Reklamacja butów Ryłko bez paragonu

Kwiecień 3, 2012

Część 1. Jak wiecie z fotostory na Facebooku, dziś miałam misję. Postanowiłam zareklamować buty ze sklepu Ryłko, ale zgubiłam paragon. Stwierdziłam, że nie ma sensu oddawać ich jednak do szewca, bo to moja druga para z tego sklepu, która się spektakularnie rozleciała. Sąsiadka mówi, że jej buty z Ryłko też się popsuły dość szybko.

Buty kupiłam w kwietniu zeszłego roku, dokładnie w ostatnim tygodniu kwietnia, w piątek. Ta informacja trochę mnie uratowała, a raczej fakt, że moim prywatnym kalendarzem są spektakle teatralne i po prostu pamiętałam, że kupiłam je w kwietniu przed konkretnym przedstawieniem, bo brakowało mi eleganckich pantofli na wiosenny sezon teatralny ( z tego miejsca chciałm mało serdecznie pozdrowić HGW, która zabrała dotacje na warszawskie teatry, żeby były pieniązki na Euro). Pani w pewnym momencie zażądała konkretnej daty, a że umiałam ją podać, to znalazła w systemie, że faktycznie je kupiłam. Chociaż równie dobrze mogłabym przyprowadzić świadka.

Wracając do tematu – z butów po niecałym roku chodzenia skóra zaczęła złazić płatami. Miałam pudełko, miałam gwarancję, znalazłam dokładną datę i miejsce zakupu, nie miałąm paragonu. Ale miałam również Internet. Wpisałąm w google „reklamacja bez paragonu” i okazało się, ze jak najbardziej mam do tego prawo. Z resztą tak podejrzewałam,bo kiedyś bez żadnego problemu udało mi się bez paragonu zareklamować legginsy w H&M.  Pomyślałam, że Ryłko to nie jest firma krzak, więc nie powinni robić problemów. Na wszelki wypadek jednak wydrukowałam sobie wszystkie przepisy działające na moją korzyść, w tym najważniejszy z rejestru klauzul niedozwolonych prowadzonym przez Prezesa UOKiK, gdzie pod numerem 2685 znajduje się klauzula „Do reklamowanego lub zwracanego produktu koniecznie jest dołączenie paragonu.” W praktyce świadczy to o tym, że jeżeli sklep wymaga od nas paragonu przy reklamacji, to jest to niezgodne z prawem.

Poszłam do sklepu, podałam buty w pudełku i zaczęła się zabawa. Pani oczywiście się oburzyła, że nie ma paragonu, więc ona nie przyjmie. Poinformowałam ją na razie słownie ( trzy razy!), że jest to niezgodne z prawem. Wtedy pojawiła się druga pani, która również odmówiła. Ponieważ przewidziałam tę sytuację, wyciągnęłam z torby wszystkie przepisy świadczące o tym, że łamią prawo nie przyjmując mi butów do reklamacji, przeczytałam i podałam paniom kartkę. Pani nawet nie raczyły zerknąć, tylko nadal upierały się, że one tych butów nie przyjmą, bo je nic nie obchodzi, że mają niedozwoloną klauzule w regulaminie i że prawo nie wymaga paragonu, one go przecież wymagają.

Tę sytuację też przewidziałam, więc zastosowałam stary sposób mojej Mamy i poinformowałam panie, że ja mam dziś bardzo dużo czasu, w końcu specjalnie wzięłam urlop żeby pozałatwiać takie sprawy i ja sobie przy kasie postoje aż nie uznają mi tej reklamacji. Pani powiedziała, że mogę sobie stać. Jednak znudziło mi się po trzech minutach i postanowiłam przejść do kroku czwartego, czyli do telefonu do fabryki butów Ryłko (jeżeli podejrzewacie, że będą problemy z reklamacją warto wcześniej ogarnąć w  jakiś numer do kogoś wyżej niż obsługa sklepowa).

Zadzwoniłam do fabryki (nadal stojąc przy kasie, więc panie słyszały rozmowę). Pani w fabryce kazały mi rozwiązywać sprawę w sklepie, chociaż kilka razy mówiłam jej, że panie w sklepie mają w nosie prawo i klauzule niedozwolone. Na koniec niestety zmuszona byłam kilka razy zapytać czy mam ich za to pozwać. Strasznie nie lubię takich sytuacji, ale…zadziałało. Odłożyłam słuchawkę, a pani w sklepie nagle powiedziała, że przyjmie mi te buty do reklamacji. Zwróciła mi również uwagę, że przyjęłaby mi je od razu, gdybym nie machała od wejścia świstkiem z klauzulami. Bzdura, bo wyciągnęłam to dopiero po kilku odmowach jej koleżanki. Ale panie w sklepie zawsze wiedzą lepiej. Po drodze zdążyły mi sugerować, że specjalnie oderwałam paragon od gwarancji „bo przecież tam są dziurki od zszywek”. Bzdura numer dwa. Dziurek nie było, paragon był luzem dlatego się zgubił. Żałujcie, że nie widzieliście miny tej pani, kiedy nie znalazła tych dziurek na gwarancji. Perfekcyjne zażenowanie. Poza tym, po co miałabym go specjalnie odrywać?

Na koniec oczywiście standardowo padła sugestia, że pewnie sama zniszczyłam te buty. Jasne, nic innego nie robię w domu, tylko latam z nożem i płatami odrywam skórę z butów, po to żeby tracić czas w sklepie na reklamacje i potem na szukanie kolejnych.

Napisałam, że jest to część pierwsza historii, bo druga będzie za dwa tygodnie. Kiedy dostanę odpowiedź na złożoną reklamację. Szczerze mówiąc po takich przejściach spodziewam się odpowiedzi negatywnej. Niestety nic mnie nie powstrzyma wtedy od skierowania sprawy na wyższe szczeble w Ryłko. Te buty są po prostu badziewne, a firma zamiast się do tego przyznać grabi sobie jeszcze bardziej. Mając już tego bloga reklamowałam inne buty i notki o tym nie było i nie będzie, bo była to jedna na pięć rzeczy z tego sklepu, która mi się popsuła, a reklamacja poszła sprawnie. Ryłko się samo doprosiło o obszerną relację.

Poziom obsługi i produktów w jakim spotkałam się w tym sklepie jest żenujący.

Podsumowując – moje rady dotyczące reklamowania produktów:

1. Nie musicie mieć paragonu.

2. Musicie mieć wydruk przepisów na które się powołujecie (wszystko znajdziecie w google).

3. Musicie mieć czas na opcję „nie wyjdę jeżeli pani tego nie przyjmie” – mi zajęło to 25 minut.

4. Postarajcie się o kontakt telefoniczny do kogoś z wyższego szczebla, ewentualnie proście kierownika/o połączenie z kierownikiem, chociaż i tak już wszyscy odpowiadają, że „nie ma/nie połączą/nie odbiera”.

5. Musicie być pewni siebie i nie poddawać się nawet jeżeli dwadzieścia razy usłyszycie odmowę. – sklepy wciskają nam syf za duże pieniądze i wtedy wszyscy są mili, ale jak syf się popsuje, to nagle każdy umywa ręce. Trzeba to zmienić. Ja się nie godzę na tak żenująco niski poziom usług w tym kraju .