Co czuje człowiek, który przerywa czytanie książki

Maj 26, 2014

Mam w sobie dwie walczące osobowości. Jedna mówi mi: Przeczytaj tę książkę, no przeczytaj. Może tylko początek jest taki zły, może po prostu jeszcze się nie wkręciłaś. Daj jej szanse, przecież już ją kupiłaś, wydałaś pieniądze, teraz ją masz, to powinnaś przeczytać do końca. Kto to widział odkładać książki po kilkudziesięciu stronach? I potem będzie leżała taka niedokończona, biedna, smutna książka?

Na co druga moja osobowość odpowiada: Daj sobie święty spokój. Masz  w domu setki książek, które przez lata skrzętnie gromadziłaś, wynosząc je z dziwnych wyprzedaży w stylu „płacisz 10 zł za wejście i bierzesz tyle książek ile jesteś w stanie wynieść, bo musimy zamknąć antykwariat”. Kolejne setki dostałaś albo kupiłaś. Większość czeka na emeryturę (twoją, nie swoją), bo ciągle pojawia się jakaś nowa pozycja do przeczytania. Poza tym ebooki są niezwykle tanie. Masz co czytać. Jeśli ci się coś nie podoba, to nie musisz.

I siedzę z taką książką w pociągu i nie wiem co zrobić. Nie czytam jej, bo patrzę się za okno. Ale trzymam ją w ręku, bo noszę ją w torbie od 2 tygodni, mimo że nie podoba mi się od 13 dni.

Mam jakiś straszny  problem z rezygnowaniem z kultury. Dosłownie wewnętrznie mnie rozdziera, kiedy nie mogę iść do teatru na jakiś grany gościnnie w Warszawie spektakl, bo akurat w tym samym czasie muszę być w innym miejscu. Takie same katusze przeżywam kiedy opuszczam salę teatralną. Ale to już wiecie, a jak nie wiecie to zajrzycie tutaj. Ja wracam do tematu.

Jakiś czas temu była ta dzika promocja w Wydawnictwie Znak i dzięki temu kupiłam sobie dużo książek. Znowu.

 

Powoli je czytam, o książce Jackie czy Marilyn napisałam nawet notkę. W przerwie czytam kolejne i robię sto innych rzeczy. I wtem…książka, która mi się nie podoba.

Ostatnio rozmawiałam z koleżanką o opiniowaniu książek do druku. Żaliła mi się, że zajmuje jej to strasznie dużo czasu, bo zawsze musi przeczytać do końca, a nie tak jak niektórzy po 100 stronach już wiedzą czy coś z tego będzie czy nie. Bo ona raz miała tak, że do 100 strony zasypiała, a potem wow, olśnienie, lasery i moc. Książka okazała się świetna. A więc czyta do końca i dopiero wtedy wydaje opinię.

Stwierdziłam wtedy, ze gdybym ja miała to robić (i mieć na głowie tak absurdalnie dziką ilość książek jaką ona ma się zajmować), to na pewno wiedziałabym do 100 strony czy coś mi się podoba czy nie.

Tak drastycznie umiem (hipotetycznie) pozbawić kogoś możliwości na druk, a już ten sam druk w wersji papierowej jest dla mnie zbyt cenny żeby go odłożyć na półkę. Teraz będzie górnolotnie, ale traktuję książki tak poważnie, że wydaje mi się, że robię jakieś świętokradztwo, kiedy nie kończę ich czytać. Podobne męski przeżywam kiedy zaleję czymś książkę lub pozaginają mi się rogi. To drugie z racji częstego czytania w komunikacji miejskiej dzieje się stosunkowo często i szczerze, szczerze tego nienawidzę. Książki powinni sprzedawać z okładkami. I okładkami do okładek.

„Naszych szczęśliwych dni nie skończyłam”. Przykro mi. Książka na szczęście się nie umie obrażać. Ta notka to tylko usprawiedliwia i trochę na opak mówi o tym, żeby się nie zapędzać w kozi róg i po prostu nie męczyć na siłę. Nawet kosztem dziwnych wyrzutów sumienia. Mam wrażenie, że trochę zwariowałam kiedy piszę kolejny akapit o tym, że czasem można odpuścić sobie w życiu coś, co jest średnio interesujące. Ale, ale, ale…

Chwile później często przychodzi znacznie lepsza opcja. Jestem w połowie „Poza schematem” i moje spojrzenie na ludzki talent, IQ i nagłe zrządzenia losu zostało już mocno przewartościowane. Warto było sięgnąć po tę pozycję szybciej niż za 200 kolejnych nudnych stron poprzedniej książki.

 

A Wy czego nie dokończyliście czytać?