Jak wygląda praca nad kolekcją do mojego sklepu?

Luty 26, 2016

To jest pytanie, na które powinnam odpowiedzieć w dziesięciu różnych notkach. A raczej nie powinnam, tylko chciałabym. Praca nad wymyślaniem kolejnych modeli to zdecydowanie moja ulubiona rzecz ze wszystkich, którymi się zajmuję, i mogłabym o tym mówić oraz pisać godzinami. Niestety tyle czasu nie mamy, Was też na pewno nie wszystko interesuje, a ja muszę zachować trochę tajemnic biznesowych dla siebie.

Dlatego proces, który trwa kilka miesięcy, postarałam się dzisiaj opisać w kilku akapitach. Zapraszam do przeczytania notki, która da Wam ogólny zarys tego, jak wygląda przygotowanie moich sukienek i spódnic. Będę się tutaj posługiwać przykładem sukienki, ale każda wyprodukowana dla mojego sklepu spódnica przechodzi dokładnie ten sam proces. Trochę inaczej jest z resztą rzeczy (szaliki, koszule), dlatego na nich nie będę się w tej notce skupiać, zrobię to innym razem. Przygotowaniem każdej z rzeczy do sklepu zajmuje się osobny zespół ludzi, który zna się na produkcji konkretnych części garderoby z konkretnych tkanin. Mówiąc wprost – jeśli mam szwalnię szyjącą sukienki z wełny, to gdybym zapragnęła uszyć dresowe spodnie, musiałabym poszukać innego miejsca. Oczywiście są szwalnie, które szyją jedno i drugie, ale prawdę mówiąc, ja preferuję te, które mają wąskie specjalizacje i doskonale znają się na tym, co robią. Tak samo jest z koszulami (mam od tego inną firmę) oraz szalikami (znowu – inna firma).

Uff, to wstęp mamy za sobą. Mam nadzieję, że się jeszcze nie pogubiliście, bo zabawa się dopiero zaczyna.

Pierwszy etap mojej pracy to wybór tkanin. Ponieważ szyję ubrania z tkanin od włoskich i angielskich producentów, to cały proces polega na jeżdżeniu na targi lub do zagranicznych szwalni oraz wybieraniu odpowiednich materiałów. Ostatnio znów spędziłam kilka dni w Mediolanie, gdzie na targach Milano Unica szukałam dla Was tkanin na kolejne kolekcje (oraz kupiłam obłędne wiosenne szaliki, które, mam nadzieję, za 5-6 tygodni pojawią się w sklepie). W styczniu byłam w Irlandii, gdzie wybierałam wełnę na przyszłą jesień, niedługo jadę w jeszcze inne miejsce po kolejną tkaninę (niech to pozostanie na razie niespodzianką). Na miejscu oglądam tysiące materiałów i zamawiam sobie do Polski testowe ilości na odszycia lub próbniki kilkudziesięciu z nich. To jest niesamowicie przyjemna część pracy, ale naprawdę trwa bardzo długo. Kto mnie oglądał na Snapie, ten wie, że jednego dnia potrafię ogłosić: „właśnie znalazłam idealny szary na kolejną sukienkę”, a następnie… przez dwa tygodnie zastanawiać się, czy to aby na pewno jest idealny szary, czy też może lepiej wybrać inny. Ostatnio dumałam tak, że prawie spałam na próbnikach, a po odszyciu próbnego wzoru i tak uznałam, że zamówiłam zły odcień, więc kupiłam kolejny na następny próbny wzór. Gdybym szyła ubrania z poliestru i płaciła 10 zł za metr tkaniny, może bym tak nad nią nie filozofowała, ale kupno kilku belek 100% wełny i nietrafiony wybór odcienia to byłby totalny dramat. Finansowy, mówiąc wprost.

4.TKANINY

Tkaniny sukienek z mojego sklepu: Monika Kamińska

Kiedy już mniej więcej wiem, jakie wybiorę tkaniny, udaję się do konstruktorki i przestawiam jej swoje pomysły na ubrania. Na pierwszym spotkaniu omawiamy moją wizję, a konstruktorka zastanawia się, czy to, co wymyśliłam, składa się w logiczną całość, która będzie dobrze wyglądać na sylwetce (na szczęście zazwyczaj się składa). Długo debatujemy też o rzeczy, na którą większość z Was pewnie nie zwraca uwagi, czyli o zaszewkach. Nie wiem, czy zauważyliście, ale większość modnych obecnie ubrań worków, tzn. oversize, to prostokątne formy bez ani jednej zaszewki. Moja konstruktorka broni zaszewek jak lew i ma rację. To one modelują sylwetkę i nadają kształt ubraniu.

Kiedy już ustalimy wszystkie szczegóły, zlecam odszycie prototypu ubrania z płótna (na Snapie niektórzy widzieli, jak pokazuję się w lustrze w takim beżowym materiale). Zakładam próbny model na siebie i wtedy jeszcze raz zastanawiam się nad wyglądem całej sukienki. Często w tym momencie zmieniam długość rękawa, sukienki, głębokość dekoltu czy właśnie rozstawienie zaszewek. Jeśli zmian jest dużo, to całość próby można wyrzucić do kosza i uszyć od nowa. I tak do skutku. Przyznaję, że na tym etapie pozwalam sobie na wprowadzanie ogromnej ilości korekt i poprawianie modelu aż do upadłego. Dopiero po całkowitym zaakceptowaniu próby wykonanej z płótna zlecam jej odszycie z właściwego materiału. Wcześniej byłoby to za drogie i przez to niezwykle ryzykowne.  Jednak na tym zabawa wcale się nie kończy, bo na testowym modelu z właściwej tkaniny również często wprowadzamy kolejne zmiany. Na przykład na testowym modelu już odszytym z wełny poprawialiśmy jeszcze dekolt w granatowej sukience z rękawem. Zwykle taki model z gotowej tkaniny zabieram już ze sobą do biura i ogląda mnie w nim kilka osób. Potem wracam z nim do konstruktorki, która wprowadza poprawki. I tak znowu aż do skutku.

Dopiero po zakończeniu etapu zmian projekt jedzie do szwalni, która czasem zgłasza swoje propozycje korekt w sposobie zszywania i odszywa kolejny prototyp. Ten zabieram do domu i sprawdzam, jak wygląda na kilku różnych figurach. Na tej podstawie oceniamy wraz z konstruktorką, czy model jest już gotowy do produkcji. Dopiero po całej tej zabawie konstruktorka stopniuje całą rozmiarówkę. Jeśli prototyp nadal nie spełnia naszych oczekiwań, znów trzeba wprowadzić jakieś zmiany. Na szczęście na tym etapie zazwyczaj drobne. To wszystko trwa strasznie długo, ale musi tyle trwać. Oczywiście nie każda sylwetka zmieściła się w dany model sukienki, ponieważ ludzie nie są klonami, ale mimo wszystko prawie stajemy na głowie, żeby przygotować wzory, które będą uniwersalne. W końcu ja też nie mam figury modelki, a na blogu pokazuję się w każdej sukience. Podsumowując – to jest mój ulubiony etap produkcji (mam wrażenie, że piszę to przy każdym etapie, wybaczcie). Nie ma, naprawdę nie ma lepszego uczucia na świecie, niż kiedy wreszcie zakładam na siebie gotowy model i mogę powiedzieć „idealnie”. Okay, jest jeden lepszy – kiedy w końcu mogę zacząć w nim chodzić (bo często pierwsze tygodnie spędza w szwalni jako wzór, więc nie mogę).

Następnie, po wystopniowaniu całej rozmiarówki, zlecam jej odszycie szwalni. Po drodze kompletuję wszystkie potrzebne rzeczy, jak: suwaki, podszewka, tasiemka do spódnicy itp. Sprawdzam też, czy nie brakuje mi metek, wszywek, plomb, wieszaków, worków ochronnych, kartoników, rzeczy do pakowania oraz wysyłki itd. Taka zabawa w szefa produkcji. Potem pozostaje mi już tylko czekać na telefon ze szwalni: „pani Moniko, uszyte”.

A resztę już znacie. Pierwsze modele od razu wysyłam do zdjęć packshotowych, potem organizuję sesję z modelką oraz sama pozuję w ubraniach na blogu.

 

Jak widzicie, wyprodukowanie sukienki to zadanie, nad którym przez kilka miesięcy pracuje kilkanaście osób. Kiedy zaczynałam się tym zajmować, wydawało mi się, że zapanowanie nad produkcją jednego modelu w ośmiu różnych kolorach graniczy z cudem (chociaż z tego pomysłu już zrezygnowałam i więcej tylu kolorów nie będzie, wytłumaczę to w przyszłym tygodniu). Jednak na szczęście szybko okazało się, że chłonę wiedzę szybciej niż pizzę, i teraz bez problemu jestem w stanie jednocześnie zlecać produkcje pewnych modeli, myśleć o innych, a tkanin szukać na jeszcze kolejne. Zwłaszcza że listę rzeczy, które chcę wyprodukować, mam w głowie od bardzo dawna i składa się ona w niezwykle spójną całość. Często też pytam swoje klientki, jakich ubrań brakuje im w szafie i okazuje się, że zazwyczaj wymieniają dokładnie to, co na tej liście się znajduje. A poza tym, powiedzmy sobie prawdę – bycie szefem tego wszystkiego to olbrzymia satysfakcja.

PS. W sklepie online oraz stacjonarnym jest znów dostępna niebiesko – biała koszula w pełnej rozmiarówce oraz  szaroniebieska koszula w pojedynczych rozmiarach (dam znać, kiedy będą wszystkie). Zostały też ostatnie sztuki spódnic. Ze względu na pracę nad nowymi projektami, powoli rezygnuję z regularnego doszywania brakujących rozmiarów, dlatego lojalnie uprzedzam – wyprzedane rzeczy nie będą już wracać tak szybko jak kiedyś. Pora ruszyć do przodu i robić nowe!

fot. Magda Hanik