Obsługa klienta – historia o tym, jak nie sprzedać, a zarobić

Wrzesień 4, 2015

Zatkała mi się umywalka w mieszkaniu, więc pędzę do sklepu typu „Chemia”, bo potrzebuję płynu Kret. Szukałam w różnych Rossmannach, Daily i innych takich, ale kreta nie było. Normalnie wszystkie środki czystości zawsze kupuję przez Internet, ale jednak nie chciało mi się czekać na przesyłkę z zatkaną umywalką.

Wchodzę więc do sklepu typu „Chemia” i chwilę później zbieram szczękę z podłogi, bo już prawie zapomniałam, jak wyglądały sklepy na początku lat 90., a ten zatrzymał się w czasie. Można kupić tam wszystko. Hennę do rzęs, obieraczkę do warzyw, znicze, szminki i osiem rodzajów środków do udrażniania rur. Niejeden Rossmann dałby się pokroić za taką lokalizację, a Daily na pewno zazdrości asortymentu.

Po przywróceniu swojej szczęki na właściwe miejsce mówię, o co chodzi – że jestem Sierotką Marysią i zatkałam umywalkę. Obsługuje mnie Starszy Pan Numer Jeden, prawdopodobnie właściciel i ekspedient w jednej osobie.

Tłumaczy mi, że mam odkręcić, przeczyścić, wlać kreta i będzie okay. Kupuję, dziękuję, wychodzę, trzy razy robię to, co kazał. Nie działa. Wracam do sklepu po coś innego. Myślę sobie, że jak nie kret, to może jakieś granulki.

Wchodzę, pan pyta, jak poszło. Mówię, że beznadziejnie i że chyba spróbuję teraz innym preparatem, może bardziej nowoczesnym. Biorę do ręki jakieś granulki i zbliżam się do kasy. Nagle Starszy Pan Numer Jeden zaczyna machać rękoma.
– Niech pani nie wydaje pieniędzy! Ja zaraz zadzwonię po kolegę, on naprawi.

Trochę się boję, ale pozwalam mu dzwonić. Dzwoni. Niestety okazuje się, że kolega jest w szpitalu. Starszy Pan Numer Jeden zamyka (!!!) więc sklep, wychodzi, prosi, żebym poczekała, bo on zaraz kogoś załatwi. Stoję zdziwiona. Po trzech minutach wraca i mówi, że zaraz przyjdzie jego inny kolega, że naprawi i że tanio.

Faktycznie po trzech minutach przychodzi jego kolega – Starszy Pan Numer Dwa. Idę z nim do mieszkania, pokazuję mu umywalkę. Mówi, że potrzebna będzie jakaś rura. Idzie więc po rurę, wraca i naprawia.

Przy okazji naprawia mi też drzwi w szafie (bo mi wypadły z zawiasów, hehe), a za pół godziny ma wrócić z kołkami, które pomogą mu naprawić mocowanie do zasłony, popsute od zeszłego tygodnia (tak, mam jakieś psujofluidy mieszkaniowe w sobie w tym tygodniu).

Wnioski? Nie kupiłam granulek. Starszy Pan Numer Jeden nie zarobił na mnie. Ale mi pomógł. Więc na pewno następnym razem po kapsułki do zmywarki i płyn do mycia podłóg pójdę do niego zamiast kupować w innych miejscach. Bo po prostu będę pamiętała, że jest miły i uczynny. A jak mi się coś w mieszkaniu popsuje, to pójdę do jego kolegi. I jeden zarobi, i drugi, a ja będę miała problemy psujofluidów z głowy.

Nie jestem jakimś zatwardziałym hejterem dużych, sieciówkowych sklepów itp., ale w żadnym z nich taka sytuacja by się nie zdarzyła, bo nikt już w ten sposób nie myśli o obsłudze klienta. W sumie to jestem pewna, że Starszy Pan Numer Jeden też nie myślał o obsłudze klienta, kiedy szedł po Starszego Pana Numer Dwa.

Po prostu chciał mi pomóc. Dziękuję.


Podoba Ci się ten wpis? Udostępnij go znajomym!