Dzisiaj trochę nietypowy post, bo gotowej zupie, którą możemy kupić za 8 zł w sklepie. Przyznam od razu, że sprzedał mi je Internet. Tyle razy widziałam Panów i Panie warzywa na Facebooku i Instagramie, że kiedy w końcu znalazłam je w swoim spożywczaku to nie było innego wyjścia – musiałam spróbować. Zwłaszcza, że dokładnie pamiętam jeszcze czasy w których ugotowanie przeze mnie zupy ze sklepu oznaczało wsypanie jakiegoś proszku do wody. Tak, miałam kiedyś taki talent kulinarny. Potem odkryłam, że można do tego dodać makaron. To były czasy!
Zdecydowałam się na Pana Pomidora z papryczkami i Pana Brokuła ze szpinakiem. Jest jeszcze soczewica z kminkiem, burak z chrzanem i kukurydza z czymś.
Pomidorowa to moja ulubiona zupa, więc poszła na pierwszy ogień. Zwłaszcza, że sztuczki z dodawaniem papryczki albo czerwonej fasoli mam już opanowane do perfekcji i uwielbiam sama gotować takie mieszanki w domu. Jak sprawdziła się gotowa wersja ze sklepu ze sklepu?
Po pierwsze spodobała mi się data ważności (dotyczy obydwu zup) – ponad 2 tygodnie, czyli można kupić i trzymać w lodówce na czarną godzinę. Producent na opakowaniu zapewnił mnie, że zupa przygotowana jest z naturalnych składników, sprawdzonych upraw oraz nie zawiera barwników i konserwantów. Świeżość zachowuje dzięki pakowaniu na gorąco.
Skład jest następujący: pomidory 54%, woda, papryka 7%, cebula (bleee), marchew, ziemniaki, jabłka(?), seler, koncentrat pomidorowy, papryka chili 0,5 % (love), czosnek (bleee razy dwa), masło, olej roślinny, pieprz biały, sól, cukier.
W opakowaniu jest 500 g, ale producent szaleje i pisze, że opakowanie zawiera dwie sugerowane porcje produktu. To tak jak z jedzeniem paczki chipsów na pięć podejść.
Byłam przekonana, że nie zaspokoję swojego głodu jednym opakowaniem. Uwielbiam zupy i na luzie jem ich dwa razy więcej.
Okay, ale pewnie czekacie na informację jak smakuje. Otóż – bardzo dobrze. Zupa naprawdę przypadła mi do gustu. Wyczuwalna delikatna nutka pikantnej papryczki to dla mnie mistrzostwo świata. Czosnku i cebuli na szczęście nie czuć. Zjadłam ją z dwoma kromkami chrupkiego pieczywa, poprawiłam grapefruitem i kolacja z głowy. Myślę, że gdybym nie była potworem zjadającym ogromne porcje jedzenia to zupą plus pieczywem spokojnie zaspokoiłabym głód w stylu: „lekka kolacja”.
Pan Brokuł był trochę bardziej ryzykownym połączeniem, bo brokuł i szpinak to trochę mdły miks.
Skład: woda, brokuł 33%, cebula, ziemniaki, szpinak 4%, pietruszka, seler, por, zagęszczony sok z limonki, czosnek, masło, olej roślinny, pieprz biały, sól.
Faktycznie miałam rację – sama zupa jest dla mnie za mdła. Jednak wystarczyła szczypta soli, pieprzu i papryki żeby zrobiła się w sam raz. Nie jest to może geniusz sztuki kulinarnej, ale trudno też powiedzieć o niej coś złego.
Oczywiście – wszystko można zrobić w domu, wszystko można zrobić lepiej, taniej i wyhodować we własnym ogródku. Jednak muszę przyznać, że akurat te zupy są całkiem udane. To kolejna sensowna alternatywa dla jedzenia kebabów w tramwaju i o wiele lepsza opcja niż pizza z mrożonki. Zdrowe, łatwo dostępne i oszczędzające nasz czas. Dla mnie to będzie potrawa na mocno zabiegane dni oraz na wszelki wypadek.
Dajcie znać w komentarzach pod postem czy już próbowaliście tych zup i co o nich sądzicie. Jestem ciekawa jak Wam smakują oraz co sądzicie o takim jedzeniu ze sklepu.