Glossybox

Luty 29, 2012

Relacja z imprezy inauguracyjnej oraz zawartość pudełka.

Przyznam szczerze, że kiedy odezwał się do mnie GLOSSYBOX, to pomyślałam, że oszaleli. Albo nie czytali mojego bloga. Ewentualnie mają bardzo dobry produkt. Zanim wyjawię tajemnicę, która z tych opcji okazała się prawdą – omówię najbardziej interesującą wszystkich część – zawartość pudełeczka.

W pierwszej edycji GLOSSYBOX znalazłam próbki następujących produktów:

Lierac,balsam do cery odwodnionej Hydra-Chrono+, 15 ml

Krem o bardzo przyjemniej konsystencji, coś w stylu musu. Świetnie się go nakłada na twarz, daje efekt podobny do bazy silikonowej pod makijaż i jednocześnie nawilża.

Marc Jacobs, Daisy Eau So Fresh, 4ml

Tutaj to przepadłam, bo zanim dostałam to pudełko, zastanawiałam się nad kupnem tych perfum i teraz jestem w 100% do nich przekonana. Przepiękny zapach. Słodki, ale nie do przesady. Świeży i idealny na lato.

Masaki Matsushima, balsam do ciała Masaki Cherry, 50 ml

Kiedy szukałam jakiś minusów w tym pudełku (a szukałam na siłę, bo prawda jest taka, że z pierwszego pudełka pasowały mi idealnie wszystkie produkty), to jedyne co wymyśliłam, to fakt, że ten balsam jest bardziej balsamem perfumowanym niż nawilżającym. Nie przesusza skóry oczywiście, ale jest to balsam na wieczór, a nie na codziennie nawilżanie po prysznicu.   Natomiast zapach ma przepiękny i oczywiście musiałam się wybrać powąchać w Sephorze inne produkty Cherry Masaki. Są trochę bardziej pudrowe niż Marc Jacobs i komponują się raczej z moimi jesiennymi wyjściami do teatru niż z początkiem wiosny.

Nuxe, olejek Huile Prodigieuse, 10 ml

Ten olejek zachwalałam już milion razy (głównie w wersji ze złotymi drobinkami, więc nie chcę się powtarzać). Nie jestem w stanie latem bez niego żyć. I nie bójcie się ceny, jest bardzo, bardzo wydajny.

Rene Furterer, szampon Okara Protector Color, 50 ml

Świetny szampon, bardzo odświeżający włosy. O wiele lepszy od tych fioletowych szamponów, które ostatnio recenzowałam. Pewnie się zdecyduję na pielęgnację tej firmy po dekoloryzacji, która już niedługo. Włosy po nim są miękkie, lekkie, odbite od skóry głowy, nawilżone i puszyste ( w sensie pozytywnym, a nie że się puszą jak po deszczu ;)

Moja pierwsza reakcja po poznaniu produktów była taka: „Co takie małe te próbki?”, czyli odpowiadała reakcji typowego Polaka zamawiającego pizze na grubym cieście(fuj!). Potem jednak przypatrzyłam się firmom, które dostarczyły produkty do GLOSSYBOXA i stwierdziłam, że to bardzo dobre firmy. Następnie włączył mi się matematyk – pudełko kosztuje 49 zł, policzyłam więc mniej więcej wartość znajdujących się w nim próbek – wyszło mi ok. 140 zł. Napisałabym, że zrobiłam dobry biznes, ale dostałam pudełko za darmo – więc zrobiłam jeszcze lepszy biznes, a lubię kiedy mi wydatki wychodzą na plus. Następnie przestałam myśleć już w ogóle, bo użyłam perfum Daisy, nad zakupem których zastanawiałam się dosłownie dwa dni temu. I zrozumiałam sens pudełka i tej ceny – za 49 zł mogę sprawdzić czy jest sens oszczędzać na coś więcej pieniędzy. Akurat z Daisy w moim przypadku trafili idealnie – bałam się, że kupie sobie te perfumy, a po dwóch dniach zacznę marudzić, że są za słodkie. To w końcu wydatek na wiele miesięcy. Teraz mogę je sobie testować dwa tygodnie zanim podejmę właściwą decyzję. Reszta produktów pasuje mi w 100% – Nuxe kocham od dawna i kolejna wersja podróżna tego olejku na pewno się przyda. Balsam, krem i szampon będę dopiero testować. Dziewczyny marudzą, że w pudełku brakuje kolorówki – ja jestem zachwycona, że jej tam nie ma. Balsam zawsze się przyda, a gdyby mi ktoś włożył do pudełka niebieski cień, to nie miałabym z nim co zrobić.

 

I były takie bardzo dobre zapiekane pleśniowe serki w cieście przypominającym idealnie cienką pizzę.  Czyli jednak czytali mojego bloga, skoro wiedzieli jak zadbać o moją dobra opinię.

Poza tym zatrudnili Agatę.

Agata przekupiła mnie kilka razy. To ona była odpowiedzialna za kontakt z blogerkami i wywiązała się ze swojego zadania znakomicie. Dlaczego o tym piszę? Ciągle marudzę na Facebooku, że jakaś kolejna nieogarnięta firma wysłała do mnie e-mail do treści „Czy możesz podać nam adres Facebooka bloga, bo nie możemy znaleźć?”. Dziś ponadto przeczytałam u Andrzeja z jestKultura.pl, że nawet w Sony Polska nie ogarniają komunikacji. Dla równowagi muszę napisać o czymś, co powinno być normą. Ludzie z Sony powinni szkolić się u Agaty – świetny kontakt z firmą poprzez e-mail i rewelacyjne zajęcie się blogerkami na imprezie to jej zasługa. Życzę sobie więcej takich osób w swoim życiu.

Ponadto świetnie się bawiłam, bo poznałam http://siouxieandthecity.blogspot.com/ i przegadałyśmy większość wieczoru (w trakcie kiedy oczywiście nie jałyśmy tych zapiekanych serków).Zostawiam Was z resztą zdjęć z imprezy, które nie są najlepszej jakości, bo w klubie jak to w klubie było ciemno, a ja robiłam je telefonem komórkowym. Mam nadzieję, że dostanę szybko jakieś lepszej jakości.

Wszystkim, którym nie chciało się czytać tego długiego wpisu, zacytuję słowa mojej Mamy,która po obejrzeniu zawartości pudełka rzekła : „No, to lepsze”.