Maska do skóry tłustej, mieszanej i normalnej, która przypadkiem sprawdziła się na skórze suchej.
Jakiś czas temu moje zamówienie z Lush przyszło totalnie zniszczone. Połowa kosmetyków nadawała się do wyrzucenia. Lush nie robił żadnych problemów i wszystko przysłał od nowa. Podczas wymiany e-maili jedna z osób pracujących w firmie zaproponowała mi żebym przestała zamawiać maski o krótkim terminie ważności (na przykład takie), tylko zamówiła Mask Of Magnaminty.
Rozumiałam, że propozycja wynikała z faktu iż tydzień terminu ważności tracę na samej przesyłce świeżych maseczek (co w przypadku kosmicznie krótkich terminów – na przykład czterotygodniowych ma olbrzymie znaczenie) jednak Mask Of Magnaminty średnio mi pasowała. Jest to produkt do skóry tłustej, mieszanej lub normalnej, a ja mam normalną w kierunku suchej.
Dałam się namówić w stacjonarnym sklepie w Berlinie. Przemiła sprzedawczyni zapewniła mnie, ze jeśli nie będę jej za często używać to skóra mi się nie przesuszy, a po prostu będzie bardzo odświeżona, gładka i ujednolici się jej koloryt. Miałam wtedy jeszcze ze trzy krostki na brodzie, więc uznałam, że mogę zaryzykować, zwłaszcza że małe opakowanie kosztowało około 5 euro.
Maska ma w składzie chlorofil (rozjaśnia), fasolkę aduki (która daje delikatny efekt peelingu) oraz miętę pieprzową (pobudza skórę do życia). Od razu po nałożeniu czuć efekt chłodzenia, dlatego maski o wiele przyjemniej używa się latem. Zwłaszcza po całym dniu zwiedzania miasta czułam, że przez kilka minut moja skóra dzięki niej odpoczywa. Ale jest paskudnie zielona i straszna z niej paćka, czyli jak to w Lush zwykle bywa.
Pomimo, że teoretycznie nie jest to maska do mojego rodzaju skóry to stosowana raz w tygodniu sprawdza się idealnie:
– zapobiega powstawaniu syfów
– delikatnie oczyszcza skórę
– wyrównuje jej koloryt
– łagodzi podrażnienia
– zrobiona dzień przed wielkim wyjściem świetnie przygotowuje skórę pod makijaż
– odświeża i odżywia jednocześnie nadając blasku
Zupełnie się tego nie spodziewałam, ale maska jest najlepszym tego typu produktem jaki udało mi się kupić do stosowania w domu. Przesuszyła mnie tylko raz – troszeczkę na nosie, kiedy faktycznie używałam jej za często. Czyli to było zaraz po tym jak się zapchałam olejkiem migdałowym. Przez dwa dni minimalnie skóra schodziła mi z nosa i to tyle, a w połączeniu z czyścikami z Lush w tempie ekspresowym pozbyłam się niespodzianek po tym oleju. Myślałam, że zajmie mi to więcej czasu i będzie wymagało częstszego używania produktu dlatego zamówiłam tym razem duże opakowanie (9 euro). Maska ma co prawda 5 miesięcy ważności, więc może do początku maja uda mi się ją skończyć bez robienia sobie tym krzywdy.
Nie namawiam Was koniecznie na ten produkt jeśli macie bardzo suchą skórę, bo może być gorzej niż u mnie. Tylko sygnalizuje, że czasem eksperymenty kończą się całkiem nieźle. A Wam zdarzyło się zachwycić produktem, który pozornie nie był w ogóle dopasowany do Waszej cery?