Moja sypialnia nie jest biała
Biały wyszedł z mody jakoś zaraz przed ostatnią edycją Blog Forum Gdańsk. Organizatorzy ogarnęli wtedy sprawę bardzo szybko, bo zakwaterowali nas w hotelowych pokojach z dominującym granatem i czerwienią. Przypomniało mi się to kiedy szukałam kolorów do swojej sypialni w domu na Azorach. Po kilku miesiącach zastanawiania się czy kupić dom na Maderze czy może jednak na wyspie Flores, zdecydowałam się na tę drugą opcję. Jeżeli już uciekać od cywilizacji to z przytupem. I tanio, bo to w końcu Portugalia. Jestem więc teraz 2501 mieszkańcem miasta Santa Cruz i właśnie się obudziłam w swojej marynarskiej sypialni z widokiem na Ocean Atlantycki.
Jeszcze z czasów chodzenia na jogę w Polsce został mi zwyczaj rozpoczynania dnia od przeciągania się w łóżku. Ręce za głowę, nogi wyciągnięte i liczę do 10. Następnie zmieniam układ kciuków i wydłużam kręgosłup dalej. Potem przesiadam się na granatowy dywanik, który znajduje się z lewej strony łóżka i wykonuję kilka innych pozycji, które pamiętam z zajęć. Pies z głową w dół to mój faworyt. Dzięki tej porannej rozgrzewce budzę się do życia zanim jeszcze wyjdę z sypialni.
Następnie szybki prysznic, na śniadanie kasza jaglana z owocami i czas na leniuchowanie. W końcu jest sobota. Niestety mieszkanie w raju nie zawsze jest proste. Moja wyspa – Flores, ma głównie kamieniste plaże, więc żeby poleżeć na piasku muszę dostać się do sąsiadów na Santa Maria. Pakuję do torby kanapki z obłędnym serem z Azorów, pyszne owoce, Kindla z kilkoma najnowszymi książkami i płynę na Praia Formosa. Spędzam tam leniwy dzień śpiąc, czytając, jedząc i zastanawiając się jak ugryźć temat recenzji książki, która właśnie przeczytałam. Rosyjska ruletka Mariana Zacharskiego to kolejna szpiegowska pozycja, która porwała mnie w tym roku. Chyba odwołam się do tego dlaczego nikt nas o uczył na lekcjach historii, przecież wtedy od razu przestałabym z nich uciekać.
Do domu wracam późnym popołudniem. Nie spieszy mi się, bo muszę zrobić jeszcze kilka zdjęć do notki, więc czekam na mniej ostre słońce, może nawet na wieczór. Szpiegowska książka i półmrok pasują do siebie idealnie.
Około godziny 23 mam już wszystko ogarnięte. Tekst czeka sobie spokojnie na publikację, wrzucę go w niedzielę, bo w sobotę i tak nikogo nie ma w Internetach.
Czas zbierać się spać.
Otwieram okno w sypialni, bo chociaż pogoda na Azorach potrafi być mocno zaskakująca, to zapowiada się dość parna noc, poza tym ja nawet w takich klimatach muszę się czymś przykryć, więc niech chociaż to okno uratuje mnie od sauny w nocy. Podobno kiedy śpimy przykryci to czujemy się bezpieczniej, bo kiedyś byliśmy otoczeni wodami płodowymi i tak nam już zostało. Nie wiem na ile to prawda, ale u mnie działa.
Kładę głowę na poduszce z małymi, granatowymi kotwicami i zasypiam bez problemu. Zaczęłam i skończyłam dzień w raju.
I chociaż zrobiłam wszytsko tylko w głowie, to moje życie w Warszawie zaczyna się tak samo
Okay, nie mam marynarskiej sypialni, ale biała też nie jest. Przynajmniej na razie. Uwielbiam granatową i błękitną pościel, więc najchętniej budzę się w takich właśnie kolorach. I faktycznie rozciągam się jeszcze w łóżku, bo dzięki temu nie boli mnie kręgosłup. Może tylko wstaję nieco wolniej niż robiłabym to na Azorach. Zwykle po przebudzeniu spędzam jeszcze pół godziny w łóżku czytając coś albo sprawdzając co się działo w nocy na fejsie (brutalna rzeczywistość).
Moje śniadanie też wygląda tak samo – kasza jaglana z owocami. Schody zaczynają się dalej. Gooonię słońce z aparatem. Nadal nie kupiłam sobie lamp i blend, więc kombinuję jak mogę i robię zdjęcia na bloga zaraz po przebudzeniu, bo potem często bywa już za ciemno. Niby mamy lato, ale przyzwyczaiłam się do takiego trybu pracy podczas wiecznie panującej nam zimy i jakoś tak zostało. Następnie idę pobiegać. Przecież trzeba jakoś spalić milion mini kanapeczek zjedzonych wczoraj w nocy na kolacji z blogerami. Okay, to był wielki burger z frytkami, a nie kanapeczki. Smutek, dieta i biegniemy dalej.
Kiedy już nie mam wyrzutów sumienia to wybieram się nad Wisłę z Kindlem i liczę na cud, który nie nadchodzi. Na plaży jest dziki tłum głośnych ludzi, którzy wlewają w siebie kolejne piwa szybciej niż tramwaj przejeżdża przez Most Poniatowskiego. Na Azorach byłoby ciszej. Wracam do domu, napiszę jakieś notki na zapas, bo może w przyszłym tygodniu uda się wyskoczyć na chwilę na Mazury. Nie robię niczego szalonego ani nadzwyczajnego. Codzienność blogera to dość rutynowa praca – maile, zdjęcia, notki, social media i od nowa.
Wena na szczęście jest dla mnie łaskawa i do wieczora mam dwa gotowe teksty oraz szkic trzeciego.
Jestem już zmęczona (ciężka praca w sobotę), więc dzwonię do sąsiadki czy nie wyszłaby ze mną na spacer przed snem.
Świeże powietrze dobrze mi zrobi. W Warszawie nie śpię z otwartym oknem, bo zawsze jest mi za zimno. Cierpienia człowieka, który kocha ciepełko. Sorry, nie ten klimat.
Również około godziny 23 jestem już w łóżku. Chodzenie spać przed północą to od wielu lat dla mnie priorytet, inaczej jestem wiecznie zmęczona. Kładę głowę na poduszce w małe, granatowe kwiatki i zasypiam.
Lubię swoje życie w stolicy, ale gdybym nie miała bujnej wyobraźni to byłoby słabo
Trzeba mieć o czym marzyć!
Najważniejsze jest to, że początek i koniec wygląda tak samo. Budzimy się i zasypiamy w sypialni. Tylko do nas zależy z którego miejsca na świecie będziemy aktualizować statusy na fejsie dzisiaj, jutro albo za 10 lat.
A tymczasem w nocy warto jest się po prostu dobrze wyspać.
Post powstał przy współpracy z marką IKEA i to jest tak super, że jadłabym ich klopsiki gdybym jadła mięso (okay, hot dogi też). Tymczasem zapraszam Was do wzięcia udziału w akcji dzięki której Wy również możecie mieć katalog ze swoją osobą na okładce. Mobilne studio IKEA dostępne jest dla każdego, wystarczy tylko sprawdzić kiedy pojawi się w Waszym mieście.
Sprawdźcie gdzie szukać mobilnego studia IKEA:
To jak, kto chce mieć swoją okładkę?
Pingback: Podsumowanie miesiąca + Instagram mix()