Pytania, na które musisz odpowiedzieć, zanim rzucisz etat i zaczniesz pracować jeszcze więcej

Październik 4, 2016

Chyba jestem zabójcą ludzkich marzeń. Mówię ludziom, że zakładanie firmy to zły pomysł. Ale ja nie kłamię. W wielu przypadkach to naprawdę nie jest dobre rozwiązanie.

Gdzieś ostatnio przeczytałam komentarz, że chyba warto zaryzykować i założyć działalność, bo gdy będzie się miało nóż na gardle i mało pieniędzy, na pewno pod presją wpadnie się na jakieś genialne rozwiązania.

Rozmawiałam też niedawno z kolegą, który założył działalność, chociaż tak naprawdę nie musiał. Uznał jednak, że tak będzie doroślej, a poza tym się pouczy. W ogóle nie mógł przekalkulować w głowie tego, że dwa lata prowadzenia własnej firmy mijają szybciej, niż stygnie pizza, i że po prostu marnuje niższy ZUS, ucząc się sam nie do końca wiadomo czego.

Jestem straszną przeciwniczką mówienia, że praca na etacie to samo zło. Nie odradzam jej nikomu. W wielu przypadkach to najlepsze wyjście. Ale domyślam się, że jeśli czytasz tę notkę, to nie w Twoim. Pewnie nie jesteś zadowolona ze swojego etatu. Chcesz zmienić pracę na swoją. Tylko trochę się boisz, zastanawiasz, czy to dobry moment oraz jak to wszystko ogarnąć.

Spokojnie. Już tłumaczę. Opowiem na podstawie doświadczenia z zakładania swojej marki httMonika Kamińska.

Od czego mam zacząć?

Zakładam, że pomysł już masz, więc nie będę tutaj pisać frazesów. Zacznij od badania rynku. Tak, wiem, że nie masz na to budżetu. Ja też nie miałam. Włożyłam zatem płaszcz (był grudzień) i wyszłam z domu. W ciągu dwóch dni byłam w każdym możliwym sklepie w Warszawie. Zadawałam sprzedawcom jedno proste pytanie: „Czy dostanę u państwa elegancką sukienkę, ale z naturalnej tkaniny?”. Odpowiedź zawsze była sama: „Naturalne to mamy casualowe z bawełny, a eleganckich to nigdzie pani nie dostanie z naturalnych tkanin”.

Wiedziałam już, że znalazłam lukę na rynku. Zresztą do tej pory nie mam konkurencji. Pojawia się pytanie: skąd wiedziałam, że ludzie będą chcieli kupić to, co im zaproponuję? Świetnie ten problem omawia Tim Ferriss w książce „4-godzinny tydzień pracy”. Pisze na przykład o tym, żeby wyprodukować jeden model, a następnie nie pytać ludzi: „Czy kupiłbyś taki produkt?”, tylko faktycznie spróbować go sprzedać. Konkretnej osobie. Za pieniądze.

Ja to zrobiłam w trochę innej skali, ponieważ wiedziałam, że będę miała darmową reklamę na własnym blogu i będzie mi łatwiej. Jednak nie ruszyłam od razu z marką modową. Wyprodukowałam dwie sukienki. Potem przeszyłam ten sam model w sześciu innych kolorach. A dopiero później rozwijałam się z kolejnymi projektami. Na początku ryzykowałam naprawdę mało.

Czy mój pomysł jest okay?

Kontynuując poprzedni akapit, znów wrócę do Tima Ferrissa. Mówiłam już o tym na kilku konferencjach, w których brałam udział, ale może akurat nie miałaś okazji wysłuchać, a to dość ważne, więc powtórzę. Najprostszym testem na to, czy pomysł jest okay, jest zadanie sobie pytania: „Czy umiem swój biznes opisać jednym zdaniem?”. Większość ludzi, zapytana o to, co sprzedaje, tak naprawdę sama nie wie, a typowa odpowiedź wygląda tak: „Yyy, no ja mam taki sklep z kubeczkami, i to są kubeczki inne od innych kubeczków, bo wiesz… Yyyy one mają ucho z prawej, a nie z lewej strony…”. Super, świetnie, czuję się marketingowo poruszona. Zachęcona do zakupu tego kubka. Wiem, czym różni się on od innych kubków.

Mój pomysł na biznes w jednym zdaniu to: „Klasyczne ubrania z naturalnych tkanin”. Od początku tak było – i to mi bardzo szybko pozwoliło znaleźć miejsce na rynku oraz podkreślić to, co mnie wyróżnia.

W tym miejscu nie mogę nie wspomnieć o firmie, która kiedyś zupełnie nieprzypadkowo (znając mnie i moją markę) opisała swój sklep na Facebooku: „Eleganckie ubrania z naturalnych materiałów”. Powiem kulturalnie: myślcie samodzielnie. To naprawdę na dłuższą metę jest lepsze.

Skąd wziąć pieniądze?

Z bankomatu. Często mnie ludzie pytają, skąd mam pieniądze. Prawdę mówiąc, jest to dla mnie trochę za duże wchodzenie z butami w czyjś biznes, ale na potrzeby tego tekstu odpowiem. Z pracy. Odłożyłam pieniądze z akcji reklamowych, które przeprowadziłam na blogu. Co, jeśli nie masz bloga? Sprawa się komplikuje, ale nie jest nie do przeskoczenia. Jeśli nie potrafisz przez kilka miesięcy popracować na 1,5 etatu, żeby zarobić na start swojego biznesu, to nie otwieraj biznesu, bo wszystko Cię przerośnie. Szukaj pracy dorywczej, tymczasowej, drugiej. Zrezygnuj na chwilę z wakacji, wyjść do pubu, szalonych zakupów itp. Można uzbierać. Oczywiście opcją jest też szukanie inwestora lub branie kredytu, ale tutaj się nie znam, więc – chociaż to niemodne – się nie wypowiem.

Czy to na pewno dobry moment?

Nigdy nie ma dobrego momentu, ale odkładanie rzeczy na później sprawia jedynie, że zaczynamy robić je później. W każdym razie jeśli w marcu założysz sobie, że ruszysz z własnym biznesem w lipcu, to znaczy, że nawet jeśli zaczniesz pracować dzisiaj, to wystartujesz w październiku. Więc lepiej naprawdę zacznij pracować dzisiaj. W trakcie wychodzi tyle niespodziewanych rzeczy, które zajmują mnóstwo czasu, że i tak wszystko się opóźni. Sporo spraw (badanie rynku, wyceny, dogadanie się z podwykonawcami itp.) da się załatwić bez działalności gospodarczej i – co najważniejsze – bez zwalniania się z pracy na etacie.

Ja miałam taki moment, że przez kilka miesięcy wracałam z pracy zawodowej, jadłam obiad i siadałam pracować dalej. I tak do północy (godzina, o której muszę iść spać). Jeśli chodzi o czas, to naprawdę był to fatalny okres w moim życiu prywatnym i na pewno mogłam poczekać na lepsze ciśnienie, inną porę roku lub układ gwiazd. Tylko że zawsze dzieje się coś, dzięki czemu mamy wymówkę, żeby dalej leżeć. A czasem warto po prostu wstać.

Czy moja wiedza i umiejętności są wystarczające, żebym sobie poradziła?

Krzysiek Gonciarz powiedział kiedyś, że jeśli masz pomysł na książkę, to znak, żebyś ją pisała, bo większość ludzi w ogóle nie ma pomysłu. Pociągnę to dalej. Jeśli masz pomysł na biznes, to znak, żebyś go realizowała, bo naprawdę mało osób wie, co chciałoby robić we własnej firmie. Wiedzą tylko, że chcieliby być na swoim, bo słyszeli, że tak jest fajniej. Naprawdę mnóstwo blogerów mówi mi o tym, że zrobiliby coś, ale nie wiedzą co. Takie szukanie na siłę faktycznie może oznaczać, że nie masz wystarczającej wiedzy i umiejętności, żeby sobie poradzić.

Jeśli masz konkretny pomysł, to znaczy, że nie wziął się on znikąd. Masz jakieś informacje. Brzmi tajemniczo, prawda? Wiesz, czego na rynku brakuje lub co możesz zaoferować w lepszej jakości. Powinnaś brać się do działania, na pewno sobie poradzisz! A jeśli będziesz czuła, że nie, to zawsze możesz napisać do mnie e-mail (kontakt@blackdresses.pl). W notce Czego nauczyło mnie prowadzenie własnego biznesu? pisałam już, że kryzysy to normalna rzecz. Czasem pomaga po prostu usłyszenie od kogoś, że nie tylko u Ciebie zdarzają się problemy. Pisz! Postaram się doradzić.

A co, jeśli mi się nie uda? Czy warto mieć plan B?

Nie wiem, ile teraz zarabiasz. Ja na stanowisku logopedy (po pięciu latach studiów magisterskich i jednej podyplomówce) otrzymywałam 1860 zł netto miesięcznie. Nie oszukujmy się, nawet gdybym przespała jakieś niesamowicie istotne zmiany w logopedii (w co wątpię, patrząc na to, że większość osób nadal uczy metodami, które były popularne w mezozoiku), to bez problemu wyciągnęłabym tę sumę, pracując jako sprzedawca w sklepie. Nawet gdyby to miało być ponad etat, to nie jest niewykonalne. Mimo wszystko to nie był nigdy mój plan B. Z drugiego wykształcenia jestem specjalistą ds. public relations i gdyby coś mi się nie udało, to planowałam właśnie iść w stronę pracy w tym zawodzie. Zawsze mogłabym też bardziej inwestować w bloga, który – nie oszukujmy się – zatrzymał się na pewnym (na szczęście) stabilnym poziomie, ale nie rozwija się, bo więcej energii poświęcam na dopieszczanie swojej marki. Ja się pracy nie boję. Ty też się nie bój.

Warto, żebyś po prostu na chłodno się zastanowiła, jaką masz poduszkę finansową, ile masz czasu na to, żeby Twoja firma stała się rentowna, i co zrobisz, jeśli się nie uda. Magdalena Kostyszyn pisała kiedyś o tym, że czasem, aby utrzymać własną firmę, trzeba iść do pracy na etat. Bywa i tak, że pierwszy biznes nie wypala. Dopiero piąty przynosi prawidłowe zyski. Na pewno nie zalecam trzaskania drzwiami i obsypywania się brokatem podczas ostatniego dnia na etacie. Warto nie palić za sobą mostów, za to mieć jak najwięcej otwartych drzwi.

W którym momencie powinnam rzucić etat?

Jak najpóźniej. Ja rzuciłam etat po ośmiu miesiącach działalności mojej marki. To był moment, w którym wiedziałam już, że pomysł jest dobry i warto rozwijać go dalej. Wszystko potwierdzały słupki sprzedaży. Byłam wtedy w momencie, w którym – żeby rozwinąć markę jeszcze bardziej – potrzebowałam znacznie większej ilości czasu. Myślałam nad tym naprawdę bardzo długo i w zasadzie składałam wypowiedzenie w ostatniej możliwej chwili. W gratisie prawie się popłakałam, bo było mi szkoda, że zostawiam to, czego się przez tyle lat uczyłam i co chciałam zawsze robić. To było trochę dziwne, bo dużo osób zostawia pracę, której nie znosi, żeby w końcu robić to, co chce. Ja zostawiałam pracę, którą lubiłam, żeby robić inną rzecz, którą lubię. I to było idealne 50% na 50%. Truuuuuuudne sprawy. Generalnie polecam rzucanie etatu dopiero w momencie, w którym Twój biznes jest rentowny.

Jak znajdę pierwszych klientów, jeśli nie mam budżetu na reklamę?

Najtrudniejsze pytanie zostawiłam na koniec. Jeśli mam być tak naprawdę szczera, to powinnam odpowiedzieć: nie wiem. Ja pierwszych klientów miałam z bloga. Bardzo dużo pomogli mi znajomi blogerzy, który udostępniali pierwsze informacje o mojej marce. Potem silnie zadziałał marketing poleceń. Po prostu zadowolone klientki mówiły o moich ubraniach swoim koleżankom, siostrom itp.

A co, jeśli nie masz bloga? Pomagałam ostatnio koleżance w uruchomieniu jej sklepu. Od tego czasu minęły już dwa miesiące. Większość ludzi w tym okresie nie sprzedaje nic. Ona robi to od pierwszego tygodnia, a jedna z klientek kupiła u niej już siedem (!) rzeczy. Tym samym pobiła rekord mojego sklepu, bo ja takich wyników w ciągu dwóch pierwszych miesięcy nie osiągnęłam. (Ponieważ miałam dwa produkty w sklepie. Ale i tak jestem zazdrosna!)

Co takiego zrobiła moja koleżanka? Po prostu zorientowała się, w jaki sposób dotrzeć do swojej grupy docelowej. Często można to zrobić za damo, na przykład wyszukując odpowiednie grupy na Facebooku lub chodząc w miejsca, w których można poznać potencjalnych klientów. Warto też mówić o swoim biznesie wszystkim znajomym i znajomym znajomych oraz wychodzić z domu, poznawać jak najwięcej osób i dosłownie każdemu opowiadać (oczywiście z umiarem) o tym, czym się zajmujesz. W ten sposób moja koleżanka na szkoleniu z handlu sprzedała usługi swojej firmy pewnej innej firmie.

Wierzę w to, że ludzie naprawdę lubią sobie pomagać. Jeśli ktoś z moich bliskich znajomych otwiera biznes, to nie widzę powodu, dla którego miałabym mu fakturować obecność jego marki w mojej notce. Piszę za darmo i jeszcze mnie to cieszy, że mogę komuś kibicować. Początki bywają trudne i trzeba szukać różnych rozwiązań, ale warto podchodzić do wszystkiego ze spokojem i wiarą w to, co się robi.

To tyle ode mnie na dziś. Mój kolejny plan na biznesową notkę to: „O czym należy pamiętać, otwierając swój sklep internetowy?”. Dajcie mi znać w komentarzach, czy macie konkretne pytania w związku z tym. Postaram się na wszystkie odpowiedzieć!