Porom roku ulegam nawet ja – zatwardziała miłośniczka koloru czarnego.
Na początku czerwca umówiłam się wieczorem ze znajomymi na kolację. Bardzo chciałam iść w sukience, ale było niezwykle zimno. Sukienka wchodziła w grę tylko z rajstopami. Czarnymi, bo cieliste po pierwsze nie paskowały, bo drugie jakoś nie do końca je lubię.
Do czego czarna, skórzana kurtka i już byłam gotowa.
Ludzie w tramwaju patrzyli na mnie dziwnie. Pogoda była mocno wrześniowa i w tym miesiącu nikt nie zwróciłby na mnie uwagi. Jednak w czerwcu cała na czarno? A w dodatku w czarnych rajstopach? Oszalała.
Muszę się jednak przyznać, że kiedy tylko temperatura zaczyna rosnąc to zamieniam czerń na beże i biele. A jeśli już wybieram czarną mini to koniecznie bez rajstop (najgorszy wynalazek ludzkości, serio).
Wiosna i lato to nawet u mnie czas jaśniejszych kolorów, różowych kosmetyków i lżejszych perfum.
Chociaż czasami muszę zejść na ziemie. Dlatego na zmianę z opisywanymi w wyżej podlinkowanej notce perfumami używam czegoś bardziej wyrazistego.
Moja miłość do zapachu Prady Infusion D’Iris trwa już od kilku lat, bo nie jest to pierwsze opakowanie, które posiadam.
Te perfumy są moim ulubionym połączeniem świeżości, konkretu, pazura i mocy. Nie duszą, ale nie dają o sobie zapomnieć.
Wyczuwalna mocniejsze akcenty mogą wydawać się zbyt mocna na upalne dni, ale za to idealnie wplatają się w długie, letnie noce.
Zapachowi daleko jest do zwiewnej dziewczynki z warkoczem, biegającej w białej sukience po łące.
To raczej kobieta, być może też w białej sukience, ale na pewno z mocno podkreślonymi ustami i spędzająca wieczór w kawiarnianym ogródku w samym środku miejskiej dżungli. W Rzymie jest jej pełno.
Pamiętajcie – w lato też trzeba umieć postawić na swoim.
A czym dzisiaj Wy pachniecie?