Trafiłam jakiś czas temu na artykuł, który dotyczył tego, że bohaterka chodziła przez miesiąc non stop w tych samych ubraniach. Taki Mark Z. style, ale po polsku – bo zamiast mieć po prostu trzydzieści szarych koszulek, to ona miała jedną. I całymi nocami spierała z niej plamy (ręcznie, bo tak nakazywała metka). To był pierwszy absurd. Drugi był gorszy. Otóż autorka tekstu z zachwytem wyrażała się o tym, jak to zmniejszenie garderoby pozwoliło jej w końcu odżyć i zacząć spontanicznie podróżować, bo nie musiała się długo pakować.
Szczerze? Nie trafia do mnie ten argument. Nie rozumiem, jak można rezygnować z wyjazdów z powodu tego, że pakowanie trwa długo.
Jest sobota, 16 lipca, siedzę na Mazurach. Miałam wyjechać w czwartek w nocy, ale o 20:00 odbierałam od konstruktorki trafaret na próbny garnitur. Coś tam jeszcze trzeba było omówić, nad czymś popracować i w końcu zrobiła się 23:00. W piątek rano okazało się, że znowu jest coś do zrobienia… I nagle była 19:00. W poniedziałek rano muszę być w biurze, bo mam spotkanie. Jechać, nie jechać? Sprawdziłam prognozę pogody, wstałam i otworzyłam walizkę. Sięgnęłam do szafy. Włożyłam ubrania. Dodałam strój do biegania. Zapakowałam podręczną apteczkę. W kosmetyczce uzupełniłam szampon. O 19:07 zamknęłam walizkę. Poszłam po komputer. Do podręcznej torby włożyłam Kindle, okulary, portfel i kilka ładowarek (będąc blogerem, lepiej mieć zawsze więcej niż mniej ładowarek). O 19:11 byłam spakowana, a robiłam to wszystko resztkami sił, czyli naprawdę powoli. Chwilę po godzinie 22:00 byłam na Mazurach. Śniadanie jadłam na tarasie w środku lasu.
Nie mam małej szafy. Od dwóch lat mieszkają w niej wszystkie prototypy ubrań z mojego sklepu. Jest ich znacznie więcej, niż widzicie w efekcie końcowym. Do tego dochodzą ubrania casualowe i sportowe (cała półka, bo nadal biegam trzy razy w tygodniu). Słowem: jest z czego wybierać.
Prawdę mówiąc, nie jestem też bagażową minimalistką. Od zawsze zabieram dość dużo ubrań na wakacje, bo lubię mieć wybór. W ciągu ostatnich pięciu tygodni pakowałam się równo pięć razy (Florencja, Malta, dwa razy Mazury i Gdańsk). Zabierałam ze sobą walizki ważące od 6 do 30 kg. Nie licząc Florencji, która była wyjazdem modowym i wymagała spakowania połowy garderoby (chociaż i tak udało mi się to zrobić w 30 minut), średnio pakuję się w czasie poniżej 15 minut. Udaje mi się to dzięki zastosowaniu kilku sztuczek. Zobaczcie jakich!
1. Porządek w szafie
Gdybym nie miała ubrań posegregowanych kategoriami, to chyba bym oszalała. Od wielu lat wszystko wisi u mnie tak samo. Żakiety z żakietami, spodnie ze spodniami, sukienki z sukienkami itp. Dzięki temu wiem dokładnie, w które miejsce szafy mam sięgnąć, żeby zabrać to, co chcę zabrać. Wyjmuję rzecz i wkładam do walizki. Nie szukam jej po całym domu.
2. Koszyczek z casualowymi ubraniami na lato
Tak, mam coś takiego. Wyobraźcie sobie, że nie siedzę w środku lasu w eleganckiej wełnianej sukience, tylko w jeansach i bluzce. Wszystkie tego typu ubrania mam schowane w szafie w osobnym koszyku. Jeśli przewiniecie mój Instagram aż do zdjęć z zeszłego roku z Sycylii, to znajdziecie tam te same rzeczy, które nosiłam kilka tygodni temu na Malcie. Ponieważ preferuję taką stylistykę nie dłużej niż przez dwa tygodnie w roku, to nie potrzebuję zbyt wielu ubrań tego typu. Kiedy wybieram się na luźny wyjazd, po prostu sięgam do koszyczka i wkładam coś do walizki.
3. Spójna kolorystyka
Pilnuję, żeby walizka zgadzała mi się kolorystycznie. Wtedy nie muszę przed wyjazdem zastanawiać się, co do czego będzie pasować, więc pakowanie ubrań trwa naprawdę bardzo krótko. Najczęściej na wyjazdy biorę rzeczy granatowe, niebieskie, białe, czarne, szare i ewentualnie czerwone. Dokładnie w tej kolejności.
4. Zawsze zapakowana apteczka
W jakimś poradniku o pakowaniu ubrań przeczytałam, że na wyjazdy nie warto brać lekarstw, bo wszystko można kupić. Tutaj akurat się nie zgodzę. Tak się składa, że jestem znanym w całej Warszawie hipochondrykiem i nigdzie nie ruszam się bez podręcznej apteczki (biorąc pod uwagę jej WIELKOŚĆ, w moim przypadku to dość mało pasujące słowo). I mam rację, bo wielokrotnie uratowało mnie to, że miałam leki pod ręką. W każdym razie ja mam tę apteczkę na wyjazd spakowaną przez cały rok. I po prostu wkładam ją do walizki.
5. Wcześniej spakowana kosmetyczka
Podobnie mam z kosmetykami. Na początku sezonu wyjazdowego idę kupić trochę miniaturowych opakowań lub pojemników do przelewania płynów. Pakuję to wszystko raz i w razie potrzeby uzupełniam. Do końca września po prostu tego nie rozpakowuję. Do takich rzeczy polecam mieć set najprostszych trzech kosmetyczek (dostępny na przykład tutaj). Bez problemu zmieścicie w nich kolorówkę, pielęgnację, rzeczy do włosów, a nawet wspomnianą wcześniej apteczkę.
6. Buty, które pasują do wszystkiego
Poza płaskimi butami na lato zdecydowanie polecam espadryle na koturnie. Ja mam dwie pary: niebieskie oraz beżowe. Są ultrawygodne – to po pierwsze. Po drugie – latem pasują do wszystkiego. Noszę je zarówno do swoich eleganckich sukienek, jak i do jeansowych szortów. Bez problemu można w nich podróżować samolotem lub iść na kolację.
7. Duży szal
Duży, pasujący do wszystkiego (czyli najlepiej granatowy, szary lub czarny) szal to element garderoby, który zawsze musi się znaleźć w mojej wakacyjnej walizce. Często zastępuje mi sweter, kurtkę lub marynarkę i ratuje mnie przed nadbagażem, kiedy nie jestem pewna, jaka pogoda będzie w miejscu, do którego się wybieram.
Tyle ode mnie. Jeśli macie jakieś sprawdzone sposoby na szybkie pakowanie się, to podzielcie się nimi z innymi czytelnikami w komentarzach. A poza tym: nawet jeśli pakowanie się zajmuje Wam dwie godziny, a nie kwadrans, to błagam – nie rezygnujcie z tego powodu z podróżowania. Kiedyś dojdziecie do wprawy.