Rzeczy, na które nie szkoda mi pieniędzy

Luty 6, 2016

Dzisiaj trochę o pieniądzach. W styczniu przeanalizowałam swoje wydatki z ostatniego roku i stworzyłam listę rzeczy, na które nie szkoda mi pieniędzy.

Już dawno udało mi się ograniczyć wydawanie pieniędzy na rzeczy w stylu – codziennie kawa na mieście, kolorowa gazetka co drugi dzień, a co trzeci nowa bluzka. Mimo wszystko, jak mówi stare, włoskie przysłowie: ja pieniędzy nie kolekcjonuję. Zobaczcie więc na co je wydaję. Oczywiście poza inwestowaniem w firmę, ale to temat na osobny, dłuuuuuugi post. Kiedyś go napiszę. Dziś omawiam tylko rozrywkowe wydatki.

Podróże

Totalny numer jeden na mojej liście. Oczywiście nadal nie podróżuję tyle, ile bym chciała (ponieważ świadomie poświęcam większość swojego czasu na rozwijanie firmy, która wymaga siedzenia w Warszawie), oraz nie rzucam wszystkiego i nie wydaję całych oszczędności na koncie tylko po to, żeby pojechać na pół roku do egzotycznych krajów i pisać notki z domku na plaży (okaaaaay, kiedyś to zrobię). Mimo wszystko udało mi się już m.in. spędzić trzy tygodnie w Portugalii, w zeszłym roku być trzy razy we Włoszech (Rzym, Mediolan, Sycylia), a w tym roku odwiedziłam już Irlandię i niedługo ruszam dalej.

Torebki

Tak, torebki. Co jest trochę śmieszne, bo kiedyś utwierdzałam wszystkich dookoła (włącznie z samą sobą) w przekonaniu, że nie potrzebuję drogich torebek. Nadal to się zgadza. Drogich nie potrzebuję. Ale ładnych i świetnie wykonanych już tak. A to po prostu podnosi cenę. Dokonując jakiś czas temu analizy swojej garderoby, doszłam do wniosku, że z duetu torebki & buty wybieram te pierwsze. Dlaczego? Otóż naprawdę porządnie wykonana torebka może przetrwać kilkadziesiąt lat. Jeśli zaś chodzi o buty, to staram się nie kupować totalnego badziewia, ale też nie zamierzam szaleć, ponieważ nie wiem jak w Waszym przypadku, ale w moim – im bardziej uważam na buty, tym szybciej obity skórą obcas ulega samozniszczeniu. A to doprowadza mnie do szału. Wolę więc torebki, bo nie dotykam nimi chodnika.

Ja i mój pragmatyzm pozdrawiamy.

Podkład i puder

Nigdy nie byłam maniaczką kupowania kosmetyków. Cała moja kolorówka spokojnie zmieści się w jednej małej szufladzie, a do Rossmanna chodzę, kiedy już naprawdę bardzo muszę (czyli kiedy skończy mi się tusz do rzęs i korektor do twarzy). Generalnie najmniej pieniędzy w życiu wydałam na kosmetyki kolorowe. Poza dwoma drobnymi wyjątkami – podkładem i pudrem. Od zawsze powtarzam, że dla mnie podstawa makijażu to jest nie najmodniejsze cienie, a dobrze dobrany podkład. Dzięki temu zaoszczędziłam dosłownie tysiące złotych na kolorówce

Fryzjer, manicure, kosmetyczka

Sama próbowałam w domu wszystkiego: od farbowania włosów, przez malowanie paznokci, do zabiegów oczyszczających skórę po zimie. I zawsze kończyło się na tym samym. Po pierwsze marnowałam mnóstwo czasu, a efekt był kiepski. Po drugie marnowałam mnóstwo pieniędzy, bo na przykład kupowałam sobie cały zestaw do domowego manicure, a potem i tak zawsze wszystko wychodziło mi krzywo, więc go nie używałam.

Generalnie wolę zapłacić komuś, żeby zrobił to za mnie i mieć święty spokój. Hitem zeszłego roku są dla mnie żelowe paznokcie. Jeden manicure na trzy tygodnie i żadnych problemów z wyglądem dłoni. Naprawdę ogromna oszczędność czasu, który mogę wykorzystać w ciekawszy sposób.

Ubrania

Od kiedy noszę głównie ubrania ze swojego sklepu, to sytuacja drastycznie się zmieniła. Oczywiście od zawsze powtarzam jak mantrę, że lepiej kupić jedną rzecz, ale lepszej jakości, niż więcej rzeczy, ale gorszej jakości. Powiedzmy sobie jednak prawdę: od deklaracji do realizacji była u mnie bardzo długa droga. Dlaczego? Ponieważ nagłe wydanie 500 zł na spodnie boli. Ale – boli jeśli robisz to pierwszy raz. Od dwóch lat całkowicie panuję nad swoją szafą. Rzeczy, których nie noszę, a które zachomikowałam przez ostatnie kilka lat, oddaję potrzebującym lub sprzedaję na Allegro. Zaprzyjaźniłam się w końcu z instytucją krawcowej, dzięki czemu jeśli coś na mnie źle leży, to niskim kosztem sprawiam, że leży dobrze. W końcu – kiedy poznałam jakość dobrych tkanin, zakupy przestały być dla mnie czymś pociągającym, ponieważ w sklepach zazwyczaj nie ma tego, co mnie interesuje. A jeśli już raz na kilka miesięcy znajdę coś wow, to nie waham się na to wydać ani grosza, ponieważ w porównaniu z tym, ile pieniędzy wydawałam na zakupy kilka lat temu, i tak jest to znacznie (!) mniejsza suma.

Tak samo jest z szyciem na miarę. Ostatnio wolę oszczędzić czas, który spędziłabym na dreptaniu pomiędzy sklepami i załamywaniu się w przymierzalni, i po prostu uszyć sobie coś na miarę. Cena zazwyczaj jest sporo wyższa, ale w zaoszczędzonym czasie zajmuję się pracą, więc wychodzi mi na zero. Albo i taniej.

Poza tym nauczyłam się jeszcze jednej ważnej rzeczy – nie muszę codziennie wyglądać inaczej. Potrafię cały tydzień chodzić w tej samej sukience i nie widzę w tym żadnego problemu (od razu uprzedzam – wełna jest taką super tkaniną, że nie ma w tym wypadku obaw o brak higieny). Pozbycie się obsesji ciągłej zmiany stylizacji naprawdę wiele mi w życiu ułatwiło. Polecam.

Jedzenie

Na przykład kiedy na wyjeździe (dodam, że w Szwajcarii, żeby udramatyzować wydatki) mam do wyboru: pójść na obiad, który będzie pełnowartościowym, zdrowym posiłkiem, ale będzie drogi, lub zapchać się słodką bułką, to co by się nie działo – zawsze wybiorę posiłek. Lubię jeść, ale po pierwsze mój żołądek nienawidzi „jedzeniowych zapychaczy”, a po drugie – ja nie lubię w mało rozsądny sposób oszczędzać na jedzeniu, bo potem dopłacam na wizytach u lekarza. Na szczęście 99% posiłków, które jem, przygotowuję sobie w domu, więc aż tak bardzo nie rzutuje to na moim budżecie, ale mimo wszystko zapychaczom mówię: nie. Co innego dobry deserek.

To tyle ode mnie. Ciekawa jestem, na co Wam nie szkoda pieniędzy. Dajcie koniecznie znać w komentarzach oraz napiszcie, czy przygotować drugą część tego wpisu: „Rzeczy, na które zawsze szkoda mi pieniędzy”.