię do szału.
Zaczęło się od tego, że będąc dzieckiem, siedziałam w pokoju, podczas kiedy moja mama przeglądała gazetę w poszukiwaniu jakiejś konkretnej informacji, którą już wcześniej w niej widziała. Dlatego kartkowała tę gazetę szybko. NIESAMOWICIE SZYBKO. Strony szeleściły, a ja myślałam, że oszaleję. Dosłownie w ciągu 3 sekund od usłyszenia tego dźwięku robiłam się wściekła i zbliżałam się, nazwijmy to wprost, do agresji.
Jakiś czas później odkryłam, że nienawidzę słuchać dźwięków, które wydają moi domownicy podczas jedzenia posiłków. Krojenie ogórka, stukanie widelcem o talerz, a już tym bardziej mlaskanie, gryzienie, siorbanie, żucie i przełykanie potrafiły mnie wyprowadzić z równowagi. Wiem, że to brzmi abstrakcyjnie i masakrycznie głupio, ale nie żartuję. Jedno mlaśnięcie potrafiło mnie tak niesamowicie wkurzyć, że nie byłam w stanie przez kilka następnych minut skupić się na niczym innym.
Postanowiłam napisać tę notkę z dwóch powodów. Po pierwsze zawsze myślałam, że jestem jakimś nienormalnym przypadkiem i na pewno nikogo innego na świecie dźwięki tak nie denerwują. Po drugie odkryłam, że moja „nienormalność” wcale nie jest nienormalnością, a do tego ma swoją medyczną nazwę.
O nadwrażliwości słuchowej wiedziałam już od dawna, ale nie pasował mi ten termin do dźwięków, które mnie denerwują. Ja mówiłam, że raczej nie mogę znieść odgłosów, które wydają inni ludzie. Bo przy nadwrażliwości słuchowej powinien mnie złościć na przykład hałas ulicy, tykający zegar, kapiąca woda, a nic takiego się nie działo. Mnie totalnie denerwują delikatne dźwięki wydawane przez inne osoby.
Konkrety?
Za każdym razem, kiedy ktoś je przy mnie marchewkę, chipsy, orzeszki (najgorzej!) albo coś innego, co chrupie, zaczynam się denerwować i nie jestem w stanie wytrzymać towarzyszącego temu dźwięku.
Mlaskanie, siorbanie, głośne przeżuwanie, sapnięcie po wypiciu gazowanego napoju wywołują u mnie tę samą reakcję. Zaczynam być wściekła.
Szuranie po podłodze to NAJGORSZY sposób chodzenia. Nogi są przecież po to, żeby je podnosić, a nie szurać nimi nisko nad dywanem.
Mycie zębów tradycyjną szczoteczką to dźwięk, który potrafi obudzić mnie ze snu. Co ciekawe, elektryczna szczoteczka mnie nie denerwuje.
Żeby było zabawniej, na luzie mogę pójść do restauracji, bo tam jest tyle dźwięków, że nie słyszę wybiórczo mlaśnięć. Nie mam również nic przeciwko jedzeniu popcornu w kinie przez innych ludzi.
Skomplikować sytuację jeszcze bardziej? Poza dźwiękami potrafi mnie zdenerwować to, że ktoś nakręca sobie włosy na palec (o ile jest to ruch powtarzalny, a nie jednorazowy, bo takiego nie zauważę).
O co w tym wszystkim chodzi?
O mizofonię, czyli z języka greckiego nienawiść do dźwięków (głównie cichych – mizofonikom przeszkadza szuranie kapciami, ale dźwięk klaksonu już nie). Wybiórczą (jedne dźwięki nas denerwują, a inne nie) i niestety głównie dotyczącą dźwięków wydawanych przez ludzi, a w szczególności przez osoby z naszego najbliższego otoczenia. Czasem dotyczy to również bodźców wizualnych, ale to zdarza się rzadziej.
Reakcja, jaką osoba mająca mizofonię odczuwa po usłyszeniu konkretnego dźwięku, to połączenie agresji, paniki, strachu, wściekłości i na koniec bezsilności. Prawie tak jakbyście siedzieli na bombie, która miałaby zaraz wybuchnąć.
Na forach internetowych mnóstwo ludzi opisuje to w bardzo podobny sposób:
„Dzisiaj bliska przyjaciółka podesłała mi linka do stronki o mizofonii, znając problemy, z którymi zmagam się od ponad 20 lat. Rozpłakałam się, że ktoś dał temu nazwę, że ktoś to widzi, że ktoś inny się z tym męczy, chociaż wcale nikomu tego nie życzę. To jak czytać w kółko to, co się ze mną dzieje, z ust innych… do kina nie chodzę, bo popcorn zabija mnie od środka, obiadów ze znajomymi również unikam, gdy jadę autobusem, mam słuchawki na uszach, by nie słyszeć żucia gumy współpasażerów. Gdy od sąsiada słychać miarowe, chociaż niekoniecznie głośne uderzenia muzyki, zakładam stopery albo wychodzę z domu, a gdy ktoś przy mnie wgryza się w jabłko, to po prostu wychodzę, mówiąc, że jestem wyjątkowo wrażliwa na niektóre dźwięki. I tak zbudowałam mój świat na unikaniu i przechytrzaniu dźwięków.”(źródło)
I co dalej z tym zrobić?
Temat jest trudny, bo przez wszystkie osoby, które na mizofonię nie cierpią, zbywany jest zazwyczaj tekstami: „oszalałaś”, „przejdzie ci”, „zajmij się czymś konkretnym”, „czepiasz się”, „ale z ciebie wielka dama, ty pewnie nie mlaszczesz” itp.
Na dodatek jest to zaburzenie prawie całkowicie w Polsce nieznane i zupełnie niediagnozowalne. Większość osób dowiaduje się o tym, że jednak nie jest nienormalna, przypadkiem. Bo koleżanka się zwierzyła, że też ma problem z dźwiękami, albo ktoś coś wyczytał w Internecie. I całkiem poważnie – nie mówię tu o śmiesznych diagnozach wujka Google. Sceptycznie podchodzę do 99% rzeczy, jakie czytam o zdrowiu w Internecie. Mizofonii jestem pewna w 100%.
Mam ją od dzieciństwa. Na szczęście w bardzo łagodnej formie (szybko nauczyłam się opanowywać agresję związaną z dźwiękami i zupełnie jej po mnie nie widać), więc nie mam w zasadzie w związku z tym żadnych problemów z funkcjonowaniem społecznym, ale i zdążyłam sobie wypracować cały szereg strategii unikania denerwujących mnie dźwięków. Nie ruszam się na żaden wyjazd bez stoperów do uszu, wszyscy moi znajomi wiedzą, że nie wolno jeść przy mnie jabłek, kiedy ktoś je orzeszki, to muszę albo jeść je z tą osobą, albo wyjść. Nie spożywam posiłków w zupełnej ciszy (błogosławiony niech będzie hałas ulicy za oknem i radio). Czasem też po prostu kogoś proszę, żeby przestał coś robić, lub jeśli mogę, zmieniam pomieszczenie albo zakładam słuchawki na uszy.
Zwracam uwagę na ten problem również dlatego, że mizofonia pojawia się w dzieciństwie, a dzieci niekoniecznie mogą mieć już wypracowane strategie unikania dźwięków. Jeśli obserwujecie nagłe i, wydawać by się mogło, przypadkowe reakcje agresywne u swoich pociech, to możecie spróbować (na przykład w formie zapisywania poprzedzających te zachowania czynności swoich i dziecka) sprawdzić, czy któreś z nich się nie powtarzają (np. dziwne zachowania podczas posiłków). Oczywiście to tylko trop i należy zawsze skonsultować się ze specjalistą.
Dokładna lista bodźców wywołujących negatywne reakcje dostępna jest na tej stronie: http://www.mizofonia.info.
Leczenie?
Niestety wygląda na to, że obecnie nie ma żadnego pewnego sposobu, aby się z mizofonii wyleczyć. Próbuje się ją przezwyciężyć terapią behawioralną, ale nie udało mi się znaleźć żadnego konkretnego opisanego przypadku, który wskazywałby na jej skuteczność. Jedyna opcja to unikanie dźwięków, tłumienie ich innymi i tłumaczenie bliskim osobom, na czym polega problem.
Mam nadzieję, że jeśli trafi tu przypadkiem ktoś, kto ma podobną alergię na dźwięki, to przynajmniej poczuje się lepiej z wiedzą, że nie jest wariatem i przede wszystkim – że nie jest odosobniony.
Życzę Wam miłego wieczoru, a sama idę zjeść coś, co nie chrupie.
Uważasz, że ten post może się komuś przydać? Udostępnij go!
Pingback: Irlandia – pierwsze spojrzenie na wyspę | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()
Pingback: Moje najpiękniejsze greckie wakacje | BLACK DRESSES – blog lifestylowy()