Jak zmienić postanowienia noworoczne w coś sensownego?

Styczeń 22, 2014

Od stycznia zacznę chodzić na siłownię trzy razy w tygodniu, przestanę jeść tyle pizzy, pójdę do opery.

Bla, bla, bla, bla.

Ostatnią listę takich dziwactw zapisałam na kartce w gimnazjum. Jak się zapewne domyślacie – niczego nie udało mi się zrealizować. Nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu nie wiedziałam wtedy, że rzeczy nie dzieją się same, tylko trzeba nad nimi popracować. A czasem delikatnie się zmusić. Poza tym powiedzmy sobie szczerze – pewnie połowa z Was wpisała na liście postanowień noworocznych punkt: „zacznę chodzić na basen”. Na basen? W styczniu? Gorszego pomysłu nie znam.

 

Od wielu lat nie wymyślam już takich list, które organizowałyby mi życie na cały rok. Zamiast tego w dowolnie wybranym momencie roku staram się zmienić lub wprowadzić u siebie jakiś nawyk.

Nawyk to słowo klucz. To właśnie nasze przyzwyczajenia i robienie pewnych rzeczy mechanicznie odpowiada z to czy stoimy w miejscu czy ruszamy (nawet powoli) do przodu.

 

Kojarzycie, że Coca-cola reklamuje się jako doskonałe uzupełnienie każdego posiłku zjedzonego z rodziną? Kampania Razem smakuje lepiej skierowana była do matek, które przygotowują domowe obiady. Mięsko, marchewka z groszkiem, ziemniaczki i szklaneczka Coli. Mniam.

Pamiętacie jedną z pierwszym reklam wafelka Knoppers, który był pokazywany jako naturalny wybór na drugie śniadanie o godzinie 9.30, które ma dodać nam energii?

A właściwie to dlaczego gumę Orbit należy żuć po każdym posiłku?

Na te i inne pytania najlepszą odpowiedź  znają wszystkie najlepsze agencje reklamowe na świecie. Zamyka się w jednym słowie. Nawyki.

Jeśli wypijesz Coca-Colę do obiadu kilkanaście razy to istnieje całkiem realna szansa, że zamieni się to u Ciebie w nawyk i schabowego będziesz zawsze zapijał zamiast wodą lub sokiem właśnie Colą. Tak samo stanie się jeśli zamiast drugiego śniadania będziesz objadał się wafelkami, a potem uparcie neutralizował PH w ustach za pomocą jakiejś gumy. Kanapki nie będą smakować już tak jak kiedyś, a twoje PH wręcz będzie błagać cię o gumę  Orbit.

Te mechanizmy reklamy i funkcjonowania współczesnego świata są rewelacyjnie opisane w książce Siła nawyku autorstwa Charlsa Duhigga, której lekturę serdecznie Wam polecam. To właśnie ona zainspirowała mnie do dzisiejszego wpisu i analizy zmian wprowadzanych w swoim życiu. Jak się okazało, pomimo, że robię to na czuja, to robię to całkiem nieźle.

O co w tym wszystkim chodzi?

Otóż – żeby wprowadzić jakiś nowy nawyk w swoim życiu trzeba osadzić go w dobrze nam znanych realiach. Na przykład – żeby zrobić z nielubianej piosenki hit należy puszczać ją w stacjach radiowych pomiędzy dwoma znanymi i uwielbianymi utworami. Żeby zaakceptować nowe jedzenie trzeba je podać z czymś co do tej pory lubiliśmy jeść. Pisałam Wam już o tym, że kiedyś zrobiłam tak z komosą ryżową. I zadziałało. Komosę traktuję teraz jak normalną kaszę.

Pomyślałam sobie więc, że warto byłoby ta manipulację reklamą wykorzystać w pozytywny sposób i zamiast całej długiej listy postanowień noworocznych popracować na razie nad jednym nawykiem. Jakim? To już zależy od Was. Mi na przykład w poprzednim roku udało się wypracować nawyk ćwiczenia 2 razy w tygodniu, wsypywania pestek (dyni, słonecznika) do każdego możliwego posiłku, jedzenia kaszy jaglanej kilka razy w tygodniu oraz  picia na czczo ciepłej wody z miodem i cytryną. Myślę, że to dość duże cztery nawyki za które mój organizm jest mi wdzięczny. Wy możecie przestać pić napoje gazowane i wymienić je na wodę, zacząć jeść więcej jabłek albo orzechów. Powtarzać codziennie kilka słówek w obcym języku lub nauczyć się wyłączać Facebooka po określonym czasie, a zaoszczędzony czas spędzić w książką w ręku.

Jak to zrobić?

Według autora Siły nawyku najważniejszy jest podział na cztery kroki

1. Należy zidentyfikować zwyczaj, który chcemy zmienić i zadać sobie pytanie dlaczego tak robimy.

2. Trzeba poeksperymentować  z nagrodami (czyli z tym dlaczego, z jakiego powodu, dla jakiego uczucia, robimy to co robimy).

3. Należy wyizolować wskazówkę, czyli to co każe nam rozpocząć haniebny nawyk.

4.  I na koniec posiadać plan.

 

Brzmi skomplikowanie? Spokojnie, wytłumaczę to na sobie.

Ad 1. Moim paskudnym zwyczajem jest (niedługo napisze było) marnowanie czasu w komunikacji miejskiej na sprawdzanie Facebooka w telefonie. Robię to z prostego powodu – chcę żeby podróż szybciej mi minęła, a ponieważ zwykle bez przesiadki nie jadę dłużej niż kilkanaście minut uznaję, że totalnie bez sensu jest wyciąganie książki i zagłębianie się w niej od nowa kilka razy dziennie. Podobno ludzie dzielą się na takich, którzy otwierają książki i w ciągu minuty są maksymalnie skupieni na tym co czytają oraz na tych, którzy wciągają się w lekturę dopiero po kilkunastu minutach. Ja niestety należę do tych drugich. Książki odcinają mnie od świata dopiero po 10-15 minutach. Mam więc większe prawdopodobieństwo przejechania swojego przystanku niż lektury ze zrozumieniem w autobusie.

Ad 2. Tu sprawa wygląda prosto – szybciej mija mi czas i nie muszę się za bardzo skupiać na czytaniu ważniejszych/mądrzejszych rzeczy.

Ad 3. Wskazówki to trudny temat. Jest ich wiele. To wszystko to co czujemy/robimy w momencie chęci wykonania złego nawyku. To coś co kojarzy się w moim przypadku i zawsze powtarza przy korzystaniu z Facebooka w telefonie. Możliwe więc, że jest to tramwaj, popołudniowa pora, koniec pracy itp. Moją wskazówką okazała się chęć umysłowego spokoju przed i po pracy. Jeśli w ciągu dnia wiele się dzieje to chociaż w tramwaju chcę mieć spokój, a nie intensywnie myśleć nad tym co czytam.

Ad4. Wymyśliłam sobie, że skoro tak strasznie przeszkadza mi skupianie się w komunikacji (hałas, tłok itp.) na książkach to muszę przestawić się na lektury, które są łatwiejsze do czytania. Na przykład mają rozdziały. Jeśli kończę jeden rozdział i wiem, że za 3 minuty wysiadam to nie zaczynam kolejnej strony tylko zamykam Kindle i spokojnie jadę dalej. Dzięki temu w drodze powrotnej nie będę musiała myśleć na czym skończyłam czytać. Całkiem nieźle sprawdzają się też luźne poradniki – nie jest to literatura wysoka, czasem mam chęć jakiś przeczytać, a szkoda mi na niego wieczornego czasu z książką w łóżku (komfort czytania w ciszy <3).

Trzy tygodnie temu postanowiłam przestać bezmyślnie patrzeć się w ekran komórki i trochę z sensem popatrzeć się w ekran Kindle. Na początku jak to ja zwykle mam z zwyczaju po prostu delikatnie się do tego zmusiłam. I wykorzystałam to co znam – czyli Kindle.  Teraz już nie muszę tego robić i chociaż nie chcę się za bardzo chwalić to w większości przypadków udaje mi się nie korzystać z komórki. Problem pojawia się jedynie wtedy kiedy muszę odpisać na kilka e-maili. Po ich wysłaniu Facebook włącza się jakoś sam ;)

Może bardziej inteligentna od tych poradników i książek podzielonych na rozdziały nie będę (chociaż Pilch też ma rozdziały), ale przynajmniej skończę marnować czas. Kiedy już będę na 100% przekonana, że opanowałam nawyk komunikacja miejska-książka to mam dalej w planie trening koncentracji i może uda mi się jakoś skupiać uwagę szybciej i na mądrzejszych rzeczach, ale najpierw chciałabym nauczyć się w końcu systematyczności w związku z uczeniem się w domu języków. To znaczy w ogóle chciałabym umieć zacząć to robić, bo na razie nie wyszło mi to od roku. Wybieram się po książki do innego pokoju od ponad roku. Bosko. Cóż, ważne, że już wiem jak zacząć. A Wy nad czym chcecie popracować? Trzymam kciuki!